„Kranówka
też by się nadawała, ale herbata miała przynajmniej posmak, który mówił: „Spotka
cię coś miłego w tym oceanie gówna.”
Muszę
się wam do czegoś przyznać. Lubię niepokornych bohaterów. Dla mnie idealną postacią jest taka, która wymyka się wszelkim
schematom, który nie jest miła, sympatyczna, bosko przystojna i ułożona. Pewnie
dlatego tak bardzo przypadł mi do gustu Witkacy, naczelny bohater „Szamańskiego
bluesa”.
Witkacy
ma trochę ponad trzydzieści lat (trochę,
czyli tak z osiem-dziewięć), jest samotnikiem i zajmuje się głównie magią.
Cóż, patrząc na to, co dzieje się na świecie, jego kryzys wieku średniego
mógłby z pewnością wyglądać gorzej; mógłby na przykład przefarbować włosy na
jakiś szalony kolor, kupić camaro i jeździć po mieście, puszczając na cały
regulator „Megierę.” On zamiast tego zajmuje się wędrowaniem do świata, gdzie
magia jest na porządku dziennym i gdzie bez przeszkód można porozmawiać sobie z
duchami zmarłych. O ile te duchy nie mają akurat ochoty kogoś zamordować.
Pewnie
zastanawiacie się, dlaczego facet, który mieszka w Polsce i nie jest wybitnie
szkaradny (nawet nie ma piwnego brzucha w
wieku lat prawie czterdziestu!) nie posiada małżonki, która mogłaby go trochę
podenerwować i napsuć mu krwi. Spokojna wasza rozczochrana – dawna, młodzieńcza
miłość Witkacego wkroczy w jego życie po dwudziestu latach nieobecności i
sprawi, że jego życie ulegnie diametralnej zmianie. Po pierwsze, będzie musiał udowodnić, że to nie jego dawna ukochana
stoi za śmiercią kilku noworodków w Toruńskim szpitalu, tylko bardzo
niesympatyczna dusza, która kilkanaście lat wcześniej opuściła ziemską powłokę.
Po drugie Konstancja rzuci na jego barki ciężar, który dotąd dźwigała samotnie
przez prawie dwadzieścia lat… a na to Witkacy kompletnie nie jest gotowy.
Trzonem
tej historii są właśnie te niespodziewane, nagłe i niezwykle mnogie zgony dzieci
na oddziale położniczym. Wszystkie one zmarły podczas dyżuru Konstancji, więc
jest pierwszą podejrzaną. Ponadto, jest przekonana, że za tym wszystkim stoi
coś więcej niż bardzo zły i podły człowiek i dlatego zwraca się do swojego
byłego chłopaka, który cóż… już w młodości przejawiał dość nietypowe
zainteresowania i zdolności.
Bardzo
się cieszę, że „Szamański blues” ma w sobie elementy romansu, bo w innym
wypadku pewnie długo przedzierałabym się przez tą książkę. Nie znałam dotąd
pani Jadowskiej i jej twórczości, a muszę powiedzieć, że styl pisania ma dość
ciężki, chociaż – jak powiedziałam
znajomej – kiedy już się człowiek do niego przyzwyczai, to magicznie staje
się stylem bardzo lekkim i przyjemnym. Trzeba tylko „przedrzeć” się przez
pierwszych dwadzieścia, trzydzieści stron, a w tym z pewnością pomaga postać
Konstancji, która jest jak dobry duch całej tej historii.
„- To brzmi jak opis syndromu
sztokholmskiego.
- Dla psychologów. My, laicy,
nazywamy to rodziną.”
Duży plus należy się autorce za niebagatelne
poczucie humoru, które świetnie rozluźniało napiętą niekiedy atmosferę. Po przeczytaniu tej jednej tylko książki byłam
pewna, że dogadałabym się z autorką w realnym życiu, bo też jest nieco
ironiczna i sarkastyczna. No, może tylko musiałabym bardziej wgłębić się w
tematykę zjaw i upiorów, bo teraz jestem dość zielona w tej kwestii, a Jadowska
jest ekspertem. Dodatkowo – wielki plus
za narrację mężczyzny. Jak wiadomo kobiety są rozgadane, przeżywające i
emocjonalne, mężczyźni zaś skupiają się na tym, aby mówić zwięźle, na temat i
tak konkretnie, jak tylko pozwala na to sytuacja. Jadowska świetnie poradziła
sobie z wejściem w skórę mężczyzny i gdyby nie jej nazwisko na okładce,
mogłabym przypuszczać, że i autor jest stuprocentowym przedstawicielem męskiego
gatunku.
Poza
tym, w książce zauroczył mnie duch byłego alkoholika, który gotowy był zdradzić
wszystkie tajemnice – których oczywiście
zdradzić nie mógł pod żadnym pozorem – za kilka kłębów oparów palącego się
alkoholu. Jak widać stara dobra
śliwowica rozwiązuje języki również po śmierci. W ogóle po tej książce – i jej następnej części, którą już
przeczytałam, ale którą zrecenzuję wam dopiero koło piątku – nabrałam sympatii
do duchów; zwykle w literaturze byli oni przedstawiani nieco obcesowo, bez
większego zainteresowania czy polotu. Tutaj mają swój charakter i niekiedy
bywają radosnymi zawadiakami.
Podsumowując, jeżeli listopad was przygnębił,
jest wam źle, mokro i smutno, to musicie zapoznać się z Witkacym, bo jemu też
jest źle, mokro i smutno. Jednak mimo to los postanawia się do niego leciutko
uśmiechnąć i wprowadzić do jego życia osobę, która stanie się dla niego
wszystkim. I żeby była jasność –
nie mówię tu o Konstancji, bo to byłoby za proste. A los nigdy nie chodzi
prostymi drogami. Na koniec cytat, który mówi wszystko to, co we mnie siedzi. I
pewnie w was obecnie też.
„Byłem
jednak umiarkowanym optymistą, dostrzegałem więc cień szansy, że kiedyś nie
będzie mokro, zimno i szaro, a ja, być może, doczekam tego dnia. „Być może” to
wszystko, na co mnie stać, ale nie mówicie, że nie próbowałem wykrzesać z
siebie radości istnienia.”
Główny bohater brzmi jakby był moją bratnią duszą! Lubię takich bohaterów, którzy mimo swojego przerysowania wydają się bardzo ludzcy :)
OdpowiedzUsuńTo teraz musisz musowo przeczytać, skoro to Twoja bratnia dusza! :)
UsuńZaciekawiła mnie fabuła tej książki. Zapisuję ten tytuł na swoją listę. ;)
OdpowiedzUsuńSuper, że Cię zaciekawiłam :)
UsuńMysle ze moze spodobac sie mojej tesciowej
OdpowiedzUsuńO, Twoja teściowa lubi takie klimaty? :)
UsuńNawet mnie zaciekawiłaś, chociaż unikam elementów fantastycznych, to nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna czy jest to książka dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie. Trzeba będzie wypożyczyć :)
OdpowiedzUsuńKsiążki Jadowskiej mnie niestety nie porywają.
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że nie przypadnie mi do gustu :/
OdpowiedzUsuńTak, to brzmi jak typowy styl Jadowskiej. Chociaż ja zawsze miałam wrażenie, że tylko styl jej wychodzi i tylko nad nim naprawdę pracuje, resztę zostawiając na pastwę sztampy. Krótki opis tej powieści potwierdza moje zdanie, bo brzmi jak gigantyczna sztampa i jechanie po schematach. Od przezwiska głównego bohatera zaczynając- nie cierpię tego ,,podpierania się" Witkacym. Owszem, był pewnym symbolem ale przez takich autorów stał się symbolem raczej ćpuna nie radzącego sobie z życiem (no ale mroczny i niepokorny, oczywiście) niż artysty. Niby to tylko pseudonim, ale akurat tutaj kryje się za nim wielki człowiek, którego podobni autorzy spłycają niemiłosiernie. A powieści wchodzą w pamięć, i czytelnicy Jadowskiej kiedy zetkną się z jakimś obrazem Witkacego będą pamiętać... No raczej nie teorię czystej formy.
OdpowiedzUsuńNiestety to nie dla mnie historia :(
OdpowiedzUsuńInteresująca książka:) chętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńOo chetnie sie na nią skusze!:)
OdpowiedzUsuńpowiem Ci, że jakbym patrzyła na okładkę, to z pewnością bym po nią się nie sięgnęła ;)
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie i zapisze, ale kiedy po nią sięgnę to pojęcia nie mam :/ Ciężki czas u mnie...
OdpowiedzUsuńWolę jednak komedię, bo jest szaro buro i mokro...
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytam, bardzo mi się podoba, moje klimaty. Witkac uwiódł minie podsumowaniem ludzkości i swoim podejściem do kontaktów międzyludzkich już na pierwszych stronach.
OdpowiedzUsuńAle styl Jadowskiej ciężki? wydaje mi się bardzo leciutki, taki potoczny... Ale może to kwestia przyzwyczajenia, sporo podobnych książek czytam.
Książka wydaje się interesująca. Ja właśnie kończę drugi tom "Anny Kareniny" Tołtstoja. Nie mam czasu porządnie przysiąść i doczytać :(
OdpowiedzUsuńDwa pierwsze tomy serii o Nikicie bardzo mi odpowiadały. :) Być może skusze się i na tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńJuż dużo słyszałam o tej autorce, ale cytat ostatecznie mnie przekonał! Pierwsza klasa!
OdpowiedzUsuń