Josie i Meredith są
siostrami, ale niezbyt za sobą przepadają. To, co kiedyś je
łączyło – miłość i podziw dla starszego brata, odeszło razem
z jego nagłą i niespodziewaną śmiercią. Dziewczęta z chęcią
rozdzieliłyby się na dobre, ale szacunek do pogrążonej w wiecznym
żalu matki nakazywała im utrzymywać ze sobą zdawkowe relacje.
Piętnaście lat po śmierci
Daniela ich życia różniły się diametralnie. Meredith wyszła za
mąż za najlepszego przyjaciela swojego zmarłego brata, chcąc w
ten sposób ukoić ból po jego stracie. Odkupiła od matki ich dawny
dom, zatrudniła się w kancelarii i żyła z dnia na dzień, coraz
bardziej nienawidząc swojego życia, które było monotonne i nudne.
Nawet pojawienie się na świecie jej córeczki nie spowodowało, że
Mer uznała, że jest szczęściarą i że brat nad nią czuwa i
zsyła jej same dobre dni.
Josie była starą panną,
chociaż ani trochę jej to nie przeszkadzało. Uczyła pierwszaków
w podstawówce, miała psa i współlokatora, z którym – jak
twierdziła – łączyła ją jedynie silna przyjaźń. Jako, że
Josie zbliżała się do magicznej granicy czterdziestego roku życia,
postanowiła zostać matką. A z braku idealnego kandydata na ojca
dziecka, postanowiła skorzystać z banku spermy. Gdy poinformowała
o tym rodzinę – w tym także oczywiście Meredith – siostra
uznała, że Josie jest egoistką, która narazi swoje dziecko z
próbówki jedynie na cierpienie i ból istnienia, po czym
spektakularnie wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Najnowsza książka Emily
Giffin, na którą wielu czekało z zapartym tchem, znacznie odstaje
od pozostałych. Tam prym wiodła miłość pomiędzy kobietą a
mężczyzną; i różna była to miłość, o czym mogliście się
przekonać czytając moje poprzednie recenzje. W „Pierwsza
przychodzi miłość” chodzi przede wszystkim o miłość pomiędzy
rodzeństwem – i muszę z żalem stwierdzić, że nie znam
takiej miłości, bo rodzeństwa nie mam.
Relacje
pomiędzy braćmi i siostrami są różne; zawsze mówi się, że
krew nie woda i że rodzeństwo powinno stać za sobą murem,
jednak ja uważam, że w niektórych drastycznych przypadkach, dwoje
ludzi o takim samym, choć inaczej zmieszanym DNA, powinno się
rozejść, każde w swoją stronę, zamiast na siłę udawać, że im
na sobie zależy.
Siostry
nie były szczęśliwe przebywając ze sobą. Wspólne rozmowy nie
dodawały im otuchy, żarty ich nie rozśmieszały, ale oburzały a
każde spotkanie wywoływało w nich żal i smutek. Jak skończyła
się ich historia? Czy zdecydowały się w końcu na wieczną
rozłąkę? Czy doszły do porozumienia, wybaczając sobie
przeszłość? Czy siostrzana miłość jest tak silna, że pokona
wszystkie przeciwności? I czy można kochać kogoś, kogo już
nie ma?
Obok
ich siostrzanych problemów są także te, które bardziej prywatne.
Meredith chce rozstać się z mężem, ale gdy wyjeżdża na kilka
dni do Nowego Yorku, żeby przemyśleć czego chce od życia, zaczyna
nagle tęsknić za swoim nudną i monotonną codziennością. Muszę
przyznać, że Mer jest szalenie irytującą postacią, bo ciągle na
wszystko narzeka, wszystko jej przeszkadza i wszystkim wszystkiego
zazdrości. Nie chce mieć drugiego dziecka, ale zazdrości siostrze
tego, że zostanie w niedługim czasie matką. Boi się radykalnych
kroków, ale nie rozumie dlaczego jej przyjaciółka mogła mieć
kiedyś romans a ona nie. Właśnie – pamiętacie książkę
„Sto dni po ślubie” i tą irytującą istotę, która ledwo trzy
miesiące po ślubie stwierdziła, że chce wrócić do swojego
byłego? Cóż, to właśnie ona jest najlepszą przyjaciółką Mer.
Chyba dlatego ta postać jest równie denerwująca jak jej
poprzedniczka...
Za to Josie jest cudowną istotą; wiecznie radosna, pozytywnie zastawiona do życia, z którego czerpała pełnymi garściami. Nie rozumiała swojej siostry i po jakimś czasie przestała nawet o to zabiegać; razem z bratem pochowała nadzieję na zgodną i kochająca się rodzinę.
Gdy zdecydowała się na dziecko, los postawił na jej drodze mężczyznę, który zgodził się dać jej dziecko i nie żądać niczego w zamian - byleby tylko ją uszczęśliwić i sprawić, że na jej twarzy wykwitnie uśmiech. Jednak w momencie, gdy Josie zgadza się przyjąć jego propozycję, kolejny mężczyzna proponuje jej to samo. Mężczyzna o wiele bliższy i o wiele milszy sercu.... kogo wybierze Josie? I czy w końcu zostanie mamą?
Podsumowując
tą książkę, zacytuję słowa samej autorki. Bo one najgłębiej
oddają sens całej jej twórczości:
„Ale
jest jedna stała rzecz, na którą zawsze można liczyć: miłość.
To one jest najważniejsza i zostaje z nami na zawsze.”
A tutaj mam dla Was darmowy fragment książki - KLIK
Warto do niej zajrzeć :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nic Griffin nie czytałam, ale jako, że moja blacharowo-okładkowa natura pewnie weźmie górę to z czasem na mojej półce pojawią się książki autorki, a wtedy do ich wnętrza na pewno zajrzę ;)
OdpowiedzUsuńZ pewnością to inna historia. Może polecę w przyszłości siostrze.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to lubię takie rodzinne historie, pełne emocji, problemów. Z chęcią bym sięgnęła po tę książkę :) Pozdrawiam serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńok, przeczytałaś, recenzję napisałaś, a zapakowałaś już ładnie w kopertę i wysłałaś do mej skromnej osobistości :D?
OdpowiedzUsuńJutro to uczynię, bo dzisiaj mam lenia :D i specjalnie zapakuję brzydko :P
Usuńdlaczego brzydko :(?
UsuńO, nie wiedziałam, że pani Giffin napisała coś nowego, muszę koniecznie nadrobić.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie. Takie trochę moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać! Ciekawie się zapowiada!
OdpowiedzUsuńBardzo zainteresowała mnie ta historia. Myślę, że to coś dla mnie, dlatego chętnie po nią sięgnę. Mam brata, młodszego o 5 lat. Mieszka i pracuje za granicą. Aktualnie przyjechał do nas na urlop. Powiem Ci, że mało jest tak złych rzeczy, jak rozłąka z członkiem rodziny, którego tak bardzo się kocha. Zrozumiałe jest to, że każde z nas ma swoje, dorosłe życie i idzie w swoją stronę. Jednak za każdym razem, kiedy wyjeżdża z Polski, boli mnie serce. Dlatego nigdy nie zrozumiem, jak można nie mieć dobrego kontaktu z tak bliskimi dla nas ludźmi. Nie biorąc pod uwagę rodzin, które znalazły się w sytuacji, gdzie ktoś komuś zrobił straszną krzywdę, bo jest różnie. Może za dużo napisałam, ale relacja z bratem w pierwszej kolejności przyszła mi do głowy po tym, jak opisałaś kontakty bohaterek powyższej recenzji.
OdpowiedzUsuńMam siostrę starszą o 3 lata i KOCHAM JĄ, jak swoją:) mam również siostrę jeszcze straszą, ale jest mi obojętna, jak woda w strumyku:) tylko nadejdzie jesień zabieram się za książki tej autorki. Zawsze zastanawia mnie fakt, dlaczego kobiety, po stracie męża wychodzą za jego najlepszego przyjaciela? To jest akt tragiczny!
OdpowiedzUsuńOna już na mnie czeka - jest następna w kojejce :)
OdpowiedzUsuńO, ciekawie się zapowiada :) Mam w domu jedną książkę tej autorki, fajnie i lekko się ją czytało.
OdpowiedzUsuńPrzede mną spotkanie z twórczością autorki:) Z tego co się dowiedziałam w Twojej recenzji- warto :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że ostatnio bardzo dużo jest Emily Giffin na blogach :) Moją ulubienicą jest "Dziecioodporna" i to się raczej nie zmieni :)
OdpowiedzUsuńTeraz gdy już przeczytałam nieskoromnie mogę powiedzieć, że liczyłam na lepszą fabułę
OdpowiedzUsuń