„Nie krew z mojej krwi, nie kość z
mojej kości, lecz to nie umniejsza matczynej miłości. Więc zawsze
już o tym pamiętaj, mój kotku, że cię nie nosiłam pod sercem,
lecz w środku.”
Niektóre kobiety nie są gotowe na
macierzyństwo; nie mają na to środków, nie czują się na to
gotowe bądź po prostu nie mogą nauczyć się tej miłości do
dziecka. I oddają swoje maleństwa tym, którzy pragną zostać
rodzicami a którzy z różnych względów – zazwyczaj medycznych –
nie mają takiej możliwości.
Marianne w dniu, w którym urodziła
swoją córeczkę miała tylko osiemnaście lat i nie była gotowa na
to, aby wziąć odpowiedzialność za życie małego człowieka,
które zostało jej podarowane. Postanowiła więc oddać ją do
adopcji, zaznaczając w dokumentach, że w wieku osiemnastu lat jej
dziecko będzie mogło poznać jej nazwisko, adres i ją odszukać.
Uchyliła swojej córce furtkę, przez którą ta będzie mogła
przejść, jeżeli wyrazi takie życzenie.
Kirby, bo tak nazwali ją adopcyjni
rodzice, nie uważała się za osobę pokrzywdzoną przez los i była
szczęśliwa ze swoimi rodzicami. Jednak po osiągnięciu
pełnoletności postanowiła sprawdzić kim jest kobieta, która
powołała ją na świat i co dała jej w swoim łańcuchu
genetycznym. Dlatego też pewnego dnia do drzwi Marianne puka jej
córka i obie kobiety rozpoczynają trudną wędrówkę, podczas
której muszą się poznać i nauczyć się kochać siebie nawzajem.
Jest to niezwykle poruszająca książka,
która powoduje, że serce czytelnika rozrywa się na kawałki. Bo
jak nie płakać słysząc historii o tym, że młoda,
osiemnastoletnia Marianne, przez trzy dni i trzy noce wpatrywała się
non stop w swoją małą, idealną córeczkę o pięknych oczach a
później oddała ją ludziom z którymi jej skarb miał spędzić
resztę życia?
Z pewnością jest to najbardziej
wzruszająca i najtrudniejsza z książek Giffin, jakie do tej pory
przeczytałam. Autorka, która dotąd zajmowała się głównie
problemem miłości, jaka panuje między dwojgiem dorosłych ludzi,
pochyliła się na problemem miłości, która jest tą najsilniejszą
i najtrwalszą.
Matczyna miłość może przenieść
góry, podnieść samochód jedną ręką i odgonić stado
wygłodniałych wilków, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Nie da się
jej nauczyć; to instynkt, który tkwi głęboko schowany w kobiecej
duszy i uaktywnia się w momencie, gdy po raz pierwszy przytula się
swoje maleństwo. Nie ważne czy matkę z dzieckiem łączy
biologiczna więź; matczyna miłość nie znajduje się w genach,
ale w duszy.
Zastanawiało mnie zawsze to, jak można
nauczyć się kochać adoptowane dziecko. Dostać w swoje ręce
małego człowieka, stworzonego przez kogoś innego i wziąć za
niego całą odpowiedzialność. Lulać go do snu, karmić,
przewijać, uczyć go świata i bronić przed potworami mieszkającymi
w szafie. Według Emily Giffin ta miłość przychodzi naturalnie,
pojawia się nie wiadomo skąd i każdego dnia się utrwala, budząc
równocześnie w nowych rodzicach nieopisaną wdzięczność dla
ludzi, którzy stworzyli ten mały cud. Oraz strach, że kiedyś w
końcu genetyka zrobi swoje, dziecko odnajdzie swoich biologicznych
rodziców i odwróci się od ludzi, którzy podarowali mu całych
siebie.
Adopcja jest niezwykle trudnym tematem.
Jest trudna dla wszystkich ze stron, szczególnie w momencie, gdy
wszyscy się spotykają i muszą nauczyć się ze sobą koegzystować.
W książce „Pewnego dnia” ta wzajemna relacja została opisana
we wspaniały sposób. Dlatego też serdecznie wam ten tytuł
polecam, głównie po to, abyście chociaż trochę pojęli ten fenomen miłości do dziecka adoptowanego.
PS - A na koniec cytat z książki dla Kathy Leoni - kochana, wiem, że ta seria nie jest dla Ciebie, dlatego ze specjalną dedykacją coś, co Ci się spodoba:
"Życie jest za krótkie, żeby pić kiepskie wino."
Średnia-taką miałam ocenę dla tej książki. Chociaż bardziej mi się podobała niż 100 dni po ślubie:)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Tamta była zdecydowanie najgorsza :)
UsuńJestem w stanie zrozumieć wielką miłość do dziecka adoptowanego. Gorzej ze zrozumieniem, dlaczego biologiczna matka odtrąca swoje dziecko albo – jeśli ma kilkoro dzieci – jedne kocha mniej, drugie mocniej. Zachęciłaś mnie do przeczytania, dzięki :)
OdpowiedzUsuńTego też nie rozumiem, ale to lepiej dla nas i dla naszych przyszłych dzieci :)
UsuńBardzo piękna recenzja... "Pewnego dnia" czytałam jeszcze w 2013 roku, miałam wtedy jedynie 14 lat, ale już wtedy ta pozycja mnie oczarowała. Mimo, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Giffin. Chwyciła mnie za serce umiejętnością ukazania trudnych relacji między matką i córką... trudnych tym bardziej, że naznaczonych porzuceniem i adopcją. Coś w tym jest, że Giffin jak nikt potrafi oddać emocje kobiet... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
To młodziutka jesteś! :)
UsuńA lubisz wracać do przeczytanych już raz książek? :)
Siostra czytała i również była zachwycona tą powieścią.
OdpowiedzUsuńPrzybij ode mnie siostrze piątkę :)
UsuńCzytałam dawno temu. Pamiętam, że mi się podobała.
OdpowiedzUsuńI ja kiedyś czytałam ten tytuł. Z tego co pamiętam, bardzo mi się podobał, ale dziś w ogóle już nie potrafiłabym opisać fabuły. Może kiedyś powrócę do tej historii, bo książkę posiadam na półce. :)
OdpowiedzUsuńTo wróć, wróć, no proszę :)
UsuńLubię takie niełatwe tematy z chęcią sprawdzę jak potoczyły się losy matki i córki ;>
OdpowiedzUsuńPrzyda mi się teraz dobra książka do pociągu. ;)
OdpowiedzUsuńO, wróciłaś! :)
UsuńCzytałam ją podczas ostatnich wakacji. Co prawda dobrze się ją czytało, ale bez rewelcji ;/
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem na tak. Lubię takie książki i myślę, że mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszam do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
Kolejny trudny temat - widzę, że pani Giffin lubi takie poruszać. Z pewnością kiedyś zabiorę się za jej książki, ale chyba będę musiała jeszcze trochę do nich dojrzeć. ;)
OdpowiedzUsuńLubię książki tej autorki, więc i na tę przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńTen tytuł wywarł na mnie spore wrażenie: kwestia macierzyństwa, bycia matką, adopcja.
OdpowiedzUsuńTo chyba moja ulubiona książka E. Giffin! No a cytat o winie to pamiętam <3
OdpowiedzUsuńSłyszałam o niej ale tej akurat nie czytalam :-)
OdpowiedzUsuń