Moi kochani! Niezachwianie wierzę, że wśród was jest osoba, która kiedyś napisze książkę niezapomnianą. Bestseller, który zachwyci pokolenia. Powieść, którą będą pokazywać obcym cywilizacjom, gdy te w końcu do nas dotrą.
By wam w tym pomóc, razem z wydawnictwem Prószyński i S-ka, przygotowałam konkurs, w którym możecie zdobyć książkę, która pomoże wam... cóż, napisać książkę. Najpierw jednak krótki wywiad z autorem - zadałam takie pytania, które rozwieją wasze wątpliwości co do tego, czy opłaca się pisać, skoro napisano już wszystko.
Agata Kądziołka: Czy pisania można nauczyć, Pana zdaniem, każdego, czy trzeba jednak
'urodzić' się z talentem?
Jakub
Winiarski: To
zależy, jakie kto ma ambicje. Jeśli ktoś chce pisać dobre,
rzemieślniczo zręczne powieści, które ludzie z chęcią będą
kupować i czytać, to wystarczy chęć opowiadania historii i,
proszę bardzo, można się tego nauczyć. Dobrym, cenionym autorem
może zostać praktycznie każdy, kto chce pisać i pisze, ćwiczy
pisanie. Uczyłem takie osoby i one publikują dziś dobre, doceniane
przez czytelników powieści. Na mojej
stronie www.literaturajestsexy.pl można
znaleźć zarówno wywiady z moimi uczniami, którzy opublikowali
powieść, jak i dział „Opinie uczestników”, gdzie blisko sto
osób dzieli się wrażeniami z prowadzonych przeze mnie kursów.
Ale, wracając do pytania. Jeśli ktoś nie chce pisać tylko
rzemieślniczo sprawnie, lecz ma potężniejsze ambicje, powiedzmy
około noblowskie, lub chciałby dokonać rewolucji w literaturze, to
potrzebny jest na pewno już na starcie olbrzymi talent, który
poparty musi zostać zdobytą specjalistyczną wiedzą, jakiej
autorzy-rzemieślnicy mieć nie muszą. Ale i takiej ambitnej osobie,
myślę, też można pomóc, pokazując sztuczki pisarzy
bestsellerowych. Tyle że później byłaby to już innego rodzaju
pomoc i nauka.
AK: Była Bridget Jones, był Harry Potter i był Hercules Poirot. Czy
wierzy Pan, że da się stworzyć jeszcze postać, która podbije
serca czytelników i zapisze się w historii literatury?
J.W.: Każdego
miesiąca pojawia się, czy to w książce, czy serialu jakiś
fascynujący bohater, podbijający serca i umysły czytelników lub
widzów. Nie wyobrażam sobie dnia, kiedy by się to miało skończyć
i z ciekawością czekam na kolejnych takich bohaterów. Trzeba
jednak pamiętać, że, jak w „Oszuście” stwierdził Melville, o
czym wspominam w „Po bandzie”, prawdziwie genialna postać jest
swego rodzaju cudem. A cuda rzadko dają się zaplanować. Choć
znając techniki kreowania bohaterów, o czym sporo napisaliśmy z
Jolantą Rawską w naszym poradniku, można sobie pomóc.
AK: Były wampiry, utopie, wielkie romanse... Czy jest jeszcze jakaś
luka w literaturze, którą da się wypełnić?
J.W.: Świat
się zmienia, powiem odkrywczo, i na pewno pisarze będą starać się
pokazać nam w nim to, czego sami nie dostrzegamy. Lub zwrócić
naszą uwagę na to, co im wydaje się istotne. Tak, jak ich
poprzednicy pokazali lub zwrócili naszą uwagę (i wyobraźnię) na
wampiry, utopie i wielkie romanse. Co będzie tym nowym odkryciem?
Nie wiem. Ale nie wydaje mi się, żeby ludzka, pisarska wyobraźnia
nie znalazła jeszcze jakiejś luki, jakiegoś tematu, dla którego
warto czernić papier.
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga naczytane.blogspot.com
2. Fundatorem nagrody "Po bandzie czyli jak napisać potencjalny bestseller" jest wydawnictwo Prószyński i S-ka.
3. Czas trwania konkursu to 16.10.2015 - 26.10.2015
4. Do 29.10.2015 na blogu naczytane pojawi się ogłoszenie wyników.
5. Zadanie konkursowe polega na... przekonaniu mnie, że macie pisarki potencjał. W tym celu musicie zachwycić mnie próbką swojego tekstu - może być to opowiadanie, wiersz, bajka, erotyk.... cokolwiek co wpadnie wam do głowy. Swoje propozycje umieszczajcie w komentarzach poniżej.
6. Nie musicie być obserwatorami bloga, nie musicie dodawać nigdzie tego baneru - szkoda waszego czasu, lepiej przeznaczcie go na napisanie czegoś, co mnie rozśmieszy bądź wzruszy.
Czas start!
Kurcze, ciekawi mnie ta pozycja. Może dlatego, że lubię czytać tego typu poradniki. Hm... w sumie nie wiem nawet czy słowo 'poradnik' tutaj ma właściwy wydźwięk. Osobiście polecam Wszystkim "Felietony" Kresa. To kawał świetnej literatury dla młodych piszących i nie tylko. Co do mojego grafomaństwa i bazgrolenia. Proszę bardzo. Po wpisaniu w wyszukiwarkę: "Radosna twórczość", znajdzie Pani całkiem spory zbiorek mojej 'tfórczości'.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
http://stagerlee101.blogspot.com/
Dziękuję bardzo, zaraz wpiszę ;)
UsuńFajnie się czytało wywiad :) co do konkursu ( i własnej książki...) to rzadko miewam wenę twórczą więc i o własnej książce też mogę zapomnieć ;) pozostaje życzyć powodzenia innym i pozdrowić autorkę bloga :D
OdpowiedzUsuńOd-pozdrawiam :D
UsuńWspaniały konkurs dla wszystkich kreatywnych, powodzenia:)
OdpowiedzUsuńŻeby tylko kilka osób się zgłosiło... :D
UsuńFajny wywiad, powodzenia wszystkim w konkursie ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam :
unnormall.blogspot.com
Z pisanie jest jak z malarstwem czy grą na gitarze. Ten, kto czyta podręczniki i uczy się latami nigdy nie zostanie tak wybitny, jak ten, który po prostu ma w sobie 'to coś' - ponieważ nie można nauczyć się bycia prawdziwym artystą.
OdpowiedzUsuńSuper wywiad :)
OdpowiedzUsuńCo do konkursu, to jak tylko znajdę wolną chwilę, to spróbuję coś napisać :D
Świetny konkurs, świetna nagroda. :) Czeka mnie pracowity weekend, ale zaraz po nim znajdzie sie tutaj moj konkursowy komentarz, napewno :) do zobaczenia! :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się odpowiedź odnośnie nowy postaci i tego, że zawsze można stworzyć postać, która zachwyci.
OdpowiedzUsuńNieco przykrótki ten wywiad, ale i tak jest fascynujący. A książka intrygująca, ale chyba wymagania konkursowe nieco nie dla mnie ;>
OdpowiedzUsuńChętnie wezmę udział w konkursie :) Załączam krótki fragment historii, którą pisałam ok. 4-5 lat temu, gdy jeszcze chodziłam do liceum. Akcja osadzona w XIX-wiecznej Anglii.
OdpowiedzUsuń- Alice, kochanie, państwo Daniels przybyli z bardzo atrakcyjną ofertą. Zapewne domyślasz się, o co chodzi.
Kolejna oferta matrymonialna? Tak grasz, mamo? Dobrze, zagrajmy więc obie.
- Och, państwo zapewne z propozycją małżeństwa, prawda? - zapytała, udając niepewną.
- Owszem, moja droga – przyznała Lady Daniels. – Słyszałam, że ostatnio wiele takich otrzymujesz, ale żadna jeszcze nie zadowoliła twoich rodziców.
Akurat! Ciekawe, ile ojciec płacił tym wszystkim odrzuconym mężczyznom, by nie narobili jego kochanej córeczce wstydu przed cała angielską arystokracją?
- Cóż, nie zaprzeczę – odparła Alice, zanim ojciec zabrał głos. – Jednak jest jedna rzecz, która nie pozwala mi z góry przyjąć pańskiej oferty.
Rodzice i Lady Daniels spojrzeli na nią zaskoczeni. Jej małżonek był już mniej zainteresowany całą sprawą. Całą swoją uwagę skupiał dotychczas na butelce wytrawnego wina, ustawionej na środku szklanego stolika.
- Jaka, panienko Alice? – spytała kobieta.
- Nieobecność mężczyzny, który to ma być kandydatem na mego męża – odpowiedziała dziewczyna. – Bowiem jak mam podjąć świadomą decyzję, nie poznając owej osoby osobiście?
W salonie rozległ się śmiech Lady Daniels. Trudno było stwierdzić, czy więcej było w nim wymuszonej uprzejmości, czy też odruchowej ironii.
- Ależ panienko, to przecież pani rodzice podejmują decyzję. Pani nie ma nic do gadania w sprawie wyboru przyszłego męża. O tym od zawsze decydowali rodzice. To tradycja.
- Ale tradycje ulegają zmianie, jaśnie pani – odparła zirytowana Alice. – Jeżeli będziemy się ich sztywno trzymać, nikt nas nie zapamięta.
- Wręcz przeciwnie – wtrącił się do dyskusji Lord Daniels, odrywając na chwilę wzrok od butelki wina – im starsza i lepiej zachowana tradycja, tym trwalsza pamięć po rodzinach ją wyznających.
Bardzo ciekawe pytania :) Ja także miałam okazję zadać trzy swoje i już z odpowiedziami ukazały się na blogu. Tam także podlinkowałam twój adres bloga do tego wywiadu - tworzę taką listę aby wszystkie mini-wywiady były w jednym miejscu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
ulala.. ale konkurs :D Szczerze przyznam, że tak na zawołanie to ja raczej nie umiem.. :D
OdpowiedzUsuńTrochę widać z mojej weny twórcze w postach- czasem lubię czytelnikowi bardzo wyraźnie przedstawić, to co u mnie się dzieje, albo to jak widzę świat.. :D
Bardzo często też nad wyraz próbuję przekazać jak prezentowany przepis smakuje, czy jaki wpływ wywiera na konsumującym :D
Także no.. z wielką chęcią wzięłabym udział, ale na tu i teraz nie dam rady ;D
powodzenia dla biorących udział w konkursie:)
OdpowiedzUsuńWspaniały wywiad, z chęcią wzielabym udział w konkursie, lecz niestety nie mam weny :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Wszystkim kreatywnym życzę powodzenia! ;)
OdpowiedzUsuńGenialne są te Twoje wywiady. :P
OdpowiedzUsuńWiesz, nawet chciałam Ci przesłać próbki swojego pisarstwa, jednak po spojrzeniu na to surowym okiem stwierdziłam, że nie warto. :D
Chyba nie mam odwagi coś tworzyć ale życzę wszystkim powodzenia!
OdpowiedzUsuńCzy "próbką" może być całe opowiadanie? I czy mogłabym je wysłać na maila? :)
OdpowiedzUsuńocean-slow.blogspot.com
Można na maila ;)
UsuńFilip otworzył usta ze zdziwienia.
OdpowiedzUsuń- Ładny mi szef. Powinien dbać o pracowników, a jeden klient i w dodatku nachalny to nie wielka strata. Postąpiłaś dobrze.
- Powiedz to mojemu szefowi - westchnęła.
- To dupek. Nie powinien pozwalać by klienci traktowali tak podle jego pracowników.
Zdała sobie sprawę, ze jej szklanka jest już pusta. Obróciła ja w dłoni, jakby z niedowierzania, a Filip bez zastanowienia dolał jej do pełna.
- Gdyby tu chodziło tylko o niego, byłabym szczęśliwa.
- Życie, kochana, nigdy nie jest łatwe. Kwestia psychiki, psychika to odpowiednie myślenie.
Kochana - znowu ja tak nazwał. Przewróciła oczami nic nie mówiąc.
- Nie rób takiej miny - pogładził ja kciukiem po policzku, nagle znajdując się zbyt blisko niej. - Jeszcze będziesz szczęśliwa, jeszcze wszystko się ułoży.
- Wszystko mi jedno - powiedziała wypijając duszkiem pól szklanki czerwonego wina.
Momentalnie zaczęło szumieć jej w głowie, ciało zrobiło się przyjemnie lekkie.
Filip znów mówił coś o szczęściu, rozumiała piąte przez dziesiąte, oparła głowę o ścianę, a on mówił dalej. Czuła jego zapach perfum, ich ramiona stykały się minimalnie, męski, lecz delikatny głos rozbrzmiewał intensywnie po pokoju, tak jak rozchodził się zapach wina i róż. Wciąż czuł tą przyjemna lekkość, ale w środku niej coś przestało grać.
Pomyślała o tym jak jeszcze miesiąc temu była szczęśliwa, kochała i była kochana. Ale dziś to wszystko było już przeszłością, jednym wielkim nieporozumieniem. Cholera, potrzebowała miłości. Jak każdy. Chciała być pijana z miłości, nie za sprawą alkoholu.
Filip przestał mówić, nie zauważyła, że wpatruje się w nią. Dopiero gdy otarł łzę spływającą po jej policzku.
- Ej, nie płacz kochana. Co jest?
Nie odpowiedziała, nie zdążyła. Objął ją, gładząc czule jej włosy. Cala drżała, rozpłakała się na dobre. A on tulił ją i uciszał jak maleńkie dziecko.
Cii, kochana. Nie płacz już.
Chciała coś powiedzieć, że to nie ona jest jego kochaną, że nie ma prawa tak do niej mówić, ale dobrze jej było w jego ciepłych ramionach.
Spojrzał w jej bursztynowe oczy, zbliżył swoją twarz.Ona nawet nie drgnęła. Czuła jego oddech, pachniał winem, a usta miał delikatne i jednocześnie cierpkie jak wino. Już ich nie czuła, błądziły gdzieś po jej szyi. Tym razem jej ciało ogarnął przyjemny dreszcz.
Już niech dzieje się co chce - pomyślała. Było jej tak cudownie mieć znów obok siebie mężczyznę, chociaż wiedziała, że to nie obok niej powinien być teraz. Nie ona teraz powinna czuć tą rozkosz.
Ale to nieważne, wszystko już jest nieważne.
Fragment opowiadania sprzed 3 lat. Nieskończonego opowiadania.
Prolog
OdpowiedzUsuńSiedziałam w swoim salonie na brązowej, gdzieniegdzie przetartej kanapie i popijałam kawę z niewielką ilością cukru. Nigdy nie lubiłam słodkich rzeczy i nawet jako dziecko, zamiast jeść cukierki czy czekoladę tak jak inni moi rówieśnicy, wybierałam krakersy, paluszki czy choćby orzeszki. Preferowałam smak soli, a moje dania zawsze musiały być odpowiednio doprawione. Pamiętam dokładnie, że gdy miałam pięć lat, jak coś nie spełniało moich wygórowanych wymagań smakowych, skarżyłam się mamie i czekałam, aż moja rodzicielka naprawi swój wcześniejszy błąd, odpowiednio doprawiając potrawę.
Tata zawsze się ze mnie śmiał, mówiąc, że w przyszłości będę niezłym szefem kuchni. Ale ja i gotowanie? Nawet mowy nie ma! Potrafię przypalić garnek z zupą do odgrzania, co jest nie lada wyczynem, a moje popisowe danie, i jedyne, jakie potrafię przyrządzić, to naleśniki. Oczywiście wychodzą mi one całkiem smaczne, o ile mam dobry dzień, bo gdy jestem roztargniona i zamyślona, zdarza mi się wsypać za dużo mąki lub dolać odrobinę więcej mleka, niż powinnam. Wtedy ciasto nie wychodzi zbyt dobre, jednak jest zjadliwe. Na co dzień skazana jestem na zupy z torebki i dania odgrzewane w mikrofalówce, ponieważ wiecznie naleśników jeść nie chcę, a na niedzielne obiadki u mamusi już też liczyć nie mogę. Teraz pewnie pomyślicie sobie: ona ma dwadzieścia cztery lat, a nawet ciasto na naleśniki jej nie wychodzi! Ludzie! I jak będzie kiedyś gotować dla swojego męża? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta, mąż się sam nakarmi i będzie również uwzględniał w posiłkach swoją kochaną żonę (o ile tylko kiedyś męża mieć będę…).
Odgoniłam od siebie wszystkie myśli i postanowiłam skupić się na mojej pracy. Ale przecież nie jest to możliwe, kiedy na kolanach leży do niczego nienadający się już grat, potocznie zwany laptopem. Zauważyłam, że ostatnimi czasy coraz częściej się zacina, jednak nie mogę na razie na to nic poradzić, bo przecież pieniądze na drzewach nie rosną, a ja pracę dopiero co zaczęłam. Zrobię z tym coś w przyszłym miesiącu, o ile uda mi się uskładać trochę kasy, a może być z tym ciężko, bo bardzo dużo wydaję na moje hobby.
Kartki, pocztówki, listy. Uwielbiam korespondować, wspominać coś o sobie i dzielić się ciekawymi sytuacjami z mojego życia z różnymi ludźmi z najdalszych krańców świata. Inni również do mnie piszą i jest to wspaniałe, bo mogę choć w małym stopniu poznać wiele różnych ludzi, charakterów, osobowości. Ekscytujące jest to, że piszę z przypadkowymi osobami, których zupełnie nie znam! Jedni pochodzą z Grenlandii, inni Kazachstanu, niektórzy z Afryki, Włoch czy Skandynawii.
W tamtym roku poznałam na przykład Katie z Filadelfii, z którą aż do dzisiaj utrzymuję kontakt. Jest niezwykła, zabawna i okropnie troskliwa! Zawsze pyta się co u mnie i czy wszystko jest w porządku, a kiedy powiem jej o czymś, co mnie martwi, ta zawsze służy pomocą i radą. Dzieli nas tylko rok różnicy wiekowej. Już na samym początku naszej znajomości uznałam ją za starszą siostrę, której nie było mi dane mieć. To moje oparcie w trudnych chwilach, najlepsza przyjaciółka, bratnia dusza. Mamy wiele wspólnych zainteresowań, przez co nasze kontakty z każdym dniem stają się coraz lepsze. Planujemy kiedyś w przyszłości wyruszyć we wspólną podróż, jednak jej miejsce nadal jest nam nieznane, gdyż ciągle się o to spieramy. Ja chcę objechać Ziemię dookoła, ale Katie woli spędzić kilka miesięcy w jednym miejscu. I tak to z nami bywa.
Co jest ciekawe, nigdy nie zdecydowałyśmy się pisać do siebie maili, choć tak byłoby prawdopodobnie wygodniej. Obydwie uwielbiamy te nieco starsze metody komunikacji, a samo pisanie i wysyłanie listów sprawia nam ogromną frajdę. Oczywiście mamy swoje numery telefonów, ale dzwonimy do siebie naprawdę rzadko, tylko wtedy, kiedy rozmowa jest konieczna.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczerpnęłam duży łyk kawy. Jak na złość kubek mi się zachwiał i jakaś część jego zawartości wylądowała na ekranie laptopa. Cholera! Pospiesznie odstawiłam kawę na niewielki stolik i poszłam szybko do kuchni po kawałek ręcznika papierowego. Zamierzając wytrzeć ulany napój, przez głowę przeszła mi myśl, żeby jednak tego nie robić, tylko wziąć kubek i rozlać resztę na całe urządzenie. Przynajmniej miałabym pretekst, by wreszcie kupić nowy model… Mrugnęłam kilkukrotnie i przejechałam papierem po ekranie. Już miałam wracać z powrotem do pracy nad nową kampanią reklamową, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
UsuńWestchnęłam głośno, z rozmarzeniem, i szybciutko podbiegłam, by otworzyć. Doskonale wiedziałam, kogo zastanę tuż za drzwiami i sama myśl o tym bardzo mnie cieszyła. Chwyciłam za klamkę, a już po chwili trzymałam w ręce kilkanaście kolejnych pocztówek, listów, a nawet znalazła się tu jedna mała paczuszka w wyjątkowej, czerwonej oprawie.
Uradowana opadłam na kanapę i jak można było się spodziewać, rzuciłam wszystko na bok, by skupić się na tym małym, czerwonym pudełeczku. Otworzyłam je dosyć szybko, jednak zbytnio nie uszkadzając tego niezwykłego czerwonego papieru. Już nie mogłam się doczekać momentu zobaczenia zawartości tajemniczej przesyłki. W głowie miałam różne domysły, lecz to, co tam ujrzałam, było czymś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Ktoś był naprawdę pomysłowy i nie mogłam przestać się szczerzyć do zawartości tej paczuszki jak głupia.
W środku znalazłam mnóstwo przypinek na ubrania z różnymi śmiesznymi napisami. Wyjęłam kilka i obróciłam delikatnie w dłoniach, badając ich strukturę, kolory i kształt. Szybko jednak mi się znudziły, więc odłożyłam je na stolik obok mnie i wróciłam do przeglądania zawartości pudełka. Następne, co rzuciło mi się w oczy to pięknie wykonany… łapacz snów! Widziałam to już wiele razy na filmach, no i Jacob też takie coś Belli podarował, ale nigdy w życiu nie spodziewałam się, że ja również wejdę w posiadanie takiego amuletu. Swego czasu nawet interesowałam się kulturą plemion Indian z Ameryki Północnej i łapacze snów potwornie mnie intrygowały, bo były dla mnie czymś nowym, tajemniczym i magicznym. A teraz właśnie trzymałam jeden w ręce i mogłam przyglądać się mu do woli.
Zauważyłam, że ten mój miał średniej wielkości obręcz, ręcznie plecioną z jakichś gałązek. W środku znajdowało się coś, co było uderzająco podobne do pajęczyny. Przejechałam delikatnie palcem po tych „strunach” i nie mogłam wyjść z zachwytu. Były one idealne, niesamowicie proporcjonalne względem całości, a wykonano je z ogromną dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Te przeplecenia zostały mocno przymocowane do krawędzi obręczy, ale wyglądały misternie! Ktoś, kto stworzył ten łapacz snów musiał mieć przeogromny talent i wiele cierpliwości. Z dolnej połowy obręczy zwisały wszelkiego rodzaju i maści pióra. Jedne puchate i brązowe, inne tak jasne, że prawie śnieżnobiałe, kolejne wyglądały na ulizane, niektóre na mocno zbite. Pojawiły się też malutkie czarne piórka, ale zupełnie nie miałam pojęcia, do jakiego ptaka mogły kiedyś należeć. Ornitologiem to ja raczej jestem kiepskim, więc szybko dałam sobie spokój z moimi myślami. Były też jedne, które przykuły moją uwagę. Długie, acz cienkie. Do połowy brązowe, a pośrodku przechodzące w coraz jaśniejsze kolory. Na czubkach zupełnie białe, ale na całej swej płaszczyźnie obdarowane malutkimi czarnymi kropeczkami. Zaskakujące i piękne. Na samej górze łapacza snów znajdował się mały sznureczek, którym mogłam przywiązać mój nowy prezent do łóżka, by odganiał wszystkie koszmary, a zostawiał jedynie te przyjemne, błogie sny.
UsuńOderwawszy wzrok od łapacza, spojrzałam na pudełeczko. Byłam niesamowicie ciekawa nadawcy tego prezentu i liczyłam, że znajdę jakąś karteczkę. Nie myliłam się. Na samym dnie, pod górą ścinków z gazet, znalazłam krótką wiadomość, która nie mówiła mi zbyt wiele. Zlustrowałam ją wzrokiem.
Przesyłam moje najcenniejsze rzeczy,
część siebie, moje zainteresowania.
Pamiętaj o mnie i mojej przesyłce. Już zawsze.
Na pewno jeszcze za mną zatęsknisz,
więc daje ci małą podpowiedź:
Wiecznie Śniący.
Nie miałam zielonego pojęcia, o co mogło chodzić temu mężczyźnie, bo z założenia sądzę, że nadawca tej przesyłki właśnie nim jest. Jego słowa były miłe, ale również intrygujące. Przez chwilę zastanawiałam się, kim lub czym może być ten Wiecznie Śniący, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Odwróciłam mały kartonik z wiadomością, ale moim oczom niestety nie ukazało się nic nowego. Po raz kolejny prześledziłam te słowa, ale nigdy wcześniej nie słyszałam podobnego określenia. Wiecznie Śniący... Westchnęłam z lekką rezygnacją, jednak już po chwili w mojej głowie zaświtała pewna myśl.
Postanowiłam odszukać tajemniczego nadawcę.
Rozdział I
UsuńPostawiłam przed sobą niebywale trudne zadanie, ale wrodzona ciekawość i niezaspokojona wścibskość po raz kolejny w moim życiu dawały o sobie znać, a ja nie mogłam ich tak bezczynnie ignorować. To, że jestem ciekawa wielu rzeczy i lubię się wtrącać, nie jest już moją winą. Ja po prostu tak mam i zmienić się tego nie da, a uwierzcie mi, moja współlokatorka Jessica i nasz „wierny pupilek”, który nie pała do mnie zbytnią sympatią, niejednokrotnie próbowali już coś z tym zrobić. To znaczy Jess próbowała, bo to wyliniałe coś, dosłownie potwór, a nie kot, miało mnie daleko w...
No ale nie ważne.
Mogłabym godzinami słuchać soczystych plotek z całego świata, choć w zupełności wystarczą mi te osiedlowe, o tym na przykład, jak to Andrew Bowen z piętra wyżej złamał ostatnio serce biednej Celine, która swoją drogą była przesympatyczną osobą, zdradzając ją ze swoją byłą. Cios poniżej pasa…
Albo jak Martha, trzydziestopięcioletnia sąsiadka z naprzeciwka, planuje zrobić sobie operację plastyczną nosa, bo jak twierdzi, jest on za duży i krzywy, przez co bidulka przypomina nieco kaczkę. Ja tam nie mam nic do jej nosa, ale ten fragment o kaczce jest niestety wyjątkowo trafny, bo bądźmy szczerzy, nie tylko nos Marthy upadania ją do tego ptaka.
Jak mogę wytłumaczyć fakt, że jestem… wścibska? Już wam mówię, byleby tylko nie zanudzić was na śmierć moją opowieścią.
Otóż, w moim życiu na ogół nie dzieje się nic ciekawego, bo co może się takiego niezwykłego dziać u dwudziestoczteroletniej kobiety o rudych włosach, która studia skończyła niedawno i kilkanaście dni temu poszła do pracy? Nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele. Pewnie większość w tym momencie wybałuszyłaby oczy na tą smutną prawdę o moim życiu. To, że jestem młoda, wcale nie znaczy, że co drugi dzień chodzę na szalone imprezy, wracam zalana w trupa, a następnego ranka prześladuje mnie kac morderca. Co to, to nie. Nie mam faceta, rodzice mają mnie gdzieś, kot mnie nienawidzi i moją przyjaciółką, zaraz po Jess i Katie, jest kilkudziesięcioletnia staruszka z mieszkania obok. Zapowiada się ciekawie, prawda? A na wasze szczęście, tudzież nieszczęście, to dopiero początek.
Moje życie to rutyna. Pobudka punkt ósma, wykonuję czynności, które robi się zaraz, gdy wstanie, ubieram się i pędzę do biura, w którym pracuję, by dowiedzieć się conieco o nowych zleceniach od klientów. Czasami zostaję w biurze i wykonuję swoje normalne zmiany, ale znacznie częściej zaraz po godzince wracam do domu, wstępując po drodze do KFC czy McDonald’s na jakieś szybkie śniadanie. Następnie zasiadam przed laptopem i wykonuję swoje zlecenie, modląc się, by spotkało się ono z aprobatą ze strony mojego szefa. Cały ten czas czekam również na listonosza, który powinien zjawić się u mnie z nowymi przesyłkami, ale jeśli go nie ma, sama biegnę na pocztę, by powysyłać jakieś kartki czy listy. Zahaczam o supermarket i kupuję coś, co nadaje się do odgrzania w mikrofalówce i jest w miarę zjadliwe. W mieszkaniu resztę dnia uznaję jako czas wolny i plątam się od jednego do drugiego pomieszczenia bez sensu.
UsuńUmieram z nudów, ale czasem pojawia się moje zbawienie w postaci tej przemiłej staruszki, o której już wam mówiłam. Babunia, jak mówię do niej pieszczotliwie, zaprasza mnie na herbatkę, co wiąże się również z nieuniknionymi historiami z życia tej staruszki. A potem wracam do siebie, witam się z moją współlokatorką, która często jest bardzo zajęta, choć oczywiście nie mam jej tego za złe, człapię do łóżka i idę spać.
I gdzie tu znaleźć czas na jakiekolwiek wyjścia ze znajomymi? No cóż, jeśli jeszcze bym jakichkolwiek miała…
To oczywiście nie jest tak, że jestem jakimś totalnym odludkiem i boję się każdego najmniejszego kontaktu z innym człowiekiem. Pisząc listy czy wysyłając pocztówki jestem naprawdę bardzo otwarta, niekiedy nawet zapełniam po kilka stronic, bo najzwyczajniej brakuje mi miejsca, jednak w prawdziwym świecie nie odczuwam aż taki silnej potrzeby nawiązywania kontaktu z nowymi osobami. Nie jest to moim głównym celem, bo nie pragnę, by ludzie z mojego otoczenia kojarzyli mnie, słysząc chociażby samo imię czy jakieś przezwisko. Nigdy nie lubiłam wychylać się z szeregu i niech już tak pozostanie, bo bycie w centrum uwagi niestety nie zawsze jest dobre.
Żeby tylko te plastikowe lale z bodajże czwartego piętra kiedyś to zrozumiały.
UsuńMoja ukochana Jess ciągle mi powtarza, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie mówiłaby mi tego, gdyby sama urodziła się z taka naturą. Zresztą, zawsze po tych słowach ją zbywam jednym spojrzeniem, przesyconym niechęcią i znudzeniem, a czasami nawet wrogością, ale to tylko w ekstremalnych przypadkach, bo dla Jessici zawsze jestem miła!
No cóż, jej słowa nic dla mnie nie znaczą, bo niestety muszę was rozczarować, ale osobą religijną to ja też nie jestem. Nie to, że nie wierzę, bo rodzice już od najmłodszych lat wpajali mi, że jest pan Bóg (czasami słyszałam wersję żeńską o pani Bozi), który kocha nas całym serduszkiem i jest po to, aby przebaczać. Okej, rozumiem, że chcieli wychować mnie na dobrego człowieka, ale spróbujcie popatrzeć na to tak: naokoło nas są wojny, w wielu krajach panuje głód, bieda, szerzą się choroby, a to i tak nie wszystko. Podsumowując dzieje się źle, nawet bardzo. I jest niby też Bóg, który nas kocha. Pytanie jednak, czy kochać to znaczy mścić się na każdym z nas? Na niewinnych ludziach? Ja rozumiem, że są tacy, którzy w pełni zasługują na takie traktowanie, ale na przykład dzieci z Afryki, czy one zasługują na to, by chodzić na okrągło z pustym brzuchem? No nie wydaje mi się.
Moje zdanie jest takie, jeśli on istnieje, musi być naprawdę niezłym draniem, bo czy tak postępuje TEN Bóg, o którym wszyscy mówią?
Moje rozmyślania przerwało przekręcanie klucza w drzwiach. Czy to może być Jessica? Zerknęłam kątem oka na różowy zegar w kształcie donuta z posypką, który wisiał na przeciwległej ścianie. Było dopiero kilka minut po czternastej, więc jak na Jess była to zbyt wczesna pora. Ona zawsze kończyła swoją pracę pod wieczór. No chyba, że do mieszkania właśnie wchodził jakiś gwałciciel-morderca, który najpierw okradł Jess pod blokiem, ogłuszył moja przyjaciółkę i zaciągnął ją w krzaki, zabił i zakopał zwłoki, a potem jakimś cudem dowiedział się, gdzie mieszkam i postanowił „zapolować” na swoją drugą ofiarę dzisiejszego dnia. Przed oczami już stawał mi obraz tych obleśnych rąk i krzywego uśmieszku na twarzy…
Ugh… Wzdrygnęłam się z powodu moich myśli, które zdecydowanie pędziły w złym kierunku.
Usłyszałam zdejmowanie butów w przedpokoju, odwieszanie kurtki na swoje miejsce i rzucanie kluczami na szafkę obok drzwi. Do nozdrzy wdarł mi się cudowny zapach: mieszanina kwiatów, czekolady i owoców. Tylko jedna osoba, którą znam używa takich perfum praktycznie od zawsze. Co najśmieszniejsze, nigdy nie dowiedziałam się jaką nazwę nosi ten zapach, gdyż jak uważa ta osoba, gdyby się ze mną podzieliła tą wiedzą, ja na pewno zakupiłabym sobie taki sam perfum i pachniałabym zupełnie tak jak ona, co jest nieapetyczne. Mniejsza o to, wystarczy, że teraz przynajmniej mam już pewność, iż do mieszkania nie wchodzi żaden psychopata, a Jessica Bell - blondwłosa piękność, która zawsze wyrzeka się swojej urody. Mnie tam ona jednak nie oszuka, ja i tak wiem swoje.
- Myślisz, że można dostać słowotoku w myślach? – krzyknęłam na tyle głośno, by dziewczyna mnie usłyszała.
Usuń- Czego można dostać? – spytała wchodząc do naszego salonu połączonego z kuchnią. Zauważałam, że jest jakaś dziwna. Nieco smutna, przygarbiona, może nawet trochę przybita. Już nie promieniała tak jak zwykle.
- No słowotoku. W sensie, że mówisz cały czas jak najęta i nie mo…
- Wiem co to znaczy słowotok – przerwała mi, siadając obok mnie na kanapie – chciałam się tylko upewnić, że zrozumiałam wszystko dobrze.
Kiwnęłam potakująco głową. Od… chyba zawsze mam taki nawyk, nie ważne czy ktoś zadał mi jakieś pytanie, czy może coś stwierdził. Robię to z przyzwyczajenia.
- To jak, myślisz że można?
- Bo ja wiem – burknęła. O tak, na pewno była czymś przybita.
Przybliżyłam się do niej i mocno ją do siebie przytuliłam. Jess bez wahania objęła mnie i mocno do siebie przycisnęła. Usłyszałam cichy szloch wydostający się z piersi mojej przyjaciółki. Moje ramie momentalnie zaczęło robić się mokre od łez. Teraz już wiem, jak czują się ci wszyscy mężczyźni na filmach, którzy pocieszają zapłakane laski.
- Hej, co się stało? – spytałam cicho, głaszcząc ją ręką po plecach.
- N-no b-bo ja… – zdołała z siebie wykrztusić przed popadnięciem w histerie, nad którą jako najlepsza przyjaciółka musiałam jakoś zapanować.
To jest taka tycia, tycia próbka tego, co chciałabym przekazać :D
gabolek000@o2.pl