Na tym świecie istnieje
podział na dwie grupy ludzi; na tych,
którzy jedzą po to, aby żyć i tych, którzy żyją po to, aby jeść. Ja
zdecydowanie należę do pierwszej z tych grup. Wprawdzie lubię zjeść coś
smakowitego, ostatnio nawet stwierdziłam, że moje podniebienie dorosło i
zaczęłam doceniać smak suszonych pomidorów, kaparów i rukoli, ale nadal
spokojnie mogę żywić się frytkami i duszoną cebulą z kiełbaską (moje ukochane
danie z dzieciństwa!).
Z przyjemnością oglądam
Kuchenne Rewolucje i inne programy kulinarne, ale nie mam potrzeby gotować
wymyślnych potraw i nie eksperymentuję z nieznanymi mi produktami. Cielęciny
nie umiałabym przyrządzić pod groźbą śmierci, wolę trzymać się bezpiecznego
schabu czy filetu z kurczaka; to przynajmniej zawsze wyjdzie i da się zjeść. A
jak widzę ser pleśniowy to odwracam się na pięcie, bo nie umiem przekonać się
do jego ostrego smaku i niecodziennego widoku.
Wiem jednak, że są
ludzie, którzy na jedzeniu opierają całe swoje życie. Wstają po to, aby łechtać
swoje podniebienie, punktem kulminacyjnym ich dnia jest obiad, który rozpływa
się w ustach i który urzeka feerią smaków i zapachów. Szczególnie można
zaobserwować to na Południu Europy. Tam ludzie się nie spieszą; delektują się
życiem, powoli rozpływają się w katatonii jestestwa. Kalorie to ich
przyjaciele, bo jedzą i jedzą a wcale nie tyją; popijają to wszystko winem,
smakują jego smak na języku i sprawiają, że połączenie potrawy i trunku
poprawia im każdy dzień.
Taką osobą jest Nana,
bohaterka książki Niebezpieczne związki
kulinarne. Bohaterka nie-główna, ponieważ jej rola polega tam tylko na
jedzeniu i uprawianiu innych życiowych przyjemności. Nana ma męża, o którym nie
wiadomo zbyt wiele; po prostu jest i jest zazdrosny o swoją piękną i apetyczną
żonę. I ma ku temu powody, bo Nana zdradza go z Damoklesem i Dimitrisiem; mało
tego, panowie są swoimi sąsiadami i gdyby nie przypadek, wcale nie wiedzieliby,
że wspólnie przyprawiają rogi pewnemu anonimowemu dla nich mężowi mieszkającemu
gdzieś tam w Atenach.
„Nieszczęśliwym czas
prędko mija.”
Ich związek z Naną jest
specyficzny i wbrew pozorom nie opiera się na miłości fizycznej – Nana przychodzi
do domu swojego kochanka, zalega na łóżku i … je. Raczy się specjałami,
niejednokrotnie każe się karmić i leży, pojękując cichutko nad każdym kęsem
dania. I każdy z panów stara się stworzyć coraz lepszą potrawę, wywołać w
ukochanej coraz głośniejsze jęki.
Sytuacja komplikuje się w
momencie, gdy Damokles i Dimitris dowiadują się o sobie; męska zazdrość jest
niebezpieczna i wybuchowa, nic więc dziwnego, że zamiast dać sobie spokój z
Naną, obaj postanowili walczyć o nią ze zdwojoną siłą. Zaczęli przygotowywać
jej takie potrawy jak kurczak z piżmianem, karczochy po konstantynopolitańsku
czy jagnię pieczone z ziemniakami. Ja nawet nie wiem co to piżmiano, nie mam
pojęcia jak smakuje karczoch a jagnięcia nawet nie chciałabym spróbować, bo to
takie miłe i kochane zwierzątko jak dla mnie a nie potrawa na talerzu.
„Mąż ma zobowiązania,
kochanek przywileje.”
Perypetie tego
niecodziennego trójkąta miłosnego są przesmaczne; książeczka sama w sobie jest
chudziutka, dlatego połyka się ją w przeciągu dwóch, trzech godzin. Oczywiście
podczas lektury człowiek robi się diablo głodny, więc nie polecam jej osobom
będącym na rygorystycznej diecie. Osobiście dzięki postanowiłam pogłębić nieco
swoje codzienne menu i pokuszę się o zrobienie filetów z makreli z rusztu.
Będzie światowo, a co!
Podsumowując, Niebezpieczne związki kulinarne to
pozycja, którą przeczytać należy. Choćby po to, aby zrozumieć, jak dla
niektórych ważne jest jedzenie, jak można zafiksować się na punkcie ugotowania
idealnych ziemniaków, czy przyrządzeniu najpyszniejszych mięs. Może ta lektura
nauczy was – tak jak mnie – że trzeba czasami spróbować czegoś nowego, poznać
nowe smaki. I że jedzenie faktycznie jest afrodyzjakiem. Tylko trzeba się
trochę postarać przy jego przyrządzaniu.
A wy? Jakie
najdziwniejsze potrawy jedliście? I czy uważacie, że jedzenie może być sensem
życia? Piszcie!
Bardzo znany cytat, od zawsze wzbudzał uśmiech na mojej twarzy.
OdpowiedzUsuńCoś jest z tym jedzeniem, że może uzależniać na maksa ;)
A książkę na dwie godzinki z chęcią bym "zjadła".
Pozdrowionka serdeczne! :)
Który? O kochanku i mężu? :)
Usuńoj, książka dla mnie,aż się nie mogę doczekać przeczytania:)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
A to miłego czytania, kochana ;)
UsuńO! jako fanka kulinariów z chęcią przeczytam:) Cielęcinę bardzo lubię, choć to dość rzadko spotykane mięso.
OdpowiedzUsuńJa nie jadłam i - jak wspominałam - chyba nie byłabym jej fanką :)
UsuńJa jestem zdecydowanie tym drugim typem, żyję aby jeść. :D Ja też z wiekiem doceniam "inne" smaki, bardziej urozmajcone i zdrowe, jednak czasem mam ochotę po prostu na kotleta ze schabowym czy frytki z ketchupem.
OdpowiedzUsuńJej, też chciałabym jeść i nie tyć! Niestety tak nie mam :(
Też tak nie mam, chociaż przez dwadzieścia lat tak miałam :)
UsuńNie czytałam tej książki, ale chyba powinnam - może dowiem się czegoś więcej o postrzeganiu jedzenia przez innych ;)
OdpowiedzUsuńNajdziwniejsze danie jakie jadłam, a zdarzyło mi się to kilka razy w dorosłym życiu to był obiad u mojej mamy, która jest kiepską kucharką i sama nie była w stanie powiedzieć co ugotowała ;) Jedząc u mojej Mamuśki modlitwa przed posiłkiem nabiera innego wymiaru ;)
Haha, dobre :) a Ty za to jesteś mega kucharką - widzisz jakie te geny przewrotne?
UsuńRobię właśnie szarlotkę z Twojego przepisu :)
Talent, jeśli tak to mogę nazwać, mam po Babci :)
UsuńDaj znać jak szarlotka :)
Chyba książka nie dla mnie, bo ciągle byłabym głodna podczas czytania. :D A co jadłam najdziwniejszego? Sama nie wiem, nie przywiązywałam do tego nigdy większej uwagi. I jako, że kucharka ze mnie żadna, to i jedzenie słabym tym sensem mojego życia. ;D
OdpowiedzUsuńJa się ciągle uczę gotować :)
UsuńJedzenie ma nas odżywiać a przy okazji powinno smakować by sprawiało przyjemność :) A do książeczki bym zajrzała z ciekawości :)
OdpowiedzUsuńNajdziwniejsza rzecz??? Nie chcę tego wspominać :P
O, zaintrygowałaś mnie :) Czyli co to było? :P
UsuńJa chyba jestem właśnie typem osoby dla której punktem kulminacyjnym jest obiad a jak już go zjem to zastanawiam się co dobrego zrobić na kolację ;) Książka trochę dla mnie niebezpieczna bo pewnie cały czas była bym głodna :)
OdpowiedzUsuńAle popatrz na to tak - miałabyś pomysł na nowe potrawy :)
UsuńJa zdecydowanie bez jedzenia bym nie dała rady przeżyć, i dosłownie i w przenośni. Ale raczej gustuję w takich potrawach jak ty. Fryteczki, pizza, makaronik... No chyba że mi ktoś zrobi coś bardziej wyszukanego xd
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To Read Or Not To Read
Makaroników tak bardzo nie lubię :) nudzą mnie :D
UsuńJa zdecydowanie żyję po to, żeby jeść :) Uwielbiam oglądać Master Chefa i Kuchenne Rewolucje :)
OdpowiedzUsuńZapraszam natalie-forever.blogspot.com
Master Chefa nie lubię :) ale Piekielną Kuchnię bardzo :)
UsuńNie każdy nadaje się do tego, żeby jedzenie stało się jego światem.
OdpowiedzUsuńJa należy do osób pośrednich - lubię nowości, nowe smaki i przepisy, ale na co dzień bazuję na tych podstawowych potrawach, które zawsze wychodzą i są pyszne.
A ja z tymi sprawdzonymi potrawami mam tak, że zwykle wychodzą a jak jest okazja i wyjść MUSZĄ, to się nie udają :(
UsuńDla niektorych jedzenie to sens zycia np. w przypadkach samotnosci, samokrytyki wobec siebie itp.
OdpowiedzUsuńAlbo dlatego, że po prostu lubi się smakować nowe rzeczy :)
UsuńA dla mnie wbrew wszystkiemu jedzenie nie jest takie ważne. W sumie potrafię przeżyć cały dzień bez jedzenia, ale za to na kolację pochłaniam ile wejdzie ;)
OdpowiedzUsuńJa też tak potrafię, ale potem się robi przez to oponka :P
UsuńDla mnie jedzenie nie jest sensem życia, ale rozumiem tych, którzy tak myślą.
OdpowiedzUsuńNiespotykany i dziwny dla mnie był tort krewetkowy, który jadłam w Szwecji na 18 urodziny córki pana domu...
Nie był słodki i był bardzo smaczny :-)
Tort z krewetek... hm, chyba bym nie chciała spróbować :)
UsuńCudeńko! I te imiona! Mam tylko pytanie w jakich czasach się dzieje ta książka?
OdpowiedzUsuńKsiążka jest z 1998 roku i wtedy dzieje się ta akcja :)
UsuńCiekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńhttp://fasionsstyle.blogspot.com/
Tytuł zachęca, okładka przyciąga, a fabuła mnie zaskoczyła. Świetne cytaty tak na marginesie :). Uwielbiam gotować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
zakladkadoksiazek.pl
A ja się uczę gotować :) powoli, ale do przodu :)
Usuńz chęcią przeczytam :)
OdpowiedzUsuńLubię jeść, ale nie znoszę gotować i wątki kulinarne w powieściach raczej mnie męczą niż ciekawią. Niemniej ta specyficzna relacja między bohaterami wydaje mi się na tyle dziwaczna, że być może sięgnę po książkę :)
OdpowiedzUsuńA ja lubię czytać o jedzeniu :) chociaż źle to na mnie wpływa, bo potem zaczynam jeść :D
UsuńJa uwielbiam jeść, ale sens życia to trochę za dużo powiedziane :P Choć takie bardzo wyszukane dania są nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńSama nie tyle uwielbiam jeść, co gotować oraz piec :)
OdpowiedzUsuńKsiążka zdecydowanie przykuła moją uwagę i bardzo chętnie ją przeczytam :)
Ja jednak jestem fanką gotowania i wymyślnych dań ;)
OdpowiedzUsuńNarobilas mi smaka na duszona cebulkę z kiełbaska ;) ja tam lubię proste i smaczne potrawy, których przygotowanie nie zajmuje pół dnia ;)
OdpowiedzUsuńJeść uwielbiam, ale gotować już nie za bardzo. Jestem więc skazana na to co ugotują mi inni, a na szczęście na moich domowych kucharzy narzekać nie mogę :)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że przeczytanie tej książki wiele by mi dało. ;)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Nie przepadam za wątkami kulinarnymi w książkach- tzn dla mnie są obojętne, raczej też jem, aby żyć (nie odwrotnie), ale historia trójkąta miłosnego- może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńjedzonko to moja druga miłość :P
OdpowiedzUsuńO nie, to stanowczo nie jest książka dla mnie :D Załamałabym się, bo żyję na wspólnej kuchni, która do tego wiecznie jest brudna, co skutecznie zniechęca do wyczynów większych niż podgrzanie gotowych pierogów. Czasami mam nagłe odpały, żeby ugotować coś niesamowitego, zacząć odżywiać się jeszcze inaczej - cały czas szukam swojej drogi kulinarnej, jak najdalszej od tradycyjnej polskiej kuchni, mięsa, ziemniaków i tym podobnych. Na szczęście szybko mi to mija i wracam do swoich pierogów, ryżu z dżemem i podobnych wykwintnych potraw :D
OdpowiedzUsuńja też chyba do tej pierwszej grupy się zaliczam. Czasem zjeść coś lepszego lubię,owszem. Ale żeby szaleć jakoś specjalnie na punkcie jedzenia i tym bardziej tworzenie tego jedzenia? nie,nie moja bajka :D
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie jem po to, by żyć. Mam swoje ulubione smaki i ich się trzymam. Nie lubię próbować nowych potraw, szczególnie egzotycznych. Nic na to nie poradzę, jak mi nie smakuję, to nie przełknę. A co do książki - pewnie bym przeczytała, jakbym miała okazję :)
OdpowiedzUsuńMasz coś wspólnego z moim Mężem - ta kiełbaska z cebulką :) Ja pojeść lubię. Gorzej z gotowaniem. Gotuję, bo trzeba żyć. A do książki chętnie bym sięgnęła. A i w innych wpisach znalazłam już coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńMy kiedyś z mężem przeszliśmy rozmowę o sensie życia (na kacu ;p) doszliśmy do wniosku, że człowiek pracuje, by móc zarobić na jedzenie, je by mógł żyć, wydala jedzenie i tak w kółko. Doszliśmy do wniosku, że sensem życia jest żarcie i sranie :D
OdpowiedzUsuńZ chęcią bym przeczytała tylko zastanawiam się ile bym w tym czasie zjadła :)
OdpowiedzUsuńZnam kilka osób, które mają hopla na punkcie jedzenia i dla nich jest ono sensem ich życia. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :*
no moja tematyka :D
OdpowiedzUsuńuwielbiam Cię! :)
OdpowiedzUsuńnicoolsblog.blogspot.com
Mnie jedzenie często kojarzy się ze spotkaniem , z pielęgnowaniem więzi, sobotnie śniadanka z ukochanym, obiad u mamy, kolacja dla znajomych... :)
OdpowiedzUsuńJa to jestem bezproblemowa jeśli chodzi o jedzenie - sama nie gotuję, ale za to zjem prawie wszystko co zostanie mi ugotowane! Więc jak mój mąż będzie spełniał swój obowiązek w kuchni to ja może pozwolę dostąpić kochankowi zaszczytu przywilejów - a tak całkiem serio, to oczywiście jak już będę miała tego swojego męża (jeśli będę go miała :D) to będę mu wierna, że wierna! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, a za książkę na razie podziękuję :D
Zaciekawiła mnie ta książka :)
OdpowiedzUsuńJa co prawda lubię gotować i eksperymentować w kuchni, ale aż takiego hopla na punkcie jedzenia nie mam ;)
Mam swoje ulubione smaki, do których zawsze wracam i których nigdy się nie wyrzeknę (na przykład obezwładniająco słodkie daktyle z kawą <3), z kolei do innych też musiałam dorosnąć. Poza tym lubię typowo dziecięce łagodne smaki - do pełni szczęścia wystarczą mi biszkopty z mlekiem :)
OdpowiedzUsuń"Niebezpieczne związki kulinarne" mogą rzeczywiście zaszczepić porywy podniebienia ku wysublimowanym smakom, a szczerze przyznam, że książki tak pełnej smaków nie miałam jeszcze okazji czytać. Chociaż nieco onieśmieela mnie perwersja uczt, jestem mocno zaintrygowana menu układanym przez zazdrośników :D
Ja lubię jeść. Może nie jestem grubasem z ważywszy na pochłaniane porcje, ale też już do dawnej chudzinki sporo mi brakuje;)W każdym razie, zauważyłam, że wielu ludzi jedzenie traktuje jako sens życia xD w sumie jeśli kontrolują i nie popadają w otylość czemu nie? można sobie z tego zrobić pasję, albo coś, ja zauważyłam, że nie mam taki pasji - dochodowej xD
OdpowiedzUsuńGruby temat. Sięgnę po tę pozycję, ale mam pewne opory. :D
OdpowiedzUsuńCoś dla mnie :-)
OdpowiedzUsuńNiestety to prawda... dla wielu jedzenie jest sensem życia. W dobie konsumpcjonizmu i łatwej dostępności do jedzenia łatwiej ulegamy przyjemności jedzeniowej, co odbija się nadmiernymi kilogramami...
OdpowiedzUsuń