26 lut 2015

KONKURS

Oto nadeszła wiekopomna chwila (chwila na oklaski i dla fotoreporterów. Dziękuję). 
Pierwszy konkurs na nowym adresie.Z okazji 8,000 wyświetleń, z okazji tylu komentarzy, z okazji Waszych komplementów pod moim adresem, z okazji, że jesteście.

Na początek trochę spraw prawnych:

1. Organizatorką konkursu jestem ja, właścicielka bloga o adresie naczytane.blogspot.com 
2. Konkurs trwa od 26 lutego do 8 marca 2015 roku
3. Nagrody są ufundowane przeze mnie, pochodzą z mojej biblioteczki i są w stanie idealnym.
4. Aby się zgłosić należy:
-  być publicznym obserwatorem bloga, 
- zaznaczyć, który zestaw książek wybierasz 
- oraz odpowiedzieć na pytanie:

Jaki jest, według Ciebie, najpiękniejszy cytat? Może być książkowy, filmowy a także ten, który usłyszałaś/eś w życiu codziennym.

5. Wysyłka nagród jedynie na terytorium Polski
6. Nie ma możliwości roszad książek pomiędzy zestawami
7. Ogłoszenie wyników nastąpi 9 marca, natomiast wysyłka nagród do dwóch dni po skontaktowaniu się ze zwycięzcą.

8. A, niech będzie. Tak Was kocham, że spośród osób, które się zgłoszą i dodatkowo udostępnią baner konkursu na swoim blogu, rozlosuję zwycięzcę zestawu niewybranego przez zwycięzcę z zadania podstawowego. Mam nadzieję, że rozumiecie co mam na myśli. 


Dla jasności, wzór zgłoszenia:
Obserwuję bloga jako:
Wybieram zestaw nr.:
Udostępniłam baner: tak/nie (jeśli tak to proszę o adres gdzie baner jest udostępniony)
Odpowiedź na pytanie:

A teraz nagrody.
Zestaw I:
Zestaw II:




Powodzenia!

24 lut 2015

"Prowincja pełna snów" - cytat roku.

   Jeśli nie znacie jeszcze książek Katarzyny Enerlich to muszę Wam powiedzieć, że według mnie, to jedna z bardziej specyficznych polskich autorek, ponieważ jej książki, mimo że obyczajowe, dotykają tematów filozoficznych i duchowych (nie mylić z duchownymi.)

   Z „Prowincjami....” znam się już kilka lat, bowiem jest ich już siedem części. Główna bohaterka, Ludmiła, przeżyła w swoim życiu tyle rozczarowań i nieszczęść, że można by obdarować nimi dziesięć innych osób. Jednak dzięki temu, że celebruje każdy najzwyklejszy dzień, że nauczyła się cieszyć ze spraw tak prostych jak bieżąca woda w kranie, że stara się być o krok bliżej natury niż dzisiejsza cywilizacja, nie poddała się. Z uporem maniaka wstaje na nogi ilekroć los zadaje jej prawy sierpowy prosto w szczękę.
   W „Największym lęku”, który recenzowałam ostatnio, akcja rosła powoli, stopniowo i porównałam ją do jazdy górską kolejką. „Prowincję pełną snów” mogę przyrównać do tego, jak ktoś zapala silnik samochodu i gwałtownie zaczyna jechać; już od samego początku autorka nie daje się nam nudzić i 'przygniata' nas, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, informacją, która u mnie wywołała oburzenie i niedowierzanie.
Ludmiła po raz kolejny musi poradzić sobie z nieprzychylnym losem. Jako niedawno owdowiała kobieta, matka kilkuletniej Zosi i była żona Martina, który planuje ślub z nową ukochaną, Ludmiła powinna być co najmniej zmęczona tym jak dotąd toczyło się jej życie. A wbrew temu podejmuje nowe wyzwania i próbuje sprawić, by świat był trochę lepszym miejscem. Otwiera Babę Jogę – pensjonat dla praktykujących jogę, próbując dać ludziom z miasta odrobinę natury w najczystszej postaci. 

  „Gdy idzie się pod wiatr, ten przenika przez najgrubsze warstwy kurtki. Gdy idzie się w deszcz, buty stopniowo przemakają. Zawsze jest jednak jakiś powrót, jakiś dom, jakaś herbata.”

   Zapewne jesteście przekonani, że bohaterka tej serii książek, jest bardzo przerysowaną postacią i że w rzeczywistym świecie taka osoba dawno by się już poddała. Nie dodałam jednak najważniejszego elementu, który według mnie daje właśnie siłę Ludmile – przyjaciele. Ma kilkoro tak oddanych sobie osób, że nawet ja jestem w stanie zrozumieć skąd ta kobieta czerpie siłę do dalszego działania. Gdyby Katarzyna Enerlich nie wykreowała takich postaci jak pan Janusz, Bronia czy Ania, to śmiało mogłabym zaliczyć tą książkę do fantastyki, bo w pojedynkę żaden człowiek nie dałby rady tylu kłopotom. 

  „Czasami mam wrażenie, że wszyscy na tym świecie szukają szczęścia na zewnątrz, a mało kto rozumie, że jego źródłem jest nasze wnętrze.”

   Jak wspomniałam na początku, „Prowincje...” są dość niezwykłe, bo niby przypadkiem, na marginesie mówią o ludzkiej duszy, o tym jak ukoić ból po stracie kogoś bliskiego, jak poradzić sobie z samotnością i jak zaufać innym. Na szczęście autorka nie narzuca się z tymi tematami czytelnikowi, nie zasypuje go dyrdymałami na temat piękna istnienia i jestestwa, czego bardzo nie lubię w książkach. 
   Czytanie tej książki zawsze kojarzy mi się w siedzeniem w puchatym fotelu kiedy w okna uderzają krople deszczu i kiedy czuje się ten kontrast pomiędzy brzydotą na zewnątrz a ciepłem we własnym domu. Może i Wam się będzie z tym kojarzyła saga o Ludmile. Dla tych, którzy jeszcze nie czytali podaje listę wszystkich tytułów, w porządku chronologicznym:
  1. Prowincja pełna marzeń
  2. Prowincja pełna gwiazd
  3. Prowincja pełna słońca
  4. Prowincja pełna smaków
  5. Prowincja pełna czarów
  6. Prowincja pełna szeptów
  7. Prowincja pełna snów

      „To właśnie nietrwałość i zmiana są jedyną stałą.”
   Wspominałam, że akcja „Prowincji pełnej snów” rozpoczęła się jak jazda na pełnym gazie. Zakończyła się z piskiem hamulców, w pełnym kurzu, który nie opadnie aż nie przekonamy się w następnej części jak to wszystko się skończyło.

Na koniec, najpiękniejszy moim zdanie, cytat z książki:

„Miłość pojawiła się we mnie nagle i znienacka. (…) Chciałam zmienić swoje życie. Chciałam poddać się czyjejś opiece, zmęczona samotnością, samodzielnością, potargana życiowymi burzami.

- Zasłużyłam na ciebie – powiedziałam nagle w ciszę, która panowała między nami.”



   Która z nas z przekonaniem i pewnością, ze skromnością i bez patetycznego tomu potrafiłaby powiedzieć swojemu ukochanemu, że tyle w życiu przeszła, że zasłużyła na jego uczucie, na miłość i na opiekę z jego strony? Może się mylę, ale myślę, że byłaby to mała liczba. I niech ten cytat zachęci Was do książki. Ja nie muszę.

21 lut 2015

"Największy lęk" czyli recenzja z gorączką

   Nadal jestem chora, ale z powodu okropnej chrypy i niemożliwości mówienia, muszę się gdzieś wygadać, dlatego „uszczęśliwię” Was dzisiaj kolejną recenzją. I wybaczcie proszę chaotyczność, zrozumcie chorego człowieka, który potrzebuje popaplać bez ładu i składu.
   Często kupuję książki na przecenach. W księgarniach, antykwariatach, w internecie. Aż oczy mi się świecą jak widzę książkę przecenioną z 39,99 na 4,99, która wygląda jak nowa i w ogóle nie jest zniszczona (w Rzeszowie takie nowe książki za małe pieniądze można kupić w Centrum Taniej Książki obok dworca PKP). Niestety zazwyczaj po powrocie do domu taką książkę okładam na półkę i leżakuje tam kilka miesięcy, czekając aż sobie o niej przypomnę.
   Ta czekała na swoją kolej tylko kilka tygodni, co jest fenomenem u moich książek (inne na pewno będą teraz patrzyły na tą z zazdrością i zawiścią.)
 
   „Największy lęk” to pierwsza książka Linwooda Barclay'a, którą miałam przyjemność przeczytać. Opowiada historię Tima Blak'e, który jest sprzedawcą samochodów, od pięciu lat po rozwodzie. Jego była żona, Suze, odeszła od niego, ponieważ nie potrafił dać jej tego, czego chciała najbardziej, czyli dużych pieniędzy i prestiżu. Dlatego też związała się z Bobem, który prowadził salon samochodowy i dzięki różnym przekrętom i machlojkom nie mógł narzekać na brak gotówki. Syn Boba, Evan, źle traktował nową partnerkę ojca i nie raz sprawiał kłopoty.
   Tima z byłą żoną łączy już tylko jedno – siedemnastoletnia córka Sydney, która pewnego dnia wychodzi z domu i znika bez śladu. Policja nie kwapi się do poszukiwań, przekonana, że dziewczyna najzwyczajniej uciekła z domu i wróci kiedy uzna to za stosowne. Zrozpaczony ojciec rozpoczyna poszukiwania na własną rękę i otwiera stronę internetową poświęconą Sid, prosząc, by każdy kto ją zauważy dał znać. Kiedy odzywa się niejaka Yolanda z Seattle, Tim bez zastanowienia wsiada w samolot i wyrusza w sześciogodzinną podróż, by na miejscu przekonać się, że został obiektem niewybrednego żartu. Po powrocie zastaje zdemolowany dom a w jego łóżku ktoś podrzuca kokainę, by sprawić mu problemy. Historia, która miała być dramatem, staje się thrillerem, w której nie można ufać nikomu, nawet samemu sobie.
Pan autor
   „Największy lęk” faktycznie na początku czyta się jak dramat, relację zrozpaczonego ojca po stracie jedynego dziecka. Dopiero po około stu stronach cała historia obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczyna pędzić na łeb, na szyję. Porównałabym całą fabułę do kolejki górskiej; na początku powoli pnie się do góry, by po osiągnięciu pewnego punktu popędzić w dół, budząc w jadących wielkie emocje.
   Nie oznacza to, że początkowe strony nudzą i nic nie wnoszą. Zdradzę Wam sekret – to właśnie na tych początkowych stronach pojawiają się nic nie znaczące elementy, które w ostatecznym rozrachunku stanowią klucz do zagadki.

   Wyznacznikiem dobrego thrillera czy kryminału jest dla mnie to, czy moje rozwiązanie jest chociażby w najmniejszej części podobne do tego napisanego przez autora. Jeśli rozwiążę zagadkę kilka stron przed zakończeniem lektury, to oceniam thriller jako średniaka. Jeśli jednak zakończenie sprawia, że zbieram szczękę z podłogi to książka zasługuje u mnie na miano arcydzieła. I cóż, „Największy lęk” zasłużył sobie na to miano w stu procentach.

19 lut 2015

"Misja 100" - ludzkość powraca na Ziemię

   Sięgając po książkę Kass Morgan miałam pewne obawy, że będę czytała o tym co widziałam już w serialu o tym samym tytule. Jednak po raz kolejny przekonałam się, że światy literatury i filmu nie zawsze się pokrywają. 

   Ziemia jest planetą niezamieszkałą. Ostatni człowiek chodził po niej setkę temu, chwilę przed ogromnym skażeniem, które zmusiło niewielką garstkę ludzi do szukania swojego miejsca w kosmosie. Przez trzy pokolenia przyszło im obserwować Ziemię jedynie z okien statku kosmicznego, zawieszonego na ziemskiej orbicie.
Im bardziej kurczyły się zasoby wody i powietrza, tym bardziej rygorystyczne zasady zostały wprowadzane przez Kanclerza; najpierw był to zakaz posiadania więcej niż jednego dziecka, później posiadanie dzieci było całkowicie zabronione i surowo karane, a w końcu Kanclerz i Rada zdecydowali się na drastyczny krok – wysłanie setki małoletnich więźniów na Ziemię, by sprawdzili czy nadaje się ona do zamieszkania.
Zostali wyposażeni w bransolety, które miały monitorować ich funkcje życiowe i przesyłać dane do statku, informując ich mieszkańców czy skażenie nie jest zbyt duże i czy da się tam przeżyć. 

   Fabuła opisywana jest z perspektywy czterech osób; Clarke, córki dwójki naukowców, którzy zostali straceni; Wessa, syna Kanclerza, zakochanego w Clarke, który niechcący wydał rodziców dziewczyny; Bellamy'ego, najstarszego z rozbitków, który w ostatniej chwili znalazł się na lądowniku, by chronić swoją siostrę Octavię (było to jedyne rodzeństwo na całym statku) oraz Glass, która uciekła z lądownika i pozostała na statku. Dzięki czterem narratorom mamy możliwość poznania szerszej perspektywy a książka jest przez to ciekawsza. 


   Podczas czytania zastanawiało mnie to, co ja mogłabym zrobić na miejscu owych rozbitków; co potrafiłabym zrobić w dziczy, niezamieszkałej przez nikogo.  I doszłam do wniosku, że rozpalenie ognia musiałabym nazywać cudem a zbudowanie schronienia rzeczą niemożliwą. „Misja 100” uświadomiła mi jak bardzo ludzie przyzwyczaili się do wygód cywilizacji i jak ciężko byłoby im poradzić sobie bez kuchenki gazowej, albo głupich zapałek. I jak bardzo polegamy na przemyśle spożywczym i jemy to, co oni nam zaoferują, bo ciężko byłoby nam zdobyć jedzenie na własną rękę.

   Dla tych osób, które oglądały serial – nie przejmujcie się, książka bardzo się od niego rożni, chociażby już postacią Glass, której w serialu nie było. I osobą Clarke, która w wersji telewizyjnej irytuje mnie okropnie a w książce ani trochę (tu chyba rozchodzi się o aktorkę i jej irytujący wyraz twarzy.) Osobiście traktuję książkę i serial jako dwa odrębne byty, które jedynie opowiadają podobną historię a jedno jest alternatywną wersją drugiego. 



   Jeśli lubicie postapokaliptyczne książki (a wiem, że kilkoro z Was za takimi przepada) bądź lubicie po przeczytaniu książki porównać go z serialem to "Misja 100" Was zadowoli i sprawi, że zaczniecie się zastanawiać nad tym, jak Wy poradzilibyście sobie na niezamieszkałej Ziemi. 
   Za możliwość przeczytania i zrecenzowania, serdecznie dziękuję wydawnictwu
   Chciałabym się Wam jeszcze pożalić, że dopadło mnie grypo-podobne coś. Kicham, smarkam, z trudem ruszam mięśniami i najchętniej to przespałabym cały dzień. Ale dla Was zwlokłam się z łóżka, żebyście mieli co czytać w weekend (bo wiem, że ciężko by Wam było beze mnie - gorączka przeze mnie przemawia,udajmy, że tego nie napisałam.)

AKTUALIZACJA: U niektórych z Was, którzy mają mnie w obserwowanych, nie uaktualniają się moje wpisy. Wiecie może jak to naprawić?

16 lut 2015

Trochę o mnie.

Dzisiaj bez recenzji (ale w środę już Wam nie odpuszczę!) i odpowiem na pytania zadane mi przez Olę z Czytelniczego Zakątka. Po statystykach widać, że posty z LBA są najmniej popularne (chlip, chlip, płaczę rzewnie w poduszkę), ale wierzę, że mają swoich fanów i będę ich teraz zadowalać. No to jazda. 

1. Jaka jest twoja ulubiona książka/trylogia?
  
Chciałam być oryginalna a już widzę, że mi nie wyjdzie. Gdyby nie to, że mam do wyboru książkę lub trylogię to napisałabym, że „Harry Potter” (który skądinąd trylogią nie jest) a tak to chyba nikogo nie zdziwi mój wybór - „Igrzyska Śmierci”. Za to, że mają w sobie trochę patosu a ja patos w lekkich ilościach bardzo lubię, że przedstawiają świat dystopijny i za to jeszcze, że występuje tam Haymisch.
  
2. Ile książek już przeczytałaś/eś w tym roku?
  
Notuję wszystkie przeczytane książki w swoim czerwonym kalendarzu i po sprawdzeniu okazało się, że w tym roku przeczytałam 15 książek, czyli szału nie ma, pupy nie urywa aczkolwiek nie jest tragicznie.
 
3. Książka,której okładka najbardziej ci się spodobała,to...?
  
Poszłam na łatwiznę i wpisałam w wujka Google „książka, najładniejsza okładka” i pojawiło mi się taki oto cudo -
Książki nie czytałam, o autorze pierwszy raz słyszę, ale specjalnie dla Was się dokształciłam i wiem, że tej książki to ja czytać nie będę, bo jest o zabijaniu kotów (ale okładka ładna. I przemyciłam mini-recenzje - nie czytajcie „Auteczka”! To zła książka.)
4. Jakiego gatunku powieści najbardziej lubisz czytać?

Damski thriller!
A oprócz niego to obyczajówki, horrory, kryminały, książki z pogranicza nauki (jest się czym potem pochwalić przy niedzielnym obiedzie)... zależy od humoru i od tego co mam pod ręką. 

5. Jaka jest książka/trylogia,którą przeczytałaś/eś i najgorzej wspominasz?

„Powszechna historia państwa i prawa” Michał Szczaniecki. Sama w sobie książka nie jest zła, gorzej jak trzeba przyswoić te 600 stron. 

6. Czy masz listę książek do przeczytania,czy też książki wybierasz spontanicznie?
  
Jako recenzentka (jak to dumnie brzmi) mam możliwość wybierać nowości i wtedy działam najczęściej spontanicznie. Kiedy książki są już wydane to najczęściej czytam te z listy a lista powiększa się za każdym razem jak odwiedzam Wasze blogi. Teraz liczy ponad dwieście pozycji (specjalnie recenzujecie same fajne książki, żeby mi się w życiu nie nudziło, prawda?).


7. Z jakim bohaterem książki najbardziej się utożsamiasz?
  
Chciałabym z Katniss, bo jest taka odważna i szlachetna. Ja na jej miejscu usiadłabym na środku tej całej polany i bym płakała i czekała aż ktoś rzuci we mnie oszczepem.
Albo chciałabym się utożsamiać z Hermioną, bo też taka odważna i szlachetna i inteligentna.
A chyba najbliżej mi do Idy z książek Małgorzaty Musierowicz. Histeryczka, panikara, złośnica – cóż, trzeba spojrzeć na siebie krytycznie. 

8. Jaki ostatnio obejrzałaś/eś film?
  
Jak ja dawno oglądałam film! Ostatnio to chyba „Wkręceni 2” na wieczorze panieńskim koleżanki półtora tygodnia temu.

9. Film,który najbardziej cię wzruszył, to...?

Na „Meridzie walecznej” płakałam. I na „Jak wytresować smoka 2”. Disney'owskie filmy i bajki najbardziej mnie wzruszają.


10. Jaka jest twoja ulubiona ekranizacja książki?

„Harry Potter” każda część. Mistrzostwo.


11. Jak nazywa się najgorszy film,jaki w życiu obejrzałaś/eś?
  
Nie mogę znaleźć tytułu... Chodziło w tym filmie o to, że grupa pielęgniarek (o ile dobrze pamiętam) zajeżdża pod pub pełny motocyklistów. I owe pielęgniarki okazują się być kosmitami czy czymś podobnym (zombi?) i zaczynają strzelać do tych biednych motocyklistów. Strzelanina trwa z dobre dziesięć minut a co się działo potem to już nie wiem, bo wyłączyłam. Zna ktoś tytuł?

 
Jak zwykle nikogo nie nominuję i nie zadaję pytań. Możecie w komentarzach podzielić się własnymi odpowiedziami na któreś z tych pytań.

Wytłumaczę się jeszcze z tego, że ostatnio rzadziej bywałam na Waszych blogach – wesele przyjaciół, prawo jazdy, sesja i siłownia mnie przygniotły. Teraz na szczęście została już tylko siłownia i prawko, więc będę bywać częściej.
I odpowiadając na pytanie, które z pewnością pojawiło się w Waszym mózgu – nie, jeszcze nikogo nie przejechałam. Wyjeździłam dopiero 6 godzin, ale nie jest tragicznie, możecie spokojnie z chodników korzystać. Z jezdni nie polecam. 


13 lut 2015

"W milczeniu" Erica Spindler

Większość z Was słyszała już o tej książce z innych blogów. Czujecie się zachęceni lub zniechęceni, zależnie od opinii recenzenta i macie wyrobione zdanie o "W milczeniu". Ale mimo to dołożę i swoją opinię.
Avery Chauvin po latach nieobecności powraca do miasteczka, gdzie dorastała i przeżyła pierwszą miłość i pierwsze rozczarowanie. Wróciła, by pochować swojego ojca, który w rozpaczy za zmarłą żoną popełnił samobójstwo. Avery nie może wybaczyć sobie, że przez ostatni rok rozmawiała z ojcem jedynie przez telefon, zbyt zajęta swoją karierą dziennikarską, by zatroszczyć się o samopoczucie ojca. Opieką otacza ją rodzina jej pierwszego chłopaka, Matta, których zna od dzieciństwa. Buddy i Lila oraz ich dzieci, Matt i Cherry traktują ją jak swoją córkę i siostrę i chcą być blisko niej zawsze, gdy ta się załamie.
Jednak Matt i Cherry to nie jedyne dziecko starszego małżeństwa. Na scenę wkracza Hunter, czarna owca rodziny, który przed laty wyjechał z miasteczka, zrywając kontakt z rodziną. Wrócił mniej więcej w tym czasie, gdy w wypadku zginęła matka Avery i zaprzyjaźnił się z jej pogrążonym w bólu ojcem. Jak całe miasteczko jest przekonany o tym, że sam odebrał sobie życie, bo w ostatnich tygodniach stał się odludkiem, chowającym się w domu przed światem zewnętrznym. Pojawia się jednak pewna kobieta, która próbuje przekonać Avery, że jej ojciec został brutalnie zamordowany, podobnie jak kilkanaście innych osób, które zginęły w niewyjaśnionych lub nieprawdopodobnych okolicznościach. Dziennikarka idzie za tym tropem i odkrywa tajemnicę, która może sprowadzić na nią nieszczęście...

Erica Spindler nie zaskoczyła i po raz kolejny napisała książkę, którą można określić mianem "dobry thriller". Nie dłużąca się w nieskończoność, składająca się tylko z tych elementów, które są niezbędnie potrzebne. Lekko nietypowa, ponieważ nie mamy do czynienia, jak zwykle, z jednym opętanym chorobą psychiczną mordercą lecz z całą organizacją.

Oczywiście pojawia się wątek miłosny i główna bohatera musi wybierać między dwoma braćmi; dawną miłością, dobrym i łagodnym Matt'em a tajemniczym i nieprzyjemnym, ale niezwykle szczerym Hunterem. Kiedy skończyłam czytać długo zastanawiałam się nad tym jak błędnie oceniamy ludzi. Ktoś, kto może nas ciągle denerwować, irytować  i drażnić może okazać się wspaniałym przyjacielem, a osoby zbyt miłe często kryją tajemnice, które mogą nas zranić.

Wadą tej książki jest główna bohaterka, która irytowała mnie swoją postawą. Zmieniała zdanie zależnie od tego jak zawiał jej wiatr, ciągła niestabilność psuła lekko radość z czytania. Jej postać była równoważona przez Huntera, bowiem wiadomo nie od dziś, że lubię mężczyzn podobnych z charakteru do Dean'a z Supernatural czy Olivera z Arrow (czyli 'jestem taki groźny i nieprzystępny, ale jeśli mnie pogłasiasz, to jestem cały twój').

Ogólnie rzecz ujmując (to dla tych, którzy czytają tylko ostatni akapit recenzji ^^) książka godna polecenia tym, którzy lubują się w gatunku damski thriller (właśnie wymyśliłam nowy gatunek). Jest napięcie, jest troszkę miłości (ale tylko troszkę), są trupy i on - bohater, który skrada serca. Czyli to, co kobiety lubią najbardziej.

10 lut 2015

"Pewnego razu w Paryżu" Diana Palmer

Każda kobieta potrzebuje czasami przeczytać książkę podchodzącą pod romans. Razem z bohaterami przeżyć nową miłość, poprzeżywać ich perypetie a to wszystko bez wstawania ze swojego ulubionego fotela.

Diana Palmer swego czasu napisała książkę, którą zatytułowała „Pewnego razu w Paryżu”. Powołała do życia dwójkę głównych bohaterów; Brainne i Pierca, którzy zostali w pierwszej scenie usadzeni w paryskim Luwrze, gdzie przeprowadzili między sobą pierwszą w życiu rozmowę.
Brianne była młodą kobietą, wchodzącą dopiero w dorosłe życie, niezrozumiałą przez matkę i tęskniącą za zmarłym niedawno ojcem. Pierce, dwa razy starszy od niej, opłakiwał śmierć żony i planował samobójstwo. Jak było do przewidzenia, młoda dziewczyna zakochała się w starszym mężczyźnie a on starał się wybić jej to uczucie z głowy, bo wiedział, że jest niewłaściwe.
Wszystko zmieniło się gdy bogaty szejk (wszak nie mogło zabraknąć tam i szejka!) współpracujący z jej ojczymem zażyczył ją sobie na jedną z wielu żon. Dumny Pierce, który bardzo lubił Brianne, a nie cierpiał za to szejka, wziął ją za żonę i obiecał ją chronić. Dla niego ślub był tylko formalnością, by odstraszyć nieprzyjemnego adoratora, dla niej spełnieniem marzeń. Zaczęli wspólne życie, gdzie jedno chciało jedynie formalnej przyjaźni a drugie wielkiej miłości. Kto wygrał?

Pierce to mężczyzna pozornie idealny – dumny, honorowy, bogaty, szlachetny, który za cel stawia sobie uszczęśliwienie swojej kobiety. Wierny zmarłej żonie, która ciągle kocha i ciepło wspomina, mimo wielu pokus otrzymywanych od innych kobiet.

Brianne to dziewczyna pozornie idealna – radosna, dobra, rozumiejąca, akceptująca wszystko co zaserwuje jej ukochany. Cierpliwie czekająca na uczucie, które może się pojawić, ale nie musi.

Tylko kto chciałby ideału? Mnie osobiście taki facet by niezwykle męczył swoją powagą i zachowawczym charakterem. Ona z kolei byłaby dla mnie zbyt mdła, stojąc ciągle za mężczyzną, podporządkowująca się jego zdaniu. „Pewnego razu w Paryżu” utwierdziło mnie w przekonaniu, że od ideałów o wiele lepsi są wadliwi, ale za to prawdziwi ludzie. 

 Nie ulega wątpliwości, że fabuła książki nie jest czymś niezwykłym. Standardowo jest ona, jest on, jest bogaty szejk (czasami zamiast niego występuje chciwy diler narkotyków), jest jednostronna miłość i zmarła żona (ewentualnie zmarły mąż.) Ale wiecie co? Czasami człowiek potrzebuje przeczytać tak banalną historię. Nie stresować się fabułą, nie wypatrywać morderców czających się po drugiej stronie kartki, nie wzdrygać się podczas opisu rozkładających się ciał... „Pewnego razu w Paryżu” zdecydowanie mnie zrelaksowało i pomogło mi naładować baterie, które ostatnio są na wykończeniu.Jeśli i Wy tego potrzebujecie to polecam. 


7 lut 2015

Serial na szybko, czyli i mnie dopadł brak czasu.

Dopadło to i mnie. Moje przechwałki, że na czytanie zawsze znajdzie się czas odszczekuję.  Bo ostatnio i ja cierpię na chroniczny brak czasu. Zaczęłam kurs na prawo jazdy (za mną już pierwsza jazda i wciąż żyję), nadal próbuję wyćwiczyć brzuch i pośladki na siłowni, uczę się na zbliżający się ostatni egzamin a do tego wszystkiego doszły jeszcze zakupy związane ze zbliżającym się ślubem znajomych (bo oczywiście ja, jak to ja, po buty muszę jechać aż 300 kilometrów dalej.) Wczoraj jeszcze był wieczór panieński, dzisiaj powtórka. Tak więc nawet u mnie spowolniło się czytanie. Ale że nie potrafię Was na długo zostawić samych to spróbuję dziś zachęcić Was do serialu, który ostatnio pochłonął bez reszty mnie i moje dwie koleżanki.

„Pretty Little Liars” to bez wątpienia serial kierowany do nastolatek. My, mimo swoich 23 lat, na nowo poczułyśmy się piękne, młode i niedoświadczone i wkręciłyśmy się w historię Kłamczuch. Cztery dziewczyny, Arię, Hannę, Emily i Spencer łączyło jedno – przyjaciółka o imieniu Alison. Podczas jednej z imprez Ali zaginęła a dziewczyny oddaliły się od siebie i każda zajęła się własnym życiem do czasu aż rok później zaczęły otrzymywać tajemnicze sms-y od osoby nazywającej siebie A.
Oczywiście na początku dziewczęta były przekonane, że owym/ową A. jest ich zaginiona przyjaciółka, jednak niedługo potem znaleziono jej ciało a wiadomości nie przestały przychodzić. A. znała te sekrety, które znała jedynie Alison i wykorzystywała je przeciwko jej dawnym przyjaciółkom.

W tym serialu cała zabawa polega na wytypowaniu A. (razem z koleżankami podejrzewałyśmy już chyba połowę obsady.) Akcja toczy się niezwykle szybko, trzeba oglądać naprawdę uważnie, żeby nie przeoczyć jakiegoś fragmentu, który kilka odcinków później okazuje się być niezwykle ważny dla całej fabuły.

Oczywiście nie jest to serial wysokich lotów i nie wniesie nic do naszego życia, ale czy zawsze to, co oglądamy lub czytamy musi być ambitne? „Pretty Little Liars” to wspaniały umilacz czasu, który wciąga niemiłosiernie. A wiecie jaki jest największy atut serialów dla młodych kobiet? Miłość, romanse, pierwsze uczucia i rozstania, czyli to zazwyczaj porusza babskie serca. Z lekkim wstydem przyznaję, że potrafimy z koleżanką pozachwycać się nad urodą Ezry i omówić na zakupach wyższość Toby'ego nad Ian'em (obejrzycie, zrozumiecie).

Więc (nie zaczyna się zdania od więc!): jeżeli macie czas, ochotę na coś lekkiego, wciągającego i totalnie babskiego to posłuchajcie mojej być może ostatniej rady (w środę następna jazda, więc nie zakładam, że w czwartek będę miała wszystkie kończyny, żeby napisać) i obejrzyjcie. A potem delektujcie się każdym odcinkiem i zgadujcie kim jest A.



3 lut 2015

"Dlatego mnie kochasz" - książka pełna emocji.

Agata i Marcin to małżeństwo idealne. Są razem od czasów licealnych. On pracuje w banku i dobrze zarabia, ona opiekuje się dwoma ślicznymi córeczkami. Mają piękny dom w cichej okolicy na obrzeżach Warszawy i wspaniałych sąsiadów, z którymi miło spędzają czas. Są szczęśliwi.
Pozornie.
Gdy zamykają się drzwi ich pięknego domu zaczyna się koszmar. Marcin to tyran, despota, gnębi żonę psychicznie i fizycznie i zawsze, ale to zawsze, znajduje powód, żeby całą winę zrzucić na nią. A ona ze względu na dzieci tkwi w tym chorym małżeństwie, pozwalając sobie jedynie na rzadkie chwile zapomnienia z kimś, kto darzy ją prawdziwym uczuciem.

„- Puść mnie – zażądałam zdecydowanie. Nie posłuchał.
- Bo co? Co mi zrobisz? - Nie odpowiedziałam, więc opuścił dłoń. - Nic mi nie zrobisz, widzisz? Nie jesteś w stanie! Zawsze tak było! Do niczego się nie nadajesz! Odejść chce – zaśmiał się. - I jak dasz sobie radę? Z czego będziesz żyć?"

„Dlatego mnie kochasz” to książka, która z wyglądu wygląda na słodką, melancholijną lekturę na jeden wieczór. Z początku ta dysharmonia między okładką a treścią książki okropnie mi przeszkadzała, ale po czasie zdałam sobie sprawę, że to idealna metafora co do treści – to, co z pozoru wydaje się ładne i idealne może tak naprawdę skrywać najmroczniejsze sekrety.

W tej książce nie ma dobrych i złych bohaterów; nawet Marcin, kat i oprawca, nie jest do cna zły, pod koniec lektury zaczęłam go nawet rozumieć, współczuć mu, mimo całej nienawiści, na jaką sobie zasłużył. Nie jest też niewinną pokrzywdzoną Agata, która tkwiła w tym na własne życzenie, mimo iż miała furtkę, nadzieję na lepsze życie.

„W jednej chwili przed oczami przebiegły mi wszystkie te lata, jakie spędziliśmy razem, choć słowo „razem” nie do końca oddawało to, co się między nami działo. Starałam się zrozumieć, co mężczyzna taki jak Tomek widzi w kobiecie takiej jak ja. Odchodziłam i wracałam, traktowałam go jak koło ratunkowe i wciąż pozostawałam żoną innego. A on? Na każdym kroku pokazywał, ile dla niego znaczę, jak bardzo mnie kocha, że jestem dla niego najważniejsza.”

Pierwsze miłości mają to do siebie, że trudno jest dać im odejść. Ciężko jest porzucić coś, co tyle dla nas znaczyło, co dawało tyle szczęścia. I to jest właśnie jeden z głównych problemów głównej bohaterki, że nie potrafi wypuścić z rąk czegoś, co kiedyś było dla niej najcenniejszym skarbem.

Gdybym miała nazwać emocję, która towarzyszyła mi podczas czytania to był to lęk. Szczerze, bałam się o główną bohaterkę, trzymałam za nią kciuki a chwilę później krzyczałam w duchu do niej: „Wariatko! Opanuj się, podejmij właściwą decyzję!”. Ostatnie kilka stron to był istny dramat, targały mną takie emocje, że z niecierpliwością przewracałam kolejne kartki, żeby zobaczyć jak skończyła się historia Agaty.

I właśnie to jest najmocniejszą stroną tej książki – emocje. Prymitywne, niczym nieupiększone emocje, które wylewają się z książki litrami. Nienawiść, współczucie, żal, zrozumienie, ulga – trudno jest znaleźć je wszystkie w jednej książce. Autorce, Magdalenie Kołosowskiej, należą się brawa na to, że ta książkę rozruszała moją duszę. 

I zrozumiałam jeszcze jedno dzięki "Dlatego mnie kochasz". To my sami kreujemy swój los. Nie przypadek, nie inni. W ostatecznym rozrachunku to my podejmujemy decyzję i tylko do siebie możemy mieć o to pretensje. 

Za książkę dziękuję wydawnictwu: