Na
początek zobrazuję wam scenę z wczorajszego wieczora; mąż mój przeglądał coś w
czeluściach Internetu, ja zaś czytałam książkę, którą uważałam za zwykłą,
typową rodzimą obyczajówkę. W pewnym momencie, po przeczytaniu jednego
krótkiego zdania tak się zszokowałam, że małżonek przeraził się co mi się stało
– pewnie nie był świadomy, że jak jestem
zdziwiona to wyglądam tak, jakbym dostała udaru. Później stwierdziłam, że właśnie
to, że autor potrafi zszokować swojego czytelnika jest jego najlepszą reklamą i
najlepszą pochwałą dla jego kunsztu.
Historia
„Dwóch rodzin” zaczyna się typowo. Jest on – Marek, jest ona - Ewa, kochają się
i zamierzają pobrać; jak to w polskiej rzeczywistości bywa, aby rozpocząć
wspólne życie, on decyduje się na wyjazd za granicę, aby zarobić niemałą kwotę
pieniędzy – ćwierć miliona w cztery
miesiące! – a później za to wybudować dom i otworzyć niewielką firmę
zajmującą się budowlanką. Ta niebagatelna suma pieniędzy ma być pozyskana
poprzez pracę dla zaprzyjaźnionego francuskiego architekta, Gwidona, który jest
starszym, tajemniczym mężczyzną. Już w dniu przyjazdu do Paryża Marek dowiaduje
się, że ma wyremontować mieszkanie nie dla Gwidona, ale dla jego syna, Adama, o
istnieniu, którego nic dotąd nie wiedział. W momencie, gdy obaj się spotykają
książka przestaje być „zwykłą obyczajówką”, ponieważ Adam wygląda kropka w
kropkę jak Ewa, narzeczona Marka. Jak? Dlaczego? I co z tym wszystkim ma
wspólnego A’isza, kobieta, która żyła w średniowiecznej Europie i była
wykształcona lepiej niż jeden ówczesny mężczyzna?
Gdyby
nie nazwisko autorki podane już na samej okładce, byłabym przekonana, że
powieść wyszła spod pióra kogoś zza granicy. Jasne, wierzę w zdolności naszych
autorów, ale jednocześnie widzę pewne ramy, w które zazwyczaj się wpisują;
tutaj natomiast te ramy zostają przerwane, Miszczuk poprowadziła akcję w taki
sposób, że trzeba oddać jej to, co za taką książkę jej się należy – ogromny szacunek.
Fakt,
nie poradziła sobie – moim zdaniem –
z dobrym zarysowaniem wszystkich postaci, bo na przykład Adam czy Marek są zbyt
nijacy. Znacząco bledną na tle innych, o wiele „bogatszych charakterologicznie”
bohaterów; miałam wrażenie, że zostali stworzeni po to tylko, aby usiąść
wygodnie i wysłuchać całej historii, sami jej w ogóle nie tworząc. Ale braki w
tych dwóch postaciach nadrabia świetnie poprowadzony Gwidon, Robert oraz większość
opisanych w książce kobiet; silnych, władczych, pewnych siebie i swojego losu.
Miszczuk
skupiła się w „Dwóch rodzinach” na tematyce religii; doszło tam do zderzenia
chrześcijaństwa z muzułmanizmem, chociaż zderzenie to nie było wcale ostre i
brutalne. Dwie kobiety, wychowane w
dwóch różnych religiach, ale obie mądre i dobre, miały okazje spleść ze sobą
swoje życia i nauczyć się od siebie tego, co tak naprawdę oznacza Biblia i
Koran. Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, czy autorką w tym względzie
kierowała obecna sytuacja polityczna i obecna niechęć do muzułmanów, ale ja
osobiście zrozumiałam ten wydźwięk jak próbę złagodzenia współczesnego
konfliktu. Jako próbę wytłumaczenia, że są dobrzy i źli muzułmanie, tak jak są
dobrzy i źli chrześcijanie i tylko do człowieka, nie od religii, zależy, jaką
wybierze drogę.
Co
do budowy książki, to jej fabuła toczy się dwutorowo; w rzeczywistości i w przeszłości,
w średniowieczu. Ten rozdźwięk czasowy powoduje, że czytelnik zaczyna
zastanawiać się, kim byli jego przodkowie. Tak naprawdę nic o nich nie wiemy,
wiedza o naszej historii rodzinnej sięga dwa, trzy, może cztery pokolenia
wstecz. Wszyscy wcześniejsi są nam kompletnie nieznani, a przecież oni byli,
żyli i poprzez swoje życie i swoje
wybory tworzyli naszą przyszłość. Świetnie pokazane jest to na przykładzie
Gwidona – gdyby jego prapradziadek nie postanowił się wzbogacić i nie przeniósł
się do Kambodży, gdzie uprawiał herbatę, prawdopodobnie wszyscy jego potomkowie
zginęliby w czasie drugiej wojny światowej, tak jak jego kuzyni i dalsi krewni.
Sama mam w rodzinie historię, która mogłaby się potoczyć inaczej i która
mogłaby sprawić, że mnie, w ogóle mojej mamy, jej rodzeństwa nie byłoby na
świecie. Gdyby jeden człowiek podjął inną decyzję, gdyby życie pozwoliło wybrać
mu inaczej, gdyby był na miejscu, a nie wyjechał walczyć – być może wtedy cała
historia brzmiałaby zgoła odmiennie. Miszczuk
uświadomiła mi, że to, co dostałam od losu jest wynikiem setek, tysięcy decyzji
podejmowanych przez tych, którzy byli przede mną. I uświadomiła mi również to,
że moje decyzje – teraz być może błahe i małostkowe – mogą kiedyś wpłynąć na
życie moich dzieci, wnuków, prawnuków i dalszych potomnych, którzy nawet nie
będą wiedzieli, że ja kiedyś byłam.
Reasumując,
„Dwie rodziny” to książka jak najbardziej godna polecenia. Zadziwia i
uświadamia. Więc rekomenduję. Od dzisiaj można ją znaleźć w księgarniach w
całej Polsce.
Nie słyszałam o tej książce, ale chętnie przeczytam. Do tej pory miałam okazję czytać kilka książek w których zderzają się dwie różne religie i zawsze był to udany zabieg. Mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze autorka poradziła sobie z tym zagadnieniem :)
UsuńCiekawa intryga :-)
OdpowiedzUsuńIntryga? :)
UsuńCzytałam inne książki pani Miszczuk i dużo się w nich zawsze działo, aż czasami czułam przesyt. Ale tę też mam w planach :)
OdpowiedzUsuńfajnie że publikacja porusza czytelnika zmuszając do zastanowienia
OdpowiedzUsuńNigdy o niej nie słyszałam, ale chociaż bardzo lubię horrory i kryminały to czasami mam ochotę sięgnąć po coś z innego gatunku. Twoja recenzja bardzo do tego zachęca :)
OdpowiedzUsuńWiem komu polecić :)
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie ;)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciała lektura i to naszej rodaczki. Extra.
OdpowiedzUsuńBardzo intrygująca recenzja... zwłaszcza początek:P
OdpowiedzUsuń