7 lis 2017

PREMIEROWO "Dwie rodziny" Joanna Miszczuk


   Na początek zobrazuję wam scenę z wczorajszego wieczora; mąż mój przeglądał coś w czeluściach Internetu, ja zaś czytałam książkę, którą uważałam za zwykłą, typową rodzimą obyczajówkę. W pewnym momencie, po przeczytaniu jednego krótkiego zdania tak się zszokowałam, że małżonek przeraził się co mi się stało – pewnie nie był świadomy, że jak jestem zdziwiona to wyglądam tak, jakbym dostała udaru. Później stwierdziłam, że właśnie to, że autor potrafi zszokować swojego czytelnika jest jego najlepszą reklamą i najlepszą pochwałą dla jego kunsztu.

   Historia „Dwóch rodzin” zaczyna się typowo. Jest on – Marek, jest ona - Ewa, kochają się i zamierzają pobrać; jak to w polskiej rzeczywistości bywa, aby rozpocząć wspólne życie, on decyduje się na wyjazd za granicę, aby zarobić niemałą kwotę pieniędzy – ćwierć miliona w cztery miesiące! – a później za to wybudować dom i otworzyć niewielką firmę zajmującą się budowlanką. Ta niebagatelna suma pieniędzy ma być pozyskana poprzez pracę dla zaprzyjaźnionego francuskiego architekta, Gwidona, który jest starszym, tajemniczym mężczyzną. Już w dniu przyjazdu do Paryża Marek dowiaduje się, że ma wyremontować mieszkanie nie dla Gwidona, ale dla jego syna, Adama, o istnieniu, którego nic dotąd nie wiedział. W momencie, gdy obaj się spotykają książka przestaje być „zwykłą obyczajówką”, ponieważ Adam wygląda kropka w kropkę jak Ewa, narzeczona Marka. Jak? Dlaczego? I co z tym wszystkim ma wspólnego A’isza, kobieta, która żyła w średniowiecznej Europie i była wykształcona lepiej niż jeden ówczesny mężczyzna?

   Gdyby nie nazwisko autorki podane już na samej okładce, byłabym przekonana, że powieść wyszła spod pióra kogoś zza granicy. Jasne, wierzę w zdolności naszych autorów, ale jednocześnie widzę pewne ramy, w które zazwyczaj się wpisują; tutaj natomiast te ramy zostają przerwane, Miszczuk poprowadziła akcję w taki sposób, że trzeba oddać jej to, co za taką książkę jej się należy – ogromny szacunek.

   Fakt, nie poradziła sobie – moim zdaniem – z dobrym zarysowaniem wszystkich postaci, bo na przykład Adam czy Marek są zbyt nijacy. Znacząco bledną na tle innych, o wiele „bogatszych charakterologicznie” bohaterów; miałam wrażenie, że zostali stworzeni po to tylko, aby usiąść wygodnie i wysłuchać całej historii, sami jej w ogóle nie tworząc. Ale braki w tych dwóch postaciach nadrabia świetnie poprowadzony Gwidon, Robert oraz większość opisanych w książce kobiet; silnych, władczych, pewnych siebie i swojego losu.

   Miszczuk skupiła się w „Dwóch rodzinach” na tematyce religii; doszło tam do zderzenia chrześcijaństwa z muzułmanizmem, chociaż zderzenie to nie było wcale ostre i brutalne. Dwie kobiety, wychowane w dwóch różnych religiach, ale obie mądre i dobre, miały okazje spleść ze sobą swoje życia i nauczyć się od siebie tego, co tak naprawdę oznacza Biblia i Koran. Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, czy autorką w tym względzie kierowała obecna sytuacja polityczna i obecna niechęć do muzułmanów, ale ja osobiście zrozumiałam ten wydźwięk jak próbę złagodzenia współczesnego konfliktu. Jako próbę wytłumaczenia, że są dobrzy i źli muzułmanie, tak jak są dobrzy i źli chrześcijanie i tylko do człowieka, nie od religii, zależy, jaką wybierze drogę.

   Co do budowy książki, to jej fabuła toczy się dwutorowo; w rzeczywistości i w przeszłości, w średniowieczu. Ten rozdźwięk czasowy powoduje, że czytelnik zaczyna zastanawiać się, kim byli jego przodkowie. Tak naprawdę nic o nich nie wiemy, wiedza o naszej historii rodzinnej sięga dwa, trzy, może cztery pokolenia wstecz. Wszyscy wcześniejsi są nam kompletnie nieznani, a przecież oni byli, żyli i poprzez swoje życie i swoje wybory tworzyli naszą przyszłość. Świetnie pokazane jest to na przykładzie Gwidona – gdyby jego prapradziadek nie postanowił się wzbogacić i nie przeniósł się do Kambodży, gdzie uprawiał herbatę, prawdopodobnie wszyscy jego potomkowie zginęliby w czasie drugiej wojny światowej, tak jak jego kuzyni i dalsi krewni. Sama mam w rodzinie historię, która mogłaby się potoczyć inaczej i która mogłaby sprawić, że mnie, w ogóle mojej mamy, jej rodzeństwa nie byłoby na świecie. Gdyby jeden człowiek podjął inną decyzję, gdyby życie pozwoliło wybrać mu inaczej, gdyby był na miejscu, a nie wyjechał walczyć – być może wtedy cała historia brzmiałaby zgoła odmiennie. Miszczuk uświadomiła mi, że to, co dostałam od losu jest wynikiem setek, tysięcy decyzji podejmowanych przez tych, którzy byli przede mną. I uświadomiła mi również to, że moje decyzje – teraz być może błahe i małostkowe – mogą kiedyś wpłynąć na życie moich dzieci, wnuków, prawnuków i dalszych potomnych, którzy nawet nie będą wiedzieli, że ja kiedyś byłam.

   Reasumując, „Dwie rodziny” to książka jak najbardziej godna polecenia. Zadziwia i uświadamia. Więc rekomenduję. Od dzisiaj można ją znaleźć w księgarniach w całej Polsce. 

11 komentarzy:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale chętnie przeczytam. Do tej pory miałam okazję czytać kilka książek w których zderzają się dwie różne religie i zawsze był to udany zabieg. Mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze autorka poradziła sobie z tym zagadnieniem :)

      Usuń
  2. Czytałam inne książki pani Miszczuk i dużo się w nich zawsze działo, aż czasami czułam przesyt. Ale tę też mam w planach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie że publikacja porusza czytelnika zmuszając do zastanowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy o niej nie słyszałam, ale chociaż bardzo lubię horrory i kryminały to czasami mam ochotę sięgnąć po coś z innego gatunku. Twoja recenzja bardzo do tego zachęca :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapowiada się ciała lektura i to naszej rodaczki. Extra.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo intrygująca recenzja... zwłaszcza początek:P

    OdpowiedzUsuń