27 kwi 2015

"Maminsynek" - najbardziej irytujący bohater wszech czasów.

UWAGA!: Przed przeczytaniem zaparz sobie melisę bądź łyknij coś na uspokojenie. 

   Jest nieomylna. Idealna. Wie jak pocałować paluszek, żeby przestał boleć i co powiedzieć, żeby podnieść na duchu. Nigdy się nie myli i nie popełnia błędów. Nie ma dla niej spraw niemożliwych; jeśli trzeba to poruszy niebo i ziemię, i zawsze dostaje to, czego chce. Niczego się nie boi, za to wszyscy boją się jej. Pachnie świeżym chlebem i mieszanką najpiękniejszych kwiatów. Gotuje lepiej niż najznakomitszy szef kuchni i nie używa gotowych półproduktów. Jest dobra, kochana i wyrozumiała. Jedyna. Mamusia. 

 Z pewnością każdy z nas przynajmniej raz w życiu spotkał się z Nim. Uwielbianym, stawianym na piedestale, jedynym i wyjątkowym chłopcem. Który jest zbyt inteligentny, zbyt przystojny i zbyt wartościowy, by spotykać się z byle jaką dziewczyną. Jeśli coś mu się nie udaje, to jest to tylko i wyłącznie wina niesprawiedliwego systemu i wrednych ludzi. On się nie myli, on myśli nieszablonowo. Nie popełnia błędów, to inni go do nich zmuszają. Nie rani, jest po prostu szczery i prawy. Gdyby tylko chciał, mógłby wszystko, ale jest zbyt skromny, bo startować na prezydenta i/lub modela. Wyjątkowy on.   Maminsynek. 

   Głęboki wdech. I wydech. Naprawdę dawno żadna książka nie wyprowadziła mnie tak z równowagi. I jest to komplement dla autorki, Nataszy Sochy, bo napisała ją świetnie. Genialnie przedstawiła toksyczną relację jaka niekiedy łączy matkę z synem. Całą tą irytację budził we mnie główny bohater - Leander - zapatrzony w mamusię jak w święty obrazek. Zasłużył na miano najbardziej irytującej postaci wszech czasów. A teraz trochę szczegółów.

   Leander i Matka od zawsze byli razem. W gruncie rzeczy reszta ludzkości tylko im przeszkadzała. Ich historia zaczęła się od porodu, kiedy to bezimienna Matka powiła małego Leandra na poddaszu własnego domu, przekonana, że w szpitalu wyrządzą mu krzywdę. Od chwili gdy wzięła go w ramiona wiedziała, że jest kimś wyjątkowym - chłopcem, na którego czekał świat. Tyle tylko, że ona nie zamierzała się nim dzielić. Chuchała i dmuchała na niego na każdym kroku a mały Leander dorastał w otoczeniu zapachu świeżo upieczonego chleba i smaku galaretek, które Matka przygotowywała mu ilekroć był smutny. Ojciec chłopca przestał nim być już w zasadzie wtedy, gdy Matka dowiedziała się, że jest w ciąży i podziękowała mu krótkim "dziękuję". Nie wiadomo czy dziękowała za cały związek, który przeżyli czy za to, że uczynił z niej Matkę, w każdym razie niedługo po narodzinach syna, ojciec spakował się i odszedł, uciekając przed niezwykle silną relacją łączącą jego żonę z ich dzieckiem. 

   Oczywiście w życiu Leandra przyszedł i czas na kobiety i związki. Niestety, te nie mogły zrozumieć relacji jakie łączyły go z Matką i czepiały się naturalnego przecież! faktu, że od 23 grudnia do 3 stycznia ich facet był niedostępny dla świata, bo był to czas zarezerwowany na pieczenie pierników z Matką, wspólne ubieranie choinki i picie wina przed kominkiem w sylwestrowy wieczór. 
   Próbowały odciągnąć go od matczynej piersi prośbą, groźbą, podstępem i podlizywaniem się. Niestety jedna po drugiej się poddawały, podkulając ogon i odchodząc do innego mężczyzny, który być może nie miał romantycznego imienia, ale za to potrafił myśleć samodzielnie.

"Podała gotowy ryż z torebki polany śmietanowym sosem i niedoprawione warzywa. Matka spróbowała odrobinę, następnie wytarła usta serwetką i bez słowa wyszła z mieszkania. Natychmiast za nią pobiegłem."

     Książka podzielona jest na dwie części; w pierwszej z nich narratorem jest sam Leander, który opisuje swoje sielankowe dzieciństwo i naprawdę zastanawia się nad tym dlaczego rówieśnicy nie pałali do niego zbytnią sympatią. Punktem kulminacyjnym mojej cierpliwości względem tegoż osobnika był moment kiedy Matka przyjechała do niego zaraz po jego pierwszym razie z dziewczyną:

"- Mama?
Spojrzała na mnie z rozczuleniem.
- Przepraszam, po prostu nie mogłam usiedzieć na miejscu. Poza tym to ważny dzień w twoim życiu, więc chciałam być blisko - pogładziła mnie po policzku.
- Nie musisz przepraszać. Trochę się wystraszyłem, że coś się stało - przytuliłem ją. - A gdzie spałaś?
- W samochodzie.
Ależ musiało być jej niewygodnie!"

   Biedna Matka! Musiało być jej niewygodnie, czekając w samochodzie pięćdziesiąt metrów od namiotu, gdzie jej syn tracił dziewictwo. Gdyby dziewczyna Leandra była tak miła to osobiście rozbiłaby obok namiot dla mamusi, co by jej niewygodnie nie było. Wcale się nie dziwię, że ich związek nie wypalił - wredna była ta dziewoja i tyle. W ogóle nie dbała o wygodę Matki.
    
   Oddychaj spokojnie. To tylko książka. Druga część opowiadana jest z perspektywy Amelii; ostatniej z dziewczyn naszego wspaniałego głównego bohatera, która zaparła się w sobie i zdecydowała, że zdobędzie go za wszelką cenę, z Matką czy też bez niej. A czy się jej to udało to musicie już sprawdzić sami, moje postrzępione nerwy nie mogą już pisać o tym dziwnym męskim osobniku z dziwnym imieniem, które zapewne źle odmieniam.

"Niektóre kobiety zarzucały mi, że je nieustannie porównuję ze swoją Matką. To nieprawda. Te porównania niejako narzucały się same, bez mojego udziału."

  Moje kochane! Niech nas Bóg chroni przed maminsynkami i stawia na naszej drodze tylko normalnych facetów, którzy mają zdrową relację ze swoimi mamami. Na szczęście wiem, że są i tacy. A i niektóre Mamy są bardzo miłe i takich przyszłych Pań Mam sobie życzmy.

25 kwi 2015

"Cudownie tu i teraz" KONKURS

Witam, cześć i czołem!
   Wiosna się rozgościła, korzystam z jej uroków ile mogę i próbuję się odnaleźć jako rolniczka ( z jakim skutkiem to się dowiem za kilka tygodni.) Jako, że piękna pogoda sprzyja czytaniu w promieniach słońca, razem z wydawnictwem Bukowy Las przygotowaliśmy dla Was konkurs, w którym można wygrać książkę "Cudownie tu i teraz".


"Sutter Keely to naprawdę zabawowy gość. W szkole nie jest orłem, kończy właśnie liceum, ale nie planuje studiów i prawdopodobnie spędzi większość życia, składając koszule w sklepie z męską odzieżą.
Trudno. Ważne, że miasto jest pełne dziewczyn, a dzięki alkoholowi życie potrafi być absolutnie fantastyczne. Poza tym napędza go wielkie pragnienie, by pomagać wszystkim, którzy pomocy potrzebują. Jak każdy, o kim mówią „prawdziwa dusza towarzystwa”, Sutter jest też niezwykle czarujący. Ma tyle zalet, że łatwo przegapić fakt, ile i jak często pije.

Pewnego ranka po nocnej balandze Sutter budzi się na obcym trawniku i poznaje Aimee. Aimee nie wie, o co chodzi w życiu. Aimee to towarzyska porażka. Aimee potrzebuje pomocy, więc bohaterski Sutterman podejmuje wyzwanie. Ma plan: pokaże jej, na czym polega dobra zabawa i puści ją wolno, gdy będzie gotowa żyć pełnią życia.

Okazuje się jednak, że Aimee to dziewczyna inna niż wszystkie, które poznał do tej pory.
Do tego Sutter czuje, że po raz pierwszy w życiu ma wpływ na kogoś innego – może mu pomóc, ale może też go zniszczyć…
Szczera, prawdziwa, pełna humoru powieść wciąga tak, że czytelnik nie zdaje sobie nawet sprawy, jak głęboko zanurza się w świat Suttera. Otrzeźwienie i refleksja przychodzą późno - czy za późno?"


   Co trzeba zrobić, żeby zdobyć tą książkę? 
1. Zgłosić się pod tym postem (można napisać "ja!", ale bardziej preferowany będzie Wasz nick bądź imię)
2. Podać adres e-mail
3. Odpowiedzieć na pytanie: "Gdybyście napisali książkę to o czym by ona była?"
4. Czas na to macie do 30 kwietnia.
5. Wyniki ukażą się 4 maja i będę wtedy słała maile do szczęśliwca, który wygrał.

   Banalne, prawda? To chwytajcie klawiaturę i piszcie. Trzymam kciuki za każdego, bo wszystkich Was lubię jednakowo (jak ta wiosna na mnie wpływa optymistycznie ^^)

22 kwi 2015

"Urlop nad morzem" - takie wakacje tylko w Polsce

   Wspominałam już kiedyś, że większość polskich książek ma to do siebie, że ich bohaterki są nauczycielkami bądź dziennikarkami a fabuła zazwyczaj dotyczy ich miłosnych perypetii (co nie oznacza, że nie lubię ich czytać i nie będę ich broniła własną bujną piersią). Ostatnio w bibliotece, w dziale z nowościami wygrzebałam książkę Agnieszki Pietrzyk, która się z tego polskiego kanonu literatury kobiecej bardzo ładnie wybija.
   Beata i Marcin są małżeństwem od niedawna i nie stać ich na zagraniczne wakacje, dlatego postanawiają skorzystać z zaproszenia przyjaciółki Beaty (i byłej dziewczyny Marcina zarazem, ale to już osobna historia), Kaśki, która proponuje im pobyt w niedawno kupionym domku nad morzem. Mimo, że listopadowa pogoda nie sprzyja, małżonkowie wyjeżdżają do niewielkiego miasteczka o mało urokliwej nazwie Sztutów.
   Beata jest typową kobietą i już pierwszego dnia, zamiast nałożyć maseczkę na twarz i się relaksować, zaczyna myszkować po starym domu. Na strychu odnajduje list datowany na 1959 roku, w którym dziewięcioletni Staś pisał o tym, że ojczym zabił jego mamę a teraz ją zakupuje, podczas gdy on ukrywa się na strychu, ale wie, że czeka go niechybna śmierć.
   Od tamtego momentu rozpoczyna się amatorskie śledztwo Beaty, któremu wprawdzie daleko jest do metod Herkulera Poirota, ale ma swój specyficzny urok. Jej mąż to istne wcielenie Hastingsa (kto czytuje Poirota, ten wie) - wierzy w każde rozwiązanie, na które się napatoczą i nie rozumie swojej małżonki, która chce grzebać w tej tajemniczej historii jeszcze głębiej i głębiej. A rozwiązanie zagadki nie jest proste; szkielet odnaleziony w piwnicy domu wcale nie należy do kobiety ani tym bardziej do dziecka - kto więc kogo zamordował i dlaczego tak trudno jest odnaleźć Stasia z listów?

   Jedyne co mnie zastanowiło podczas czytania to fakt, że bohaterowi nie przeżywali zbytnio tego, że w domu, w którym śpią, najspokojniej leży sobie ludzki szkielet. Cóż, może jestem zbyt wrażliwa i nie lubię towarzystwa ludzkich szczątków a dla innych to normalność? Irytował mnie jeszcze fakt, że policja i Beata ciągle używali wobec szczątków słowa "kościotrupek" - no dobra, co do policjantów, to jeszcze bym to zrozumiała (nie obrażając władzy, oczywiście), ale dlaczego Beata, która tak przejęła się losem małego Stasia i przeżywała to przez cały pierwszy rozdział mówiła potem o domniemanej matce chłopca "kościotrupek"?  (Okey, wrażliwość przeze mnie przemawia, nie zwracajcie uwagi.)

   Oprócz tych dwóch szczegółów, nie mam do czego się przyczepić. "Urlop nad morzem" to połączenie książki obyczajowej i kryminału; jest i ironia, i groza i groteska a całość czyta się naprawdę przyjemnie i z ciekawością. Książkę pochłonęłam w kilka godzin, co nie zdarzyło mi się od bardzo dawna i to jej najlepsza rekomendacja. Daje też nadzieję, że kolejne wakacje nad polskim Bałtykiem nie będą nudne i monotonne i że wywieziemy z nich więcej niż puste portfele i oparzenia słoneczne... na przykład historię o szkielecie w naszym pensjonacie. Idealna historia do opowiadania na imprezie bądź na niedzielnym obiedzie z przewrażliwioną wujenką, która będzie dramatycznie mdlała nad naszym nieszczęściem do znajdywania noclegów.

   I zanim kupicie stary dom sprawdźcie piwnicę. Nigdy nie wiadomo kto jest tam pochowany.

(i powiało grozą)

* tekst pisany bez obecności napojów wyskokowych, wbrew pozorom. 

20 kwi 2015

"Zielony zakątek" - coś dla ciekawskich

   Małe miasteczka cechują się tym, że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Sąsiad kupił nowego psa? - ta kwestia na pewno zostanie omówiona podczas spotkania Klubu Książki. Pan X postanowił rozwieść się z żoną? - z pewnością starsze panie będą żywo o tym dyskutowały podczas kupowania bułek na śniadanie. Do miasteczka wprowadził się przystojny młody lekarz? - nie zdąży się nawet rozpakować a już sąsiadki będą dzwoniły do drzwi dźwigając kosz owoców na powitanie.
   Jednym z takich miasteczek jest Cedar Cove, położone niedaleko Seatlle. Autorka otwiera przed czytelnikami drzwi i pozwala im poznać tajemnice mieszkańców, czyli robi to, co byłoby spełnieniem marzeń każdej miejskiej plotkary.
   Poznajemy między innymi losy Mary Jo, która samotnie wychowuje małą córeczkę Noelle i która stara się uciec od mrocznej przeszłości. Niestety, ojciec dziewczynki na nowo wkracza w jej życie i zapowiada, że będzie walczył w sądzie o opiekę nad dzieckiem. I tutaj moja studencka wiedza się przyda - w Polsce zazwyczaj dzieci trafiają pod opiekę matki, jednak za granicą już nie jest to tak jasne i oczywiste. We Francji to najczęściej ojciec ma pełne prawo opieki a matki tylko odwiedzają dzieci a w Ameryce wszystko zależy od tego, kto bardziej przekona sąd do siebie. Tak więc sytuacja Mary Jo nie jest łatwa, na szczęście jednak ma oparcie w zakochanym w niej Macku, który zrobi wszystko, by ją uszczęśliwić.
   Kolejnym z wielu bohaterów jest brat Mary Jo, Linc, który po kilku tygodniach znajomości poślubił Lori i sam się sobie dziwił, że tak szybko się na to zdecydował. Niestety nie przewidział reakcji rodziców swojej żony, która daleka była od szeroko otwartych ramion i radosnego "witaj zięciu!". Od kiedy teść dowiedział się o nowym członku rodziny jest gotowy posunąć się nawet do gróźb, by się go pozbyć.
   Trudno jest określić, kto jest głównym bohaterem "Zielonego zakątka", tak samo jak trudno jest stwierdzić czyje problemy są najtrudniejsze. Przekrój wiekowy postaci też jest różny, dlatego z pewnością każdy czytelnik odnajdzie w kimś pokrewną duszę; autorka nie narzuca podziału na tych dobrych i złych, jest obiektywna i to my sami musimy zdecydować kto zasługuje na naszą sympatię.
Ta obyczajówka spodoba się przede wszystkim kobietom, które lubią wiedzieć więcej niż powinny (czyli ten 1 % musi sobie lekturę odpuścić) a słowo "sekret" zachęca je nie do wycofania się, ale do bardziej intensywnego węszenia. Panowie też mogliby się wiele z "Zielonego zakątka" nauczyć, przede wszystkim tego cudownego książkowego zabiegania o kobietę - panie, wiemy o co chodzi, prawda? 
   Niestety ja po raz drugi nie wróciłabym do tej książki. Brak akcji, morderstwa, postapokaliptycznego świata albo przynajmniej jednego malutkiego czarodzieja sprawił, że "Zielony zakątek" lekko mnie nużył. Brakowało mi głównego wątku, który nadawałby sens całej książce a tak, przy dużej liczbie historii żadna nie wywołała we mnie większych emocji. Nie mniej polecam osobom, które nie potrzebują nadnaturalnych stworzeń i kilku trupów, by dobrze się bawić.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
   Nie wiem czy zauważyliście, ale ostatnio było mnie tutaj troszkę mniej a to dlatego, że trochę mi się w życiu pozmieniało i musiałam się z tym na spokojnie uporać. W każdym razie już jest dobrze (wino i przyjaciółka zawsze pomogą!) i znowu będę Was zadręczać nowymi książkami.


18 kwi 2015

"Zaraza" Robin Cook

   Thrillery medyczne to specyficzny gatunek; czytamy je z przyjemnością, lekkim dreszczykiem a później podczas wizyty w prawdziwym szpitalu podejrzewamy lekarzy i pielęgniarki o wstrzykiwanie nam jakiś podejrzanych bakterii. Po "Strefie skażenia" moje krwawienie z nosa skończyło się dramatycznym okrzykiem - "mam ebolę!", dlatego z lekkim wahaniem sięgnęłam po "Zarazę" Robina Cooka.
   Prolog akcji ma miejsce 12 czerwca 1991 roku i poznajemy trzy osoby, których losy kilka lat później się skrzyżują. Nim się to stanie, dwoje z nich straci kogoś bardzo sobie bliskiego a jeden dokona okrycia na skalę światową.
   Po pięciu latach od tamtych wydarzeń, Jack Stapleton, patamorfolog, przeprowadza sekcje zwłok mężczyzny chorego na cukrzycę, który zmarł podczas hospitalizacji. Jego objawy są tak nietypowe, że decyduje się na dodatkowe badania laboratoryjne, które dają niepokojący, ale jednoznaczny wynik - mieszkaniec Nowego Yorku, u schyłku lat XX, zmarł na dżumę, chorobę, która zdziesiątkowała Europę w XIV wieku.
   Wszystko wskazuje na to, że pacjent został zarażony celowo a Stapleton postanawia odkryć, kto za tym stoi i komu zależy na tym, by ludzie na nowo zaczęli drżeć przed tą chorobą.

   Robin Cook to jeden z słynniejszych pisarzy tego gatunku; jego książki wprawdzie nie są pełne akcji, efektownych wybuchów samochodów i namiętnych romansów, ale mają swoisty urok i przede wszystkim pierwiastek grozy, który powoduje, że zwykły katar zaczyna nas przerażać.
   Dużym plusem jego książek jest to, że w przyjemny sposób można się dowiedzieć czegoś ciekawego (i mieć czym pochwalić przy niedzielnym obiedzie) o chorobach egzotycznych i o tych zapomnianych, które mimo, że już nie zbierają takich plonów jak kiedyś, to są ciągle obecne. A biorąc pod uwagę dzisiejszą łatwość podróżowania, nie ma problemu, by w kilkanaście godzin bakteria dżumy zawędrowała z jednego kontynentu na drugi.
   Często u Cooka przewija się motyw wielkich firm farmaceutycznych, które, by zarobić, celowo zarażają ludzi niebezpiecznymi szczepami. Racjonalnie myśląc takie działania nie muszą być jedynie fikcją, być może faktycznie jesteśmy tylko pionkami w grze między tymi, którzy mają w swoich laboratoriach groźne bakterie, wirusy i lekarstwa na nie. Broń biologiczna jest o wiele skuteczniejsza i cichsza niż karabiny i granaty, dodatkowo rozprzestrzenia się samoistnie, wystarczy tylko znaleźć jednego nosiciela i wsadzić go do zatłoczonego metra. (do takich rozmyślań prowadzi proza Cooka)

   Jeśli chcecie w spokoju kichać i smarkać to nie sięgajcie po "Zarazę" i inne książki tego autora, bo będziecie z niepokojem czekać na wystąpienie kolejnych objawów. Chyba, że lubicie taki dreszczyk emocji i późniejszą radość, że to jednak nie była ebola, tylko słabsze naczynko krwionośne w nosie, które się zbuntowało i zdecydowało się pęknąć. Osobiście polecam "Zarazę" tym, którzy chcą mieć wiedzę biologiczną trochę szerszą niż tą zdobytą w szkole (a lepiej jest wiedzieć więcej niż mniej), lubującym się w medycznych thrillerach oraz tym, którzy wierzą w farmaceutyczne spiski.

   Kichajcie w spokoju!




14 kwi 2015

Kto pyta nie błądzi i może się dowiedzieć o mnie czegoś nowego

   Jako, że jednogłośnie stwierdziliście, że lubicie czytać posty na mój temat, to dzisiaj nadrobię LBA- owskie zaległości. Jak zawsze - nie bierzcie wszystkiego zbyt poważnie i bawcie się dobrze.

1. Jakbyś mogła spędzić dzień z jakimś wybranym aktorem lub aktorką, to z kim?

Mrrr!
   Johnny Depp się brzydko zestarzał, Jared Leto w długich włosach bardziej przypomina jednego z apostołów niż obiekt westchnień a Brad Pitt nigdy mi się nie podobał. Z całej plejady znanych mi aktorów wybrałabym Roberta Downey'a Jr. 
Ale sobie nie myślcie, że poszlibyśmy na nudną kolację przy świecach, o nie! Na pewno Robert zabrałby mnie na cały dzień do wesołego miasteczka, jedlibyśmy watę cukrową  (nieważne, że mi nie smakuje), wygrałby dla mnie miśka w rzutki a później poszlibyśmy na diabelski młyn. 
   Zazdrościcie, prawda? ^^ 
2. Jaki jest Twój ulubiony film?

    Łatwiejsze pytanie brzmiałoby jakiego filmu nienawidzę - bez wahania odparłabym "Niekończąca się historia"! Ten film mnie przerażał jak byłam mała. Widzieliście tego długiego psa? Później miałam koszmary... 
   Wracając do tematu, ulubiony film... "Aleksander". Lubię takie patetyczne, podniosłe historie o męskiej przyjaźni.  

3. Kim chciałaś zostać jak byłaś mała?

   Weterynarzem. I komputerażką. Gdybyście nie wiedzieli co robi komputerażka - siedzi i gra w wyścigi samochodów. Na pewno zbiłabym na tym majątek, ale cóż los nie obdarzył mnie zręcznością i zawsze byłam na ostatnim miejscu w wyścigu.  

4. Jaki jest Twój ulubiony kolor?

   Czerwony, chociaż nie wyglądam w nim korzystnie, więc go uwielbiam z odległości. Zawsze podobały mi się karminowe usta u innych kobiet a na moich ustach wygląda to groteskowo. Smuteczek. 

5. Co lubisz robić w wolnym czasie?

   Zostałam zmuszona, żeby napisać - "pić wino z Angeliką" (pozdrawiam, kochana!). Lubię (oczywiście) czytać, spotykać się ze znajomymi, pić wino (nie zawsze w odpowiednich ilościach) i co dziwne, lubię pracować.  


6. Jak określili by Ciebie znajomi?

   Zależy kogo by zapytać. W pracy zapewne by powiedzieli tylko "Ruda tańczy jak szalona" (chociaż nie umiem tańczyć), najbliżsi przyjaciele pewnie by stwierdzili, że jestem okropną gadułą i najpierw mówię, potem myślę a ci dalsi to ... kogo obchodzą ci dalsi znajomi?

7. Miasto czy wieś. Gdzie wolisz mieszkać?

    Wieś! Chcę mieć domek na wsi, z wielką kuchnią, w której będą ogromne okna, żebym w lecie mogła sobie pichcić i patrzeć na swój ogródek, po którym będą biegały dzieci i zwierzątka. A mój zmęczony mąż będzie chrapał w hamaku. 
   I będę miała tam ogromny taras i dodatkowy pokój dla gości, którzy popiją za dużo wina. I sypialnię na poddaszu i ... i kurczę, tak mi się ta wizja podoba, że lepiej przejdę do następnego pytania, bo się za bardzo wkręcę. 

8. Czy jesteś zwolenniczką planowania przyszłości? 

    Jestem, niestety. A jak te plany nie wychodzą to chodzę wkurzona. Oj, będzie ciężko jak wizja z pytania 7. się nie spełni ^^

9. Czy lubisz słodycze, jeśli tak, to które?

   Za czekoladę Milkę zrobiłabym wiele - nie obcięłabym paznokci u stóp u pijaczka spod bloku, ale pracę semestralną mogłabym napisać. 
10. Którą porę dnia lubisz?

   Wczesny wieczór. 

11. Dlaczego prowadzisz bloga?

   A skąd byście wiedzieli co czytać, gdyby nie ja? Jestem jak przewodnik wśród książkowego świata, wyznaczam trendy, kreuję gwiazdy... No dobra, po prostu nie mam gdzie się literacko wyżyć i dlatego mam swoje naczytane.
12. Którą książkę jako pierwszą podarowałabyś swojemu dziecku?

   Harry'ego Pottera będzie znało od kołyski. A niech gówniarz spróbuje go nie pokochać to zobaczy! (będę wspaniałą matką.)

   Dwanaście pytań wystarczy, wszak dwunastka to ważna liczba: 12 apostołów, 12 bogów olimpijskich, 12 gwiazdek na fladze europejskiej, 12 znaków zodiaków i 12 pytań u mnie. A może Wy macie jakieś pytania do mnie? Piszcie.

12 kwi 2015

"Szepty o wschodzie księżyca"

   Jeśli ktoś z Was jest ze mną od początku mojej blogowej przygody, to z pewnością kojarzy tą serie, ponieważ co pewien czas pojawia się recenzja najnowszej części. "Wodospady cienia" to fantasy kierowane głównie dla nastolatków, które opowiada o Kylie, dziewczynie, która trafia do obozu dla istot nadnaturalnych. Od innych wychowanków wyróżnia się tym, że nikt nie mógł odgadnąć jakim stworzeniem ona jest; wampirem, wilkołakiem, czarownicą czy elfem. Dopiero koniec trzeciej części serii przyniósł odpowiedzi. W tym miesiącu na rynku wydawniczym zawitała część czwarta: "Szepty o wschodzie księżyca."

   Czasami los daje nam odpowiedzi na dręczące nas pytania. Gorzej, jeśli ta odpowiedź nic nam nie mówi. I tak jest w przypadku głównej bohaterki. Kylie dowiaduje się, że jest kameleonem, ale nikt nie potrafi jej powiedzieć co to oznacza. Każdy nadnaturalny ma wzór, który jest specyficzny dla poszczególnych gatunków, a nieodkryty dotąd wzór Kylie zaczął co chwile się zmieniać; jednego dnia odpowiadał wzorom typowym dla czarownic, a następnego już wszystko wskazywało na to, że Kylie należy do innego gatunku.
   Dodatkowo objawia jej się duch Holiday, opiekunki z Wodospadów Cienia, która - uwaga, surrealizm!- żyje i ma się dobrze. Wszystkie duchy, które dotąd pojawiały się w książkach z tej serii, były dość skryte i ciężko było odgadnąć jak im pomóc, dlatego żadną niespodzianką nie było, że i tym razem Kylie miałam nie lada problem z rozwiązaniem zagadki.

"Czasem nie możemy zmienić tego, co się dzieje, ale możemy zmienić to, jak te sprawy na nas wpływają."

   W porównaniu z poprzednimi trzema częściami "Szepty..." są mroczniejsze, akcja bardziej wartka a bohaterzy dojrzalsi i mniej irytujący. Jako, że jest to książka przeznaczona dla młodzieży, to nie mogło zabraknąć tematu miłości; tak jak w jej poprzedniczkach, tak i w "Szeptach..." obserwujemy  trójkąt Lucas-Kylie-Derek. Bidulka nadal nie może się zdecydować, który z chłopaków jest jej bliższy (ale spokojnie, zachowanie jednego z nich pomoże jej w wyborze. Przynajmniej taką mam nadzieję, że uniesie się honorem.)

   Ogólnie "Szepty o wschodzie księżyca" to całkiem dobra kontynuacja świetnej serii dla młodzieży. Autorka, C.C. Hunter potrafi intrygować i podtrzymywać napięcie a najlepszym tego dowodem jest to, że miliony czytelników czekają już od kilku lat na rozwiązanie zagadki o Kylie. Na (nie)szczęście przed nami już tylko jeden tom "Wodospadów Cienia", w których wszystko się wyjaśni. Mam tylko nadzieję, że zakończenie mnie nie rozczaruje, tak jak było w przypadku "Darów anioła". 

   Za książkę dziękuję wydawnictwu 



 

9 kwi 2015

Wszyscy kłamią

   Wszyscy kłamią. Twój chłopak, mama, ksiądz, miła pani sprzedawczyni, która zostawia dla Ciebie najlepszy kawałek Twojego ulubionego sera, nawet ukochany dziadek, którego uważasz za ostatni bastion prawdomówności. Pierwsze kłamstwo kłuje w przełyku i ma posmak goryczy, kolejne przychodzą już łatwo, o wiele łatwiej niż prawda. Kłamiemy, żeby nie zranić drugiej osoby, żeby chronić samych siebie, żeby zaczarować rzeczywistość.
   Oczywiście sami nie lubimy być okłamywani, chórem wołamy, że wolimy najgorszą prawdę, choćby miała nas zaboleć i zniszczyć nasze życie. Niedawno na polskim rynku pojawiła się książka, która uczy jak wykrywać kłamstwo. Napisana przez byłych pracowników CIA i innych tym podobnych agencji, którzy zajmowali się rozpracowywaniem największych kłamców w historii, "Anatomia kłamstwa" pokazuje jak rozpoznawać fałsz u innych. Należy jednak pamiętać, że każdy człowiek reaguje inaczej i to co u pana X postrzegalibyśmy jako próbę kłamstwa, u pana Y będzie po prostu przejawem jego nieśmiałej natury.

"Ludzie nie dlatego wierzą w kłamstwa, że muszą, ale dlatego, że chcą w nie wierzyć."

   Wszyscy chyba znamy typowe rekcje kłamcy: zerwanie kontaktu wzrokowego, powtórzenie naszego pytania, niechętne udzielanie odpowiedzi, zmiana tematu, przejście w tryb ataku... Z książki dowiedziałam się dodatkowo tego, że jeśli zapytamy kogoś: "ukradłeś te pieniądze?" osoba niewinna zapewne odpowie po prostu "nie!", gdyż skupi się na tym fakcie, który jest w tej chwili najważniejszy. Osoba winna zacznie przekonywać dlaczego to nie ona wzięła te pieniądze mówiąc np. "przecież wiesz, że ja bym tego nie zrobiła." Robi wszystko, by przekonać nas, że sam pomysł, że mógł on coś takiego zrobić jest absurdalny i śmieszny.

"Kto ma oczy do patrzenia i uszy do słuchania, może się przekonać, że żaden śmiertelnik nie jest w stanie utrzymać niczego w tajemnicy. Kiedy milczą jego usta, gada za pomocą koniuszków jego palców, zdrada sączy się z niego każdym porem ciała."

   Innymi oznakami jest zakrywanie oczu lub ust, poprawianie okularów, spódnicy bądź nerwowe zakładanie włosów za ucho. Z książki możemy także dowiedzieć się dlaczego behawioryści badający kłamstwo, nie lubią sadzać przesłuchiwanego na stabilnym, prostym krześle (a nie lubią). Autorzy pokusili się także o zamieszczenie trzech dodatków: pytań, jakie należy zadawać, gdy podejrzewamy u kogoś niewierność, kradzież, zażywanie narkotyków lub gdy zatrudniamy opiekunkę do dziecka; analizę opisową kłamstwa oraz słowniczek wyjaśniający takie pojęcia jak "mikroekspresja" czy "kłamstwo wpływu".

   Z pewnością jest to pozycja, którą powinno się przeczytać choćby po to, aby umieć chronić samego siebie przed przynajmniej częścią kłamstw, które nas otaczają. Od wszystkim nie damy rady się obronić, bowiem każdy człowiek kłamie średnio 10 razy dziennie i trzeba się liczyć, że niektóre z nich skierowane są w naszym kierunku. Można też sięgnąć po nią z czystej ciekawości a potem mieć temat do rozmów ze znajomymi lub z przyszłą teściową (a niech sobie kobieta nie myśli, że jej nie potrafimy przejrzeć!).

   Niestety "Anatomia prawdy" nie pomoże nam w jednym; nadal będziemy okłamywać samych siebie.

7 kwi 2015

"Niespodzianka na 6 liter" i psia.

   Czasami w życiu tak się dzieje, że człowiek (a zazwyczaj kobieta) potrzebuje zapomnieć o problemach i zatopić się w życiu innych. Jako, że przyjaciółki nie zawsze są na wyciągnięcie ręki, Pan Bóg w swej wspaniałości wymyślił książki obyczajowe, których głównym zadaniem jest bawić i relaksować.

    Główna bohaterka "Niespodzianki na 6 liter" ma na imię Magda i na tle innych bohaterek polskich książek wyróżnia się tym, że nie jest ani nauczycielką ani dziennikarką. Jest po rozwodzie z niezależnym artystą, dla którego ważniejsza była nowa muza niż własna żona i który nawet specjalnie się nie buntował kiedy znalazł swoją jedyną walizkę (którą dostał od mamusi) pod drzwiami. Po wielkiej miłości pozostała jej jedynie suczka Luiza, nazywany przez nią irytująco 'psią', rasy bokser, pełena uroku i psiej miłości.

   W życiu Magdy nie brakuje oddanych przyjaciół i miłego szefa z równie miłą żoną - ciężko aż uwierzyć w to, że w życiu naszej bohaterki nie ma nikogo kto by jej nie lubił. Nawet sprzedawczyni z pobliskiego spożywczaka darzy ją sympatią a to dlatego, że psia jest tej samej rasy co jej nieżyjący już pupil. Na początku irytowało mnie to w równie dużym stopniu co 'psia', jednak z czasem stwierdziłam, że był to celowy zabieg autorki, która chciała stworzyć postać z pozoru idealną, której wady objawiają się dopiero po bliższym poznaniu.

  Podczas wieczornego spaceru Magda poznaje miłego mężczyznę, z którym dzieli się częścią zdobytego cudem chleba i z czasem ich znajomość staje się coraz bardziej intymna... Żeby jednak nie było zbyt łatwo i sielankowo, nagle szef Magdy ( który nim został szefem był jej chłopakiem) oznajmia jej, że ożenił się nie z tą kobietą, z którą powinien.

   I powiedzcie mi proszę - co ma zrobić kobieta, kiedy ma wybór między dwoma i nie wie z którym chce być? Z jednym łączy ją wspólna przeszłość, bezpieczeństwo i spokój; z drugim czeka ją podróż w nieznane, tajemnica i radość z poznawania się. Nie ma łatwego wyboru ta nasza Magda, oj nie ma...
   Niby to taka niewinna książka, ale spędziłam nad nią kilka świątecznych godzin, chcąc się dowiedzieć którego z nich wybrała i powiem Wam, że jej wybory nie do końca pokrywały się z tym, co uparcie jej podpowiadałam. Koniec końców jednak była usatysfakcjonowana zakończeniem a to chyba najważniejsze.

   "Niespodzianka na 6 liter" to sympatyczna lektura na wieczór, przy której można się odprężyć i z przyjemnością zatopić w losach innych. Barbara Spychalska- Granica, autorka, językowo spisała się doskonale (pomijają 'psię', której zdzierżyć nie mogę) a jej dialogi są zabawne i niewymuszone. Życiowe perypetie Magdy pokazują, że niczego nie można brać za pewnik, ale jeśli ludzie są sobie przeznaczeni to się odnajdą - prędzej czy później, w ten czy w inny sposób.

   Idealna na wiosenną chandrę, więc jeśli taka przypadłość Was dopadła to sięgajcie po "Niespodziankę...". Ja za swój egzemplarz dziękuję wydawnictwu
  

5 kwi 2015

"Znachor" i wyniki konkursu

   Pamiętam, że kiedy byłam mała, moja mama pewnego razu oglądała w telewizji film o dziwnym wtedy dla mnie tytule "Znachor". Jako, że moja rodzicielka ma w zwyczaju oglądać ulubione filmy po kilka(naście) razy, to  po kilku latach, nie oglądając całego filmu, wiedziałam o czym on jest i jak się kończy.
   Kiedy pani Dorotka z wydawnictwa MG zaproponowała mi zrecenzowanie  książki Tadeusza Dołęgi- Mostowicza nie zastanawiałam się zbyt długo.
   Premiera książki miała miejsce z 1937 roku, więc jej język jest o wiele 'elegantszy' niż współczesny a to sprawia, że "Znachor" jawi się jako magiczna lektura,odkopana spod sterty kurzu.        
   Opowiada historię profesora Wilczura, który był znakomitym chirurgiem i miał wszystko, czego mógłby potrzebować mężczyzna - wspaniały dom, karierę, młodą żonę i malutką córeczkę, którą kochał nad życie.  Koniec sielanki nastąpił kiedy Beata, jego żona, postanowiła odejść do innego zostawiając wszelakie bogactwa i męża na rzecz nowej miłości. Krzywda Wilczura była tym większa, że kobieta zabrała ze sobą też ich córkę, pozbawiając ich nawet możliwości pożegnania się. Zrozpaczony mężczyzna wyszedł z domu i przez kilka dni tułał się po przydrożnych spelunach, by w końcu paść ofiarą rabunku i w wyniku uderzenia w głowę stracić pamięć.
   To, co wydawać by się mogło rzeczą straszną, dla Wilczura było błogosławieństwem- nie pamiętając poprzedniego życia, nie musiał więcej cierpieć. Otrzymał od państwa nowe nazwisko, Antoni Kosiba, i tułał się przez dwanaście lat z wioski do wioski imając się różnych prac, nie oczekując od życia niczego więcej niż miejsca do spania, ciepłego posiłku i zapasu tytoniu. Trafił w końcu do gospodarza, który prowadził młyn i tam zdarzyło się coś, co zapoczątkowało zmiany w jego życiu. Otóż gospodarz miał syna, który w wyniku wypadku nie mógł chodzić. Kosiba, który nie pamiętał niczego z poprzedniego życia, gdy zobaczył nogi młodego mężczyzny, poczuł, że potrafi to naprawić; tego, co zapomniał mózg, nie zapomniały jego dłonie, i wyleczył chłopca. Od tamtego momentu coraz więcej ludzi z wiosek zaczęło prosić go o radę w problemach zdrowotnych a sam Kosiba zdobył miano znachora.

 "Gdzie u kobiety zaczyna się miłość, tam kończą się wszystkie zasady."

    Autor książki, oprócz opisywania losów Wilczura pokusił się także o przedstawienie dalszych losów jego żony i córki, ba! - ojciec i córka mieli okazję się nie raz spotkać na kartach książki, lecz ani on, ani ona nie wiedzieli kim dla siebie są. Wielu współczesnych autorów próbuje budować napięcie w taki sposób, że główni bohaterowi, którzy muszą się odnaleźć, robią to dopiero w ostatnich rozdziałach i natychmiast przypominają sobie całą przeszłość, rzucają się sobie w ramiona i następuje happy end. Tadeusz Dołęga- Mostowicz pisząc "Znachora" nie wiedział z pewnością co to happy end i chwała za to; jego książka jest tak mistrzowsko napisana, że niepotrzebne są niedopowiedzenia, zagadki i tajemnice. Wszystkie odpowiedzi bohaterowie mają na wyciągnięcie ręki jednak coś ich przed tym powstrzymuje - krucha ludzka pamięć. Czytelnik nie zastanawia się czy dojdzie do spotkania ojca i córki, tylko czy któreś z nich w końcu przypomni coś sobie, skojarzy fakty.
    Kolejnym plusem tej książki jest jej język, typowy dla dwudziestolecia międzywojennego. Jak już wspominałam wcześniej "Znachor" napisany jest w sposób elegancki, mimo, że większość akcji odbywa się na wsi i autor w realistyczny sposób odwzorował język jakim się tam wtedy posługiwano.
    Osobiście dziwię się, że "Znachor" nie należy do kanonu lektur, ale może to i lepiej, bo wiadomo, że lektury są olewane z samej racji tego, że trzeba je czytać (i dlatego wspaniała dla mnie  "Zbrodnia i kara" jest tak niedoceniana.)
   "Znachora" polecam wszystkim tym, którzy chcą zobaczyć jak wyglądała medycyna w tamtych latach, jak mieszkało się wtedy na polskiej wsi oraz tym, którzy są ciekawi, czy pamięć Kosiby w końcu się obudziła.
   Za egzemplarz dziękuję


   
   I jeszcze spóźnione wyniki konkursu - obrady jury trwały wczoraj długo (a ich efektem jest mój dzisiejszy kac) i (nie)jednogłośnie wygrała... Magda Barwińska cytatem: "Wolę jedno życie z Tobą, niż samotność przez wszystkie ery tego świata". Gratuluję i już pędzę pisać maila.


   A innych pocieszę, że niedługo kolejny konkurs - muszę tylko wymyślić jakieś sensowne zadanie.
Świętujcie i objadajcie się dalej! :*

3 kwi 2015

Podsumowanie marca i trochę o mnie

   Jako, że jesteście zapewne zajęci przygotowywaniem świąt, to dzisiaj coś na luzie; podsumowanie miesiąca, kilka zdjęć i trochę o mnie (czyli coś, czego nie trzeba czytać a łatwo skomentować ^^)

    Marzec minął szybciutko (tak to jest jak się odkłada pójście na zaliczenie z tygodnia na tydzień, bo ciężko jest ruszyć tyłek z domu), bez większych nieszczęść i bez zaskoczeń. Czyli stagnacja. Przez kilka dni pachniało wiosną i troszkę smutno, że już nie pachnie, ale może kiedyś jeszcze ten zapach wróci.

   Przeczytałam 12 książek:

    Odwiedziliście mnie 5,268 razy, w czym ponad czterysta osób z Francji czym jestem lekko zaskoczona (i zachwycona)


    Skończyła oglądać "Słodkie kłamstewka" i finał mnie nie powalił na kolana a wręcz trochę zniechęcił do całego serialu (kto ogląda ten rozumie.) Teraz przerzuciłam się na polskie "Przyjaciółki" i jako znawczyni serialów wszelakich stwierdzam, że serial daje radę. O, obejrzałam też pierwszy odcinek "Wikingów" i chyba na jednym nie poprzestanę (krew, pot i mięśnie - czego więcej potrzeba?)

W PLL mają aktorów, którzy mają takie dłuuugie nogi!
Nadal się uczę do testów na prawko
Takie cudo wczoraj zakupiłam ^^


   A teraz wszyscy zamykamy oczy, bo będzie moje zdjęcie! W przepięknej bluzce, w której się zakochałam po prostu -

Takie tam w przymierzalni
   Dodatkowo, ostatnio coś mnie podkusiło i sprawdziłam co oznacza moje imię - jak się okazuje to sama prawda, więc jeśli chcecie mnie bliżej poznać to czytajcie -

"Agata to choleryczka – wybuchowa i nieustępliwa" - oj, taaak, kto miał okazję poznać mój gniew ten wie co to strach.
"Nie znosi tylko monotonii, ograniczeń i stałych godzin pracy. Wybiera zawody umożliwiające szybkie osiągnięcie sukcesu oraz bogactwa." - to już wiem dlaczego wybrałam prawo. Podświadomość kochani, to wszystko podświadomość!
"Agata jest optymistycznie nastawiona do świata, lubi dbać o swój wygląd i intrygować, dzięki czemu skupia na sobie uwagę niejednego mężczyzny." - to cichy ten tłum mężczyzn, bo jakoś nie dają znać, że skupiają na mnie swoją uwagę. A co do dbania o wygląd - to która z nas tego nie lubi?
" Nie potrafi być sama – potrzebuje miłości, ciepła i stabilności" - i feminizm diabli wzięli....
"Zrobi wszystko, by zdobyć pewność, że jest pierwsza i jedyna. Jej partner powinien być przygotowany na zwariowane i nieprzewidywalne życie." - biedny ten mój przyszły niedoszły mąż, który się gdzieś tam pałęta po świecie i nie wie co go czeka
"Zanim pomyśli – potrafi zbyt wiele powiedzieć i zrazić do siebie ludzi. Jednakże cechuje ją wielkie serce i ogromna wrażliwość." - o mnie i o moim niewyparzonym jęzorze można by napisać całą trylogię. Jakby coś to pamiętajcie, że to wina mojego imienia, nie moja i się nie obrażajcie.
"Agata obdarzona jest wspaniałym poczuciem humoru" - aha, dzięki. Ironicznym i sarkastycznym poczuciem humoru, który nie wszyscy rozumieją i uważają, żem wredna.
"Z  łatwością zjednuje sobie przyjaciół, którzy poznawszy jej prawdziwą naturę, nigdy nie będą się z nią nudzić!" - ano właśnie - mnie trzeba poznać, żeby mnie pokochać.
"Posiada także duże uzdolnienia artystyczne (głównie literackie) oraz analityczny umysł – może osiągnąć wymarzony sukces jako pisarz!" - tak, tak, tak! Już się pogodzę z tymi wszystkimi wadami, nieważne! Mamusia zapewniła mi bycie pisarką!

   Tak czytając ten mój opis to chyba kupię kwiatki wszystkim tym, którzy mnie lubią, bo to cholernie trudne musi być! Posprawdzajcie swoje imienne znaczenia i dajcie znać, czy zgadzają się z rzeczywistością. I Wesołych!