Ravn to dorosły mężczyzna, który
jest właścicielem wiernego psa i demonów przeszłości, które
krążą nad nim, spijając całą jego energię i wolę życia.
Jednak Ravna przy życiu trzyma chęć zemsty za krzywdy, których
doznała jego ukochana kobieta i dlatego egzystuje, mieszkając na
łodzi, pijąc na umór i podejmując się prac, które przynoszą mu
jakikolwiek dochód. A że w przeszłości – tej szczęśliwej,
która została mu brutalnie odebrana – był policjantem, imał się
zajęć, które w jakikolwiek sposób łączyły się z jego dawnym
zawodem.
Jego największym problemem jest to, że
ma wokół siebie ludzi, którzy chcą mu pomóc i nie dają mu się
całkowicie rozsypać; a Ravna to denerwuje i irytuje, bo nie
przywykł do tego, aby ktoś o niego dbał.
Pewnego dnia otrzymuje zlecenie od
bogatego przedsiębiorcy, który pragnie odnaleźć swojego
czterdziestoletniego syna. Jak później się okazuje, poszukiwania
te nie są spowodowane tęsknotą za jedynym dzieckiem a potrzebą
uzyskania jego podpisu na dokumencie, który przyniesie milionowe
zyski dla firmy. Pewnie główny bohater zrezygnowałby z poszukiwań,
gdyby wiedział od początku, jaki jest ich powód, jednak zabrnął
już za daleko, gdy prawda ujrzała światło dzienne.
Okazało się bowiem, że Jakob, syn
zleceniodawcy, był założycielem sekty, która zajmowała się
czczeniem Boga i wypędzaniem demonów z ludzkich ciał. Napisał
nawet książkę o tym, jak należy egzorcyzmować i jakie są
rodzaje demonów. Przyjemniaczek, prawda?
W pewnym momencie
śledztwo, które miało na celu przyprowadzenie marnotrawnego syna
przed oblicze ojca, zmienia się w walkę ze złem, które manipuluje
ludzkimi umysłami. Rvan staje się nagle jedyną osobą, która
może ochronić niewinnych ludzi przed religijnym fanatyzmem.
Sam początek książki był bardzo
mocny. Elektryzujący. Dlatego też nastawiłam się bardzo
pozytywnie, wierząc, że powieść faktycznie mnie pochłonie i
usatysfakcjonuje. Szczególnie, że z tyłu okładki można
przeczytać, jakoby sam autor, Michael Katz Krefeld określał swoje
kryminały jako espresso – mocne, stawiające na nogi, bez zbędnych
opisów, z minimalną ilością wody. Z kolei książki pióra innych
skandynawskich autorów kryminałów porównuje do kawy latte.
Cóż, niestety, muszę stwierdzić,
że pan Krefeld albo nigdy nie pił dobrego espresso, albo pomylił
się z oceną swojej twórczości.
„Sekta” mi się dłużyła. Zbyt
dużo czasu zajmowało samo śledztwo, które nie obfitowało w żadne
zwroty akcji i skupiało się głównie na czytaniu przez Ravna
raportu stworzonego przez poprzedniego detektywa, który się tą
sprawą zajmował. A to – szczerze mówiąc – lekko mnie nużyło,
szczególnie, że miejsce akcji na pierwszych 150 stronach
ograniczało się do łódki głównego bohatera, baru i firmy
zleceniodawcy.
„Może w świecie potrzebna jest
dawka zła, żeby reszta mogła funkcjonować normalnie? Może to
rodzaj wentylu bezpieczeństwa dla szaleństwa? Kac Pana Boga?”
Z pewnością „Sekta” porusza
tematy ważne, bo wszelkie organizacje, które skupiają ludzi
słabych, niestabilnych emocjonalnie i zagubionych i nakazują im
dane zachowania, są nadal żywe we współczesnym świecie. Nie raz
w wiadomościach podawano o masowych samobójstwach w sektach,
ponieważ ich mistrzowie, przewodnicy, namawiali ludzi do śmierci,
twierdząc, że to pozwoli im dosięgnąć Bożej łaski.
Co do samego rozwiązania tej sprawy
nad którą pracował główny bohater, nie jestem przekonana. Coś
mi zgrzyta w fabule, coś mnie uwiera, coś sprawia, że ta książka
nie spodobała mi się w stu procentach. Chociaż możliwe, że to
przez samo nastawienie pisarza, który przygotował mnie emocjonalnie
na dobrą, mocną, męską książkę a później, pisząc ją, nie
wywiązał się już z tej obietnicy. A przecież najgorsze co
może zrobić mężczyzna, to okłamać kobietę. Nawet jeśli to
pisarz okłamuje czytelniczkę.
Nie czytałam poprzednich części
przygód Ravna, ale moje blogowe koleżanki zachwalały go za brak
„przegadania tematu” oraz za „dosadny język”. Nie wiem czy
ja tego nie dostrzegam w twórczości autora, czy po prostu w tej
części tych przymiotów zabrakło, Krefeld lekko się wypalił,
spoczął na laurach, miał gorszy czas i nie wszystko wychodziło mu
tak, jak zawsze.
Spróbuję przeczytać poprzednie
części jego przygód i być może wtedy przyznam autorowi rację,
że jego proza przypomina espresso. Teraz jednak – po lekturze tej
książki – mogę porównać ją jedynie do kawy americano –
gdzieś tam espresso się czai, jednak nadal jest zbyt dużo wody,
aby rozbudzić moje wszystkie zmysły.
Książka będzie miała swoją
premierę 3 listopada. Jeżeli lubicie tego autora bądź przepadacie
za kawą americano – zachęcam was do przeczytania.
Lubię książki skandynawskie, z tym że nie kryminały. :) A autor chyba uważa się za lepszego od swoich kolegów po piórze...
OdpowiedzUsuńTeż trochę poczułam to "zadufanie" autora :)
UsuńOstatnio wkręciłam się w kryminały, choć nie książki... mowa raczej o... serialach kryminalnych lub z nutą kryminału w tle. Jednak pewnie zaczęłabym najpierw od poprzednich części przygód :) Pozdrowionka cieplutkie :) :)
OdpowiedzUsuńO, to z serialu polecam Ci gorąco "Blacklist" :) Wkręciłam się okropnie ;)
UsuńNie wiem czemu,ale jestem wielką,wielką fanką, skandynawskich kryminałów:)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Lubię literaturę skandynawską, ale kryminały to nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńLubię literaturę skandynawską, ale kryminały to nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńNie... mnie nie przekonało... Ale recenzja jak zawsze świetnie napisana! :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńzgadzam się, że recenzja jak zwykle mistrzowska, ale tym razem odpuszczę sobie lekturę tejże książki
UsuńNie znam tego cyklu kryminalnego, więc się nie wypowiem na temat stylu pisarza.
OdpowiedzUsuńLubie kryminały :-)
OdpowiedzUsuńNo cóż może sam miał kaca. A fabuła książki przypomina mi nieco niedawną premierę filmu ,,Colonia'' o podobnej tematyce. Chyba jednak obejrzę film, bo do książki mnie nie zachęciłaś.
OdpowiedzUsuńDla mnie to przypadek, kiedy autor w taki sposób zachwala własne książki, jest zabawny:) naraża się na to, że jeśli książka faktycznie nie będzie zrzucać z krzesła, wychodzi z takich dziwnych zapowiedzi tylko usmiech... zażenowania:)
OdpowiedzUsuńJakoś nie lubię skandynawskich kryminałów, po próbie przeczytania jednego jakoś mnie odrzucają. Poza tym ostatnio wolę coś lżejszego na przykład biografię muzyka jakiegoś czy coś podobnego.
OdpowiedzUsuńNa pewno praktyczne uwagi nałożone na teorię wzmacniają ją. Zwłaszcza dobre jest to przy przepisach prawa, które często same w sobie są ,,suche", a praktyczny komentarz nieco je ,,ożywia". :)
Zacny pomysł z regulaminem na ślub, żeby narzekający zrobili lepiej tę uroczystość.
Pozdrawiam!
Skandynawskie kryminały lubię najbardziej, tej książki jeszcze nie miałem przyjemności przeczytać. Czuje, że się nie zawiodę :)
OdpowiedzUsuńNie kojarzę autora, ale opis brzmi jak najbardziej intrygująco, szkoda że wykonanie lipne ;<
OdpowiedzUsuńLubię skandynawskie kryminały. Maja fajny klimat :)
OdpowiedzUsuńDawno już nie czytałam skandynawskiego kryminału, ale jednak Sektę na pierwszy ogien odpuszcze :)
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie, przez sekty kojarzy mi się z serialem "The Following" :)
OdpowiedzUsuńWątek sekty mógłby mnie zaciekawić, ale chyba jednak się nie zdecyduję na czytanie tej książki. Odstrasza mnie to ograniczenie akcji i jakoś mam wrażenie, że główny bohater to kolejna sztampowa postać.
OdpowiedzUsuńMoże wydać się ciekawą książką :)
OdpowiedzUsuńEgzorcyzmy grr ..
Książka, którą muszę przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńA ja nie znam tego autora - może będę miała chwilę czasu aby się z nim zapoznać :)
OdpowiedzUsuńŻycie jest chyba jednak za krótkie na byle jakie książki.
OdpowiedzUsuńTakie teksty lubię, książka brzmi bardzo w moim guście, więc będę wypatrywał :)
OdpowiedzUsuń