Jako młodzi, zakochani
ludzie, często z zapałem i chęcią obiecujemy coś, co po latach z beztroską łamiemy.
Mówimy najpiękniejsze słowa, podarowujemy siebie samych, nie oczekując niczego
w zamian. Zmieniamy swoje życia, dostosowujemy swoje tempo do tempa tej drugiej
osoby. Poświęcamy się, chociaż dopiero po latach zauważmy, że faktycznie było
to wyrzeczenie się własnych praw, marzeń i ambicji.
Renata i Mateusz nie byli
udanym małżeństwem. Mieli wprawdzie piękny dom, trójkę uroczych dzieciaków,
dosyć pieniędzy, aby móc wygodnie żyć, ale nie mieli kompletnie czasu na to,
żeby dostrzec to, co dostali od życia. On był ciągle w pracy, w delegacji lub w
ramionach kochanki. Ona wiecznie zabiegana, opiekowała się domem, dziećmi i
starała się podtrzymywać to, co lata temu nazywano patetycznie mocą domowego
ogniska. Renata całą siebie poświęciła dla rodziny, która tak naprawdę nie
istniała. Albo istniała w nieco innej postaci, niż sobie wyobrażała, bo jej mąż
w cieniu trzymał za rękę mglistą postać kochanki, która nie miała dzieci, wielu
spraw na głowie i miała czas być tylko dla niego.
Pewnego dnia zauważyła u
siebie siniaka. Jednego, później drugiego. Z dnia na dzień zaczęła robić się
coraz słabsza i słabsza… opieka nad dziećmi stawała się nagle czynnością nie do
pokonania, zwykłe zrobienie śniadania zabierało tyle sił, ile wejście na szczyt
porządnej góry. Mąż się złościł, bo musiał częściej bywać w domu i jej pomagać,
co oczywiście było mu nie na rękę. Po badaniach nad Renatą zawisł wyrok –
białaczka w zaawansowanym stadium. W tym samym momencie dowiedziała się o
zdradzie męża. I nie mogła rzucać talerzami, nie mogła zrobić mu awantury, nie
mogła go spoliczkować, bo nie miała nawet na to siły. Utknęła w szpitalu,
walcząc z paskudną chorobą.
W
takich książkach zazwyczaj autorzy starają się zbilansować poziom złych emocji,
za pomocą śmiechu, rodzinnego ciepła, miłości, wzruszających momentów; robią
wszystko, aby powieść nie była zbyt ciężkostrawna w odbiorze, żeby nie była
zbyt gorzka. Agnieszka Lis, autorka „Karuzeli” postąpiła inaczej.
Brak jest w tej książce chociażby odrobiny pozytywnych uczuć. Ona przytłacza.
Każde słowo wlewa się w krwioobieg czytelnika, powoli zatruwając cały organizm.
Ale wiecie co? To dobrze. Bo autorka dobrze wie, że życie nie wygląda tak, jak
w książkach Picoult czy Chamberlain. Diagnoza nowotworu nie jest równoznaczna z
tym, że nagle cała rodzina się odmieni i będą kochali się tak, jak nigdy
przedtem.
Złe wspomnienia nagle się
nie wymarzą, mąż nie cofnie się w czasie i postanowi nie kochać się z inną
kobietą. Dzieci nie zmienią się w dorosłych, samodzielnych i odważnych ludzi a
stara matka nie przestanie lamentować nad łóżkiem chorego dziecka, pogorszając
jego nastrój. Życie z chorobą jest po prawdzie jeszcze gorsze niż przedtem.
Sam styl pisania jest
bardzo prosty. To trochę tak, jakbym czytała notatnik osoby, która obserwowała
to wszystko z pewnej odległości. Niemy obecny świadek całej historii. Świadek,
który może nie do końca potrafi zainteresować swoim przekazem, ale to
nieistotne, bo naiwny czytelnik wierzy, że na końcu wszystko będzie dobrze i
czyta dalej, byleby się tylko o tym przekonać. Bo ludzie w gruncie rzeczy wierzą w to głupie, szczęśliwe zakończenie;
nauczyło nas tego Hollywood, nauczyły nas tego amerykańskie autorki. Bo
tam, nawet kiedy ktoś umiera to z szerokim uśmiechem na ustach, w otoczeniu
najbliższych: po cichu i z godnością.
W recenzjach innych osób
przeczytałam, że dla nich ta książka pełna jest „przyjaźni, empatii” – ja ich
tam nie znalazłam. Kiedy najlepsza przyjaciółka odwiedzała Renatę w szpitalu
była bardziej zaabsorbowana swoim kryzysem w związku niż chorobą tak bliskiej
sobie osobie. Mąż zachowywał się trochę jak służbista, matka natomiast
narzekała wiecznie, że Renata nie ma ochoty jeść jej zup i że trudno jej
poradzić sobie z opieką nad trójką wnuków. Sąsiadka ze szpitalnej sali ciągle ganiła
Renatę w śląskiej gwarze a pielęgniarki nie okazywały tyle ciepła i
współczucia, co siostra Bożenka z „Na dobre i na złe.”
To wszystko było takie…
ludzkie. Prawdziwe. Bez otoczki, bez patetyczności. I chyba to właśnie jest największy plus „Karuzeli”. Jej realizm.
Ukazanie ludzi od tej strony, której czasami się wstydzą, której nie chcą
pokazać. Bo kto przyznałby się publicznie do tego, że choroba żony jest mu
niewygodna? Bo rak zmienił jego życie i musi więcej czasu spędzać w domu, przy
dzieciach, do czego nie jest przyzwyczajony?
Jeżeli chcecie przeczytać
książkę, w której brak jest całej tej otoczki, jeżeli chcecie poznać smutne,
ale prawdziwe oblicze ludzi, to polecam „Karuzelę”. Nie obiecuję lekkiej i
odprężającej książki – ona was przybije, przygnębi. Ale może i coś w was
zmieni. A może nie. Jednak uważam, że warto poznawać i takie historie – smutne,
ciężkie, prawdziwe. Jak życie.
Nie zawsze mam ochotę na taką tematykę, ale myślę, że powinniśmy czytać nie tylko książki lekkie i przyjemne :-)
OdpowiedzUsuńTeż tak uważam :)
UsuńNie byłam do końca przekonana czy jest to lektura dla mnie, ale Twoja recenzja jednak mnie przekonała ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
UsuńZaciekawiła mnie ta książka chociaż nie jest w moim typie książkowym. ;-)
OdpowiedzUsuńInteresująca, bo taka prawdziwa i nie przesadzona.
A czasami tej prawdziwości właśnie nam trzeba :)
UsuńDokładnie. :-)
UsuńJa jednak chyba podziękuje. W książkach szukam odskoczni od codzienności - albo mega szczęśliwej miłości, albo bardzo wciągającego kryminału. Takie książki nie są dla mnie.
OdpowiedzUsuńA ja czasami potrzebuję prawdziwej książki a nie fikcji :)
UsuńA ja jestem odmiennego zdania, chce książek z Happy endem lub ogólnie mniej prawdziwych. W życiu, wiem, że najcześciej jest tak jak w tej książce, baaa dużo gorzej. Ale wybieram, żeby o tym nie czytać. Kiedyś i owszem, pochłaniam i takie książki, ale z wiekem mi się to zmieniło. Nie twierdzę, że takich książek być nie powinno, bo powinny, ale z czerwonym znaczkiem uwaga pokazuje prawdziwe życie. Ja nie tego szukam.
OdpowiedzUsuńZależy co kto chce :) ja szukam w książkach prawdziwości, męczy mnie niekiedy ta otoczka "happy endu" na siłę :)
UsuńNie dla mnie na ten moment. Smutna, uderzająca rzeczywistość chyba by mnie przytłoczyła. Potrzebuję czegoś z dreszczykiem emocji teraz... Zdecydowanie! Pozdrowionka niedzielne :)
OdpowiedzUsuńZ dreszczykiem to polecam najnowszą książkę pana Bednarka :)
UsuńMasz rację, największą siłą tej książki jest jej realizm. Na mnie zrobiła ogromne wrażenie.
OdpowiedzUsuńTo się zgadzamy :)
UsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki autorki, ale czuję się bardzo zachęcona do sięgnięcia po tę pozycję. Na pewno się za nią rozejrzę :)
OdpowiedzUsuńPolecam raz jeszcze :)
UsuńKsiążka leci na moją listę ;) Brzmi naprawdę interesująco :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńNa tę chwilę podziękuję.. nie teraz...
OdpowiedzUsuńZbyt trudny czas w życiu? :)
UsuńNo i narobiłaś mi chętki :)
OdpowiedzUsuńOd tego tu jestem :)
UsuńI dobrze, potrzebujemy książek, które ukazują świat takim jakim jest, a nie "pełen wróżek, różowych jednorożców" etc.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Ileż można czytać o szczęśliwym zakończeniu?
Usuńprzybije, i przygnębi. Co prawda jestem przybita, ale kurcze, i tak bym sięgnęła.
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Aż tak Cię zachęciłam? :)
UsuńRealizm w książce Agnieszki Lis jest porażający. Smutna historia.
OdpowiedzUsuńJakich wiele, niestety :(
Usuńbardzo fajna recenzja :)
OdpowiedzUsuńprzyznam szczerze, że tego typu książki nie mają na mnie dobrego wpływu, jestem za bardzo wrażliwa, zaczynam za dużo myśleć... :)
Też jestem za bardzo wrażliwa, ale z tą książką dałam sobie psychicznie radę i to bardzo dobrze :)
UsuńMyślę, że właśnie my lubimy czytamy książki, bo zazwyczaj dobrze się kończą. Kiedy natomiast pojawia się jakiś niewygodny, realistyczny temat, wolimy taką książkę omijać szerokim łukiem. A to wielki błąd moim zdaniem! "Powidoki" to film, który też nie dawał nadziei i był mega smutny, ale przynajmniej prawdziwy. Jeżeli książka wpadnie w moje ręce, chętnie ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak "Wołyń", którego wiele osób się bało, bo przygnębiał. Ale właśnie to, co smuci, najczęściej uczy bardzo wartościowych prawd.
UsuńKsiążka wydaje się być ciekawa, ale nie wiem czy chcę zobaczyć świat od tej rzeczywistej strony również w książkach :) Bo to one zawsze były tą pozytywną odskocznią od codzienności :)
OdpowiedzUsuńhttp://gingerheadlife.blogspot.com
Zdecydowanie mam ją na liście ;) choć nigdy nie czytałam nic spod ręki Agnieszki Lis
OdpowiedzUsuńDla mnie to też był debiut :)
Usuńbrzmi jednak bardzo smutnie i przytłaczająco, tzn to bardzo dobrze że w świecie w którym otaczają nas filmy i książki zakończone happy end'em ktoś odważa się wyjść i zaproponować bardziej życiowe podjeście, ale chyba jednak nie sięgnę, a przynajmniej nie teraz
OdpowiedzUsuńMoże w lecie, jak jest więcej słońca i endorfin :) wtedy te książki tak nie "bolą" :)
UsuńNawet zamierzałam jej szukać, ale piszesz, że nie ma w niej ani jednej dobrej emocji, więc podziękuję, bo szukam ostatnio książek pocieszających. I tak mam problemów po uszy.
OdpowiedzUsuńNo cóż :) nie trafiłam w Twój dobry czas w życiu :)
UsuńKsiążka na pewno nie dla mnie. Po takiej historii miałabym depresję przez tydzień, więc lepiej będę trzymać się od niej z daleka.
OdpowiedzUsuńA ja nawet nie miałam złych nastrojów po tej książce :) było mi smutno zaraz po jej skończeniu, ale szybko przeszło :)
UsuńPodziwiam i zazdroszczę :) Ja niestety nie jestem odporna na takie tematy, więc nie będę się sama wpędzać w przygnębienie.
UsuńInteresująca książka:)
OdpowiedzUsuńchyba nie dla mnie... za dużo się ostatnio smucę
OdpowiedzUsuńCzemu Leonku? :(
UsuńKsiążka potrzebna, ale ja nie zamierzam po nią sięgać. Ostatnio staram się nakierowywać na pozytywne myślenie i mam wystarczająco problemów, żeby dołować się jeszcze książkami ;)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem zrecenzuję coś wesołego, obiecuję :)
UsuńJa już miałam w swojej rodzinie podobne sytuacje, więc nie potrzebna mi książka, by wiedzieć co się czuje w takich momentach. Mimo to, niektórym swoim koleżanką bym ją poleciła, bo nie bardzo im wychodziło zrozumienie mojej sytuacji.
OdpowiedzUsuńWspółczuję koleżanek :(
UsuńCzasem warto taką książkę przeczytać :-)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji przeczytać.
OdpowiedzUsuńPewnie dlatego, że to nowość :)
UsuńNawet nie pamiętam kiedy ostatni raz czytałam jakąś książkę, ale bardzo dobra recenzja :)
OdpowiedzUsuńTo może warto to zmienić? :)
UsuńMożliwe, że kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńciekawa fabuła ;) chętnie bym poczytała
OdpowiedzUsuńJejku naprawdę mam zaleglosci w książkach a w Polsce jest tyle ciekawych pozycji Ta tez wydaje się fajna Ja czasem lubie ciężkie książki i nie zawsze wybieram te lekkie latwe i przyjemne Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńchyba nie dla mnie. nie chcę zapaść w depresję po przeczytaniu książki, robię to raczej dla przyjemności :D
OdpowiedzUsuńPoczułam się przytłoczona samą recenzją już. :P
OdpowiedzUsuńNieee, to nie dla mnie :(
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że ktoś wreszcie pokazał chorobę taką, jaka jest - brzydką, bez uśmiechów i nagłych odmian wszystkich wokół. Realnie, bez upiększania. Chętnie przeczytam tę książkę, ale za jakiś czas. Na razie nie mam nastroju na takie tytuły, ale będę o nim pamiętała.
OdpowiedzUsuńIdealna na lekko smutniejszy moment w życiu:)
OdpowiedzUsuńMój blog ♥
Książka bardzo ciekawa i jakby dla mnie, bo mnie już dawno znudziły dobre, słodkie zakończenia. A jednak obecnie nie sięgnę po nią, bo czuję, że zawładnęłaby moim życiem i zniszczyła pozytywne spojrzenie na świat, które próbuję w sobie wypracować ;)
OdpowiedzUsuńCzasami ciężka książka jest o wiele lepsza, od stadardowych opowieści. ;) Zainteresowałaś mnie tą książką
OdpowiedzUsuńBrzmi naprawdę interesująco. :)
OdpowiedzUsuńteraz nie mam ochoty na taka tematyke ale moze kiedys.;)
OdpowiedzUsuńZ zainteresowaniem sięgnę po książkę, może jeszcze nie teraz, jednak będę ją miała na uwadze. :)
OdpowiedzUsuńSame przytłaczające emocje? Toż to depresji można dostać. Nie wiem, na razie nie mam ochoty na nic przytłaczającego ;)
OdpowiedzUsuńUrzekłaś mnie swoją recenzją. Musze przyznać, że brak pozytywnych emocji bardzo mnie intryguje. Zaopatrzę się w swój egzemplarz!
OdpowiedzUsuńOj nie, ja od dawna uciekam od smutnych książek. Jakoś natłok życiowych problemów każe mi mieć się na wodzy :) na pewno jednak tytuł godny uwagi.
OdpowiedzUsuńTa książka trafić ma do mnie w ramach Book Tour. Po Twojej recenzji mam jeszcze większą ochotę ją przeczytać, niż dotychczas. Myślę jednak, że jej lekturę będę musiała przeplatać sobie jakąś lekką książką, bo nie zniosę jej ciężkości.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to coś dla mnie. Lubię realizm w książkach - od czasu do czasu;p
OdpowiedzUsuńzaciekawił mnie ten tytuł mimo, że sama nigdy nie chciałabym czegoś takiego przeżywać w swoim życiu
OdpowiedzUsuńKsiążka musi być ciekawa, jednak stronię od takich klimatów, bo nie chcę źle myśleć o ludziach, nawet tych wymyślonych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie na KONKURS!^^
Ja raczej wolę cięższe książki, więc może się skuszę ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam już o "karuzeli" i chcę po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńSandicious
Bardzo zaciekawiła mnie tak opowieść, zwłaszcza że jak piszesz nie ma w niej zbędnej otoczki tylko realizm :)
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia, natykam się na tę książkę co chwilę, ale chyba wolę teraz coś lżejszego. Zawsze tak mam, albo pod rząd czytam lekkie czytadła, albo mocniejsze pozycję. Muszę je jakoś przeplatać :):)
OdpowiedzUsuńKaruzela na mnie już czeka....
OdpowiedzUsuń