11 mar 2018

Chcecie negatywnej recenzji? Oto macie! "Marzenia na agrafce", czyli Boguśka i jej otyłość.

 
 Plaża, słońce, gorący piasek pod stopami, szum fal w zasięgu ucha i skrzek mew nad głową. Na co, w takich sprzyjających warunkach życia możne narzekać kobieta? Wiadomo, kobieta możne narzekać na wszystko, na co jednak kładzie największy nacisk przy tym narzekaniu i psioczeniu na los? Otóż na dwie rzeczy – na brak mężczyzny u boku i na nadwagę, z którą chciałaby walczyć, ale zamiast tego pochłania kolejnego gofra i poprawia to półmetrową zapiekanką.

   Bogumiła nie jest, wbrew części składowej swojego imienia, najmilszą bohaterką z jaką przyszło mi się spotkać. To dorosła kobieta, która wyrwała się spod matczynych skrzydeł – zbyt opiekuńczych, jak to bywa – i wybrała się na urlop nad polskie morze. Wprawdzie w tej wycieczce miał towarzyszyć jej chłopak, Rafał, jednak mimo usilnych próśb z jej strony, kochaś postanowił zostać w mieście. Tutaj mała dygresja na temat ich „związku” - polega on na spotykaniu się w wiadomym celu i zawsze spotkania te inicjowane są przez Rafała. Wiecie, chłop ma ochotę to dzwoni do Bogumiły a ta biegnie do niego jak na skrzydłach. Nie żebym się czepiała – dobra, czepię się - ale takich związków nie cierpię każdą komórką swojego pięknego ciała i już z tego powodu Bogumiła została wpisana na moją czarną listę anty-bohaterek.

   Są jednak dwie zalety Bo, jak każe o sobie mówić. Po pierwsze, nie jest dziennikarką, jak większość bohaterek polskich książek (coś nieprawdopodobnego, widać autorzy czytają mojego bloga i powoli zmieniają się trendy). Pracuje w sklepie z różnego typu śrubkami, rurami i innymi gadżetami niezbędnymi każdemu panu domu, który w końcu wstanie z fotela i zdecyduje się coś naprawić.
   Drugą zaletą Bo jest jej mama, która jest taka kochana i urokliwa i tak nadopiekuńcza, że aż chce się otworzyć szeroko ramiona i zawołać „kobieto! Jesteś cudowna!”. Niestety córka po matce nie odziedziczyła tego uroku, bo była osobą burkliwą, narzekającą i tak nieasertywną, że … ah, że aż nie wiem co, ale coś bardzo!

   W każdym razie, przez większość czasu Bogumiła narzeka na swoje fałdy tłuszczu i wdycha jod, który w magiczny sposób powinien ją odchudzić. Bogumiła jest przekonana, że jej nadwaga jest efektem zaburzeń tarczycy a nie ciągłego wcinania fast-foodów. W międzyczasie wcina po dwie zapiekanki naraz i solidną porcję frytek z jeszcze większą ilością soli. Lubię zapiekanki i lubię frytki, ale kiedy widzę, że boczki zaczynają się mi pojawiać na biodrach, to zaczynam chrupać sałatę i jeść tych zapiekanek trochę mniej. Zauważyliście w ogóle, że o ludziach otyłych nie można mówić źle? Hejtujcie mnie za hejt. Jak ktoś jest bardzo szczupły to mówi się, że kości mu wystają, że wygląda jak szkapa, że chudzina okropna... a o otyłych to broń Boże powiedzieć, że mu sadełko wisi tu i tam. Wytłumaczcie mi moi mili, dlaczego tak jest? Może po prostu strach obrazić osobę przysadzistą, bo wiadomo, więcej siły ma w rękach i może zaszkodzić naszej buzi...

   Cóż jeszcze mogę powiedzieć o Bogumile i jej ekscesach plażowych? W czasie swojego pobytu nad morzem spotkała miłego, sympatycznego mężczyznę, który jednak nagle przestał dla niej istnieć, gdy tylko dowiedziała się, że jej Rafał (ten od „związku dla numerków”) pytał jej mamę, do jakiej miejscowości Bogusia wyjechała. Tak! To jest powód, żeby rezygnować ze świetnego faceta! Bo jakiś facet mimochodem o to zapytał... matko i córko, co to za dziwna osóbka z tej Bogusi!
Ponadto naćpała się tabletką z słodkim rysunkiem, którą otrzymała od nieznanej sobie kobiety i wyprawiała takie rzeczy, że nie chcecie wiedzieć. A jeśli chcecie, to musicie sami sięgnąć po tą książkę, bo ja już nie mam siły o niej pisać.

   Dobra, wspomnę jeszcze o okładce, bo to ona przekonała mnie do tego, żeby wypożyczyć ten egzemplarz z biblioteki. Okładka jest ładna, dziewczęta, radosna i naprawdę spodziewałam się po niej cudów. Tytuł ten mnie przyciągał, taki ładny, przewrotny trochę, bo jak to jest mieć marzenia na agrafce? Niestety, czasami dobry tytuł i ładna okładka nie wystarczy... 

   Boguśka, ah Boguśka... zmarnowałaś mi wieczór swoimi ciągłymi humorami i marudzeniem. Na osłodę tej gorzkiej recenzji – fragment rozmowy rodziców Bogumiły, którzy są przecudowni i to o nich powinna być ta książka.

„-Danusiu, nasze dziecko nie będzie nad morzem jadło grzybów. Nad morzem je się ryby.
-No właśnie! – Mama nie dawała za wygraną. - Stare, śmierdzące ryby!
-Ulituj się – jęknął. - W domu też może zjeść nieświeżą rybę.
-No wiesz?! - Uniosła się na kanapie. - Czy ja kiedykolwiek dałam ci coś nieświeżego?! Przez prawie trzydzieści lat!
-Ależ oczywiście, kochanie, że nie dałaś – zaczął ją uspokajać. - Nie powiedziałem, że w naszym domu. Ty wspaniale o nas dbasz. - I się podłożył. - Nie tak jak inne kobiety...
-Inne kobiety?! U jakiej innej kobiety ty jadasz?!”

5 mar 2018

Szukamy wiosny - kwiatki z wyszukiwarki



  Weekend prawie się już zaczął - w końcu jeszcze tylko cztery dni i będzie! a jak wiadomo to czas odpoczynku, leżenia do góry brzuchem i nic nie robienia (chyba, że ma się dziecko, opcjonalnie psa, to wtedy robić coś trzeba. Albo męża, który nie jest odpowiednio wychowany i wymaga w niedzielę trzydaniowego obiadu. Mój nie wymaga.)

   Żeby uprzyjemnić wam ten tydzień, postanowiłam przygotować najnowsze zestawienie moich kwiatków z wyszukiwarki, czyli powiedzieć jak ludzie znajdują mojego bloga. Jak się okazuje są to drogi niekiedy kręte i wyboiste, ale wszystkie prowadzą właśnie tutaj.

   Obrażony mąż milczy – nie ukrywam, że to moje ulubione hasełko i mimo że pojawiło się jeszcze w grudniu, do dzisiaj wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
Mężowie mają to do siebie, że czasami się obrażają, jeśli odmówimy im posegregowania skarpet albo warkniemy kiedy zapyta po raz dziesiąty gdzie jest jego ulubiona koszula (nosz kurczę, przecież nie w lodówce ani pod zlewem.) Mąż może obrazić się także wtedy, gdy właśnie ogląda pasjonujący mecz o eliminację do eliminacji a my specjalnie łamiemy sobie nogę i każemy wieść się do szpitala. Albo, gdy zabraniamy mu jechać z kolegami na wyprawę po Tatrach, bo właśnie wtedy mamy termin porodu (na pewno robimy to specjalnie i z całkowitą premedytacją, bo jakbyśmy go kochały, to poczekałybyśmy ze skurczami aż on wróci. Albo urodziły bez niego, bo on i tak się na nic nie przyda.)
   Jak milczy, to niech milczy, przynajmniej nie będzie narzekał, że mięso za suche i dlaczego każemy mu jeść surówkę, skoro on planuje mieć syna (badania wykazały, że jak dieta przyszłych rodziców jest bardziej mięsna niż warzywno-owocowa to częściej rodzą się chłopcy.) 
   Jak będzie szukał ulubionej koszuli to się odezwie.

   Filmy z ładnymi złymi charakterami – czyli, że ci źli byli w gruncie rzeczy dobrzy czy raczej chodzi o to, żeby ci źli mieli umięśnione ramiona i klatę niczym z marmuru? Bo ładny zły charakter w sensie duchownym to główny bohater z „Constantina” a jeśli chodzi o ramiona i sześciopak to już musicie sobie radzić sami, bo każdy ma inny gust i każdemu się inny sześciopak podoba.

   Co czytają chłopcy a co dziewczyny – banalnie łatwe. Wszyscy wiedzą, że dziewczynki czytają tylko romanse a chłopcy świerszczyki i wcale nie mam tutaj na myśli gazetki dla dzieci z lat 80-siątych. Swoją drogą ciekawe dlaczego jest tak dużo gazet z rozebranymi paniami a tak mało z panami w takiej samej ubogiej liczbie ubrań? Czemu feministki o to nie walczyły?

   Jak wygląda ta brunetka z filmu – nie podpowiadajcie mi, ja wiem. Dam rade, zgadnę. Nie jestem pewna, ręki sobie uciąć nie dam, nie obiecuję, że tak jest, ale myślę, sądzę, przeczuwam że... miała ciemne włosy.

   Przebidzenie mocy blogspot – PRZEBIDZENIE jest, bo finansowo ostatnio krucho u wszystkich z tego co słyszę. Ale czemu mocy akurat? Przebidzenie finansów lepiej by brzmiało. A na przebidzenie mocy to polecam energetyka jakiegoś, albo kawę dobrą... sama nie wiem, mam przebidzenie energii.

   Was ist der vater von corki chang – aż sama z ciekawości wkleiłam to w wujka google, bo ciekawa jestem o co tu chodzi. Oczywiście nie wiem dalej bo powyskakiwały mi niemieckojęzyczne strony tylko a ja się pożegnałam z tym językiem lata temu w liceum (i chwała za to niemieckim bożkom.) Obecnie mój zasób słownictwa ogranicza się do „Katze” „Hund” i „Ja”. 
   Mogłabym zrobić karierę na niemieckim Animal Planet - tylko to sobie wyobraźcie - kamera najeżdża na groźne aligatora a ja stoję obok z mądrą miną i z entuzjazmem mówię "Nicht Katze. Nicht Hund. Ja. Ja." 

   Poirot Holmes porównanie – po co ludzie ciągle coś porównują? No po co? Ani to żadnych korzyści nie przynosi, ani nikt na tym nie zyskuje... aż mi się przypomniała scena z serialu, w którym żona (o imieniu Frankie, to ważne) po dwudziestu latach małżeństwa znalazła mężowską listę „za i przeciw ślubowi z Frankie”. Gdyby to był romans to tabelka „przeciw” byłaby pusta, ale niestety – była zapełniona po brzegi. Jak się mąż tłumaczył? Że mimo wszystkich minusów przecież ją poślubił!

   Tania książka podstępna żmija - nie wiem dlaczego, ale do tego hasła dobudowałam sobie całą historię (już tak mam, mój biedny mąż mówi, że ja szybciej sobie w głowie tworzę filmy, niż on zdąży dokończyć zdanie.) Otóż wydaje mi się, że zagadnienie to wpisywała w wyszukiwarkę jakaś dziewczyna, która dostała od koleżanki na prezent książkę i była to książka tania, stąd też solenizantka nazywała koleżankę podstępną żmiją. Tylko dlaczego akurat mój blog wyskoczył skoro ostatnio żadna z moich koleżanek urodzin nie miała? 

   Jak sprytnie poprosić męża o pieniądze – jeśli milczy obrażony, to nie trzeba prosić. 
Kobiety! Każdy poradnik i każda starsza przyjaciółka i każda matka wasza własna wam powie – nigdy nie mówcie prawdziwej ceny tego, co kupiłyście! Koleżankom zawsze cenę zawyżajcie (niech wie, że się wam powodzi i że cię stać na buty za 350 złotych) a mężom zawsze cenę zawyżajcie (niech wie, że wam się nie powodzi i nie może kupić sobie nowej wędki w kołowrotkiem.)
   Dobra żona to taka, która kupuje sukienkę za 150 złotych i mówi mężowi, że sukienka kosztowała 25 złotych, żeby biedak się nie przejmował, że nie starczy wam na chleb do pierwszego. A poza tym będzie myślał, że ma taką mądrą i zaradną kobietę w domu, która wygląda perfekcyjnie nie wydając na to dużo pieniędzy. Sytuacja idealna.
   A wracając do pytania – nie proście męża o pieniądze – wyznawajcie zasadę „co twoje to i moje a w małżeństwie nie ma podziałów. Moich zaskórniaków na szpilki od Jimmy'ego Choo nie ruszaj.”

   Recenzja książki która ci się nie podoba – takie recenzje lubię najbardziej a niestety mało mam okazji, żeby taką napisać, bo trafiają mi się same dobre książki. Ale, ale, wczoraj niespodziewanie przyszła do mnie kolejna część „Ognia i wody” a biorąc pod uwagę, jak skrytykowałam część pierwszą, to nie mogę się doczekać przeczytania drugiej. Może w końcu trafię na gniota i będę mogła się literacko popastwić. A jak będzie dobra, to będę musiała przejść się do biblioteki po Grey'a.

   I to koniec ładnych kwiatuszków. Żeby ładnie was pożegnać, wstawiam obrazek, który znalazłam rano szykując się do pracy. Idealnie wpasowuje się w obecną sytuację.


   Pamiętajcie, że jeszcze tylko cztery dni i weekend! 

20 lut 2018

Moje ulubione czarne charaktery.

 
  Jako, że nazbierało mi się trochę pracy i czytam nieco wolniej, dzisiaj wpis TOPowy. Długo zastanawiałam się czym was zaskoczyć, zbulwersować lub oczarować i jakoś nic mi nie przychodziło do głowy.
   W końcu jednak wpadłam na pomysł, żeby przedstawić wam moich ulubionych mrocznych bohaterów; większość ich nienawidzi, bo są tacy źli, straszni i robią tyle złego! Atakują umięśnionych bohaterów, psują im randki z pięknymi kobietami, bo postanawiają zaatakować miasto akurat w porze kolacyjnej, nie przeprowadzają babć przez ulice i czasami zdarzy im się kogoś zabić.    Jednak gdyby przyjrzeć im się bliżej, można dostrzec, że są oni tak naprawdę pokrzywdzeni przez:

a) rodziców, którzy ich nie kochali i nie kupowali im zabawek, dlatego zaczęli bawić się bronią, gdy dorośli
b) los, który skazał ich na takich rodziców
c) scenarzystów, którzy zabrali im empatię

   Zaczniemy oczywiście od najmniej uwielbianego a skończymy na mistrzu czarnych charakterów, który raduje moją duszę i sprawia, że się rozpływam. Dodam jeszcze, że w wśród 10 mrocznych znalazły się tylko dwie kobiety ( o ile postać nie-ludzką można nazwać kobietą ), co pokazuje, że mężczyźni o wiele lepiej odnajdują się w roli tych złych.  

10. Zabójca "Krzyk"


   Naprawdę nie rozumiem jak można się było go bać, kiedy latał sobie w tej kuriozalnej masce, która przypominała twarz polaną kwasem. Jak dla mnie był taki nieporadny i tak skupiony na tym, żeby zabić, że sam oryginalny film był dla mnie śmieszniejszy niż późniejsza parodia. Być może gdyby ktoś ubrany w czarną płachtę, z maską na twarzy goniłby mnie z nożem to bym się przestraszyła, ale na dzień dzisiejszy jestem w stanie powiedzieć, że przytuliłabym go i wytłumaczyła na spokojnie, że nóż jest już niemodny. Mógłby zacząć biegać z mieczem samurajskim, to by zrobiło większe wrażenie.

9. Loki "Thor", "Avengers"


 Kiedy mój mąż jeszcze mężem nie był, a jedynie chłopakiem, zaczął mnie edukować w filmografii Marvela. Co mu się udało, bo teraz spokojnie rozróżniam z dwadzieścia postaci, które tam występują i tylko czasami Scarlett Witch miesza mi się z Czarną Wdową. Pierwszym bohaterem, którego pokochałam całym sercem nie był wcale Iron Man, ale Loki, przystojniak z hełmem z rogami. No dobra, wcale przystojny nie jest, ale był taki słodki chcąc przejąć władzę nad światem! Brakowało jeszcze, żeby zaczął tupać nogą i krzyczeć, że to niesprawiedliwe, że jego starszy brat jest ważniejszy niż on! Próbował manipulować Hulk'iem, żeby go przemienić w potwora, ale robił to z takim zapałem, że aż sama trzymałam kciuki, żeby Hulk w końcu zzieleniał i kogoś poturbował, co by Loki się ucieszył.  


8. Buka "Muminki"


   Najbardziej mroczna, opętana złem i przesiąknięta zepsuciem postać z bajek. Powodowała strach u najmłodszych, nauczyła całe pokolenie jak się bać... Dzieci w przedszkolu płakały na jej widok, pierwszoklasiści nie mieli odwagi wychodzić po zmroku z domu, bo za każdym drzewem, w każdym zaułku mogła czaić się ona... fioletowa Buka!
A ja Bukę kochałam! I tak mi było jej szkoda, bo nikt jej nie lubił i wszyscy przed nią uciekali. A ona chciała się tylko bawić przecież.  

7. Szeryf Nottingham "Robin Hood: Książę Złodziei" 


 Film z 1991 roku, więc nie jestem pewna, czy go znacie. Ja oglądałam go kilkakrotnie i od małego jestem zakochana w postaci Robina, który jest taki męski i rycerski. Co do szeryfa Nottingham, na początku się go brzydziłam, jak większość widzów (zapewne.) Jednak ostatnio stwierdziłam, że na kogo mógł wyrosnąć człowiek wychowywany przez wiedźmę? Heloł, nie spodziewajmy się cudów! Gdyby żył w dzisiejszych czasach i poszedł do Top Model tudzież innego The Voice of Poland i opowiedział swoją historię to wygrałby tylko dlatego, że miał za matkę wiedźmę! Pal licho czy umiałby śpiewać, pozować czy jeździć na niedźwiedziu, wygrałby historią.

6. Bella Lestrange "Harry Potter"


   Nie licząc Buki, jedyna kobieta w tym zestawieniu. Ale za to jaka! Podła, złośliwa, niebezpieczna. Jeszcze w gimnazjum naraiłam sobie historię, że Bella i Syriusz byli kiedyś parą i że rozstali się, kiedy młody Black uciekł z domu, a biedna Bella, w akcie zemsty, że ją zostawił, stała się do szpiku zła. Jak więc mogłabym jej nie lubić, skoro zniszczyła ją miłość? W porządku, miłość, którą sobie wymyśliłam, ale przecież tak mogło być! Rowling nic nam o tym nie powiedziała, więc można jednak?

5. Rumpel "Dawno dawno temu"


    Kto serial ogląda dłuższy czas, niż jeden sezon, ten pewnie wie, że Rumpel nie jest zły tak do końca, ale raczej skrzywdzony przez los i przepowiednię. I że przede wszystkim jest ojcem, który stracił syna na długie lata i który nie umiał się z tym pogodzić.
   Zresztą, pewnie gdyby nie jego postać, która często motała i snuła intrygi, cały ten serial nie byłby taki wyjątkowy, bo mielibyśmy tylko jeden zły charakter – Królową. A tak mamy ich dwa i raz łączą siły, a następnego dnia walczą między sobą. Klasyka gatunku „kto jest bardziej zły.”
Poza tym - skoro Bella na niego poleciała to nie mógł być taki fe!

4. Ray "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj"


    Według mojego męża ten film to "klasyka gatunku". Mamy Colina Farrella grającego niepokornego bandytę Ray'a, który trafił do małego Belgijskiego miasteczka i jest z tego powodu diablo niezadowolony. Później jednak okazuje się, że Ray nosi w sobie demony, które trawią go od środka i pod maską ignorancji i obojętności chowa ból, który jest nie możliwy do zmazania.
   Naiwny, lekko upośledzony emocjonalnie Ray jest najsłodszym mordercą jakiego moje oczy widziały. A jeśli mi nie wierzycie, to obejrzyjcie film.

3. Barbarossa "Piraci z Karaibów"


   Pamięta go ktoś jeszcze? 
   Śmiało mogę stwierdzić, że Barbarossa był najbardziej honorowym wśród wszystkich piratów
 (w ogólnym rozrachunku.) Niby zły a jednak pomógł Jack'owi wydostać się z piaszczystego piekła pełnego innych Jack'ów. Niby zły a w ostatniej części... no, jeżeli nie wiecie, co zrobił, to nie będę psuć wam zabawy oglądania "Zemsty Salazara".
   Złośliwy, lubieżny, chociaż w kontaktach z kobietami pewnie byłby dość nieśmiały, coś mi się wydaje. Smakosz jabłek, o ile pamiętacie część pierwszą. Doskonały strateg, inteligent... 
   Cóż więcej mówić, z Barbossą mogłabym pływać po nieznanych wodach. Tylko mógłby wcześniej trochę się umyć. 

2. Pelant "Kości" 


   Jak mam opisać jego mroczny geniusz? 
   Pelant to postać, która przewija się przez kilka sezonów serialu, ciągle nieuchwytna, sprytniejsza i mądrzejsza od innych. Jest informatycznym geniuszem i to takim, który potrafił wyryć na kości ludzkiej wirusa, który po zeskanowaniu atakuje komputery. Nie wiem czy to jest możliwe w rzeczywistości, ale ... ja bym nie potrafiła wyryć na kości kwadrata a co dopiero wirusa... 
   Pelant zabija nie po to, żeby czerpać z tego przyjemność, ale po to, by dopiec głównym bohaterom. Dlaczego? Bo ich nie lubi. A trochę i podziwia. I nie wie jak inaczej skupić na sobie ich uwagę. 
Jeśli nie oglądaliście jeszcze "Kości" to dla kilku odcinków z tym panem warto!

1. Crowley "Supernatural"


   Ten pan króluje w większości moich rankingów!
   Tylko na niego popatrzcie - zło wcielone, król piekieł we własnej osobie. 
A taki jest cudowny! Trochę zamotany w rzeczywistości, zaborczy okropnie i złośliwy. A przy tym uwielbia angielski humor i nie znosi despotyzmu swojej matki. 
   Gdyby on faktycznie był królem piekieł to powiem wam jedno - mogliśmy trafić o wiele gorzej.

15 lut 2018

Czy można odnaleźć rodzinę wśród dzikich zwierząt? "Pół życia" Jodi Picoult.


   Pozornie Luke Warren był normalnym mężczyzną. Miał żonę, dwójkę dzieci, dom i lubił siebie. Jednak, gdy przyjrzymy mu się bliżej, zauważymy, że wymykał się wszelkim znanym nam normom. Luke nie wstawał co rano o szóstej, czy siódmej, nie jadł pożywnego śniadania bez błonnika, co jest teraz modne i nie wsiadał do samochodu, żeby pojechać do oddalonej o kilka kilometrów pracy, gdzie spędzał przepisowych osiem godzin. Kiedy Luke pracował, to ubierał się w luźny podkoszulek i dresy, żegnał się z rodziną, jechał do oddalonego o kilkaset kilometrów lasu, upadał na czworaka i wbiegał między drzewa, aby przez kilka miesięcy żyć razem z wilkami.

   Był badaczem dzikich zwierząt i za cel postawił sobie, by zrobić wszystko, aby poznać zwyczaje wilków. Ukochał te zwierzęta bardziej niż swoją rodzinę. Były dla niego narkotykiem, uzależnieniem, drugą naturą. Wyrzekł się dla nich człowieczeństwa, dobrodziejstw cywilizacji i czasu spędzonego z bliskimi. I może na początku mu to przeszkadzało, ale później zapomniał kim był, zapomniał jak się myśli i zaczął żyć instynktami, jak zwierzęta.

„Stałem się mostem pomiędzy światem ludzi i światem zwierząt. Pasowałem do obu i do żadnego nie należałem. Połowa mojego serca została z wilkami, połową mieszkałem z rodziną.”

   Z czasem rozwiódł się z żoną, która nie mogła znieść jego pasji, jego syn Edward wyjechał na inny kontynent i tylko córka, Cara próbowała go zrozumieć i została przy nim. Pewnego dnia Luke uległ poważnemu wypadkowi a diagnoza lekarzy była jednoznaczna – jego mózg już nie żyje, do dzieci należy decyzja o odłączeniu ciała od aparatury. Przybyły do miasta Edward zgadza się na to, natomiast Cara zdecydowanie odmawia. Dziewczyna zarzuca bratu, że chce zemścić się na ojcu, kończąc jego życie w sposób pozornie humanitarny i moralny. Jest przekonana, że lekarze się mylą, że tata się obudzi. Bo skoro nauczył się żyć wśród wilków, skoro przekonał do siebie dzikie zwierzęta, to jakim cudem może umrzeć z powodu wypadku samochodowego? Tak zwyczajna śmierć nie może być przeznaczona dla kogoś tak wyjątkowego. 

   Cała historia tej książki opiera się na rodzinie. Kto ją tworzy? Kto jest jej częścią? Czy aby kogoś kochać, komuś ufać, traktować go jak przyjaciela, to trzeba mieć z nim podobny kod genetyczny? Nie raz mówimy, że kot czy pies, jest naszym najlepszym przyjacielem. Że rozumie nas jak nikt inny. Luke znalazł swoich najwierniejszych przyjaciół wśród bardziej dzikich zwierząt, wilków. Nauczył się tam jak ważne jest zaufanie, jak wiele od niego zależy. Zrozumiał, że wśród dzikich zwierząt nie ma miejsca na błąd i że tam słowo „przepraszam” nie znaczy nic. Nie znaczy też nic „dziękuję”, bo zwierzęta o „swoich” dbają bezinteresownie. Nauczył się, że śmierć jest zdarzeniem, nad którym nie ma czasu przystać i się zadumać. Słyszał wilki, które po stracie członka stada nawoływały go przez cztery noce a później, piątej, poszły dalej, godząc się ze stratą. I kiedy coraz bliżej poznawał ich zwyczaje, ich świat, tym bardziej się w nim zatapiał i tym mniej tęsknił za cywilizacją.  

Ludzie myślą, że odszedłem wyczerpany trudnymi warunkami - pogodą, chłodem, głodem i ciągłym strachem przed drapieżnikami. Ale rzeczywisty powód jest o wiele prostszy. Gdybym tego nie zrobił, zostałbym na zawsze.”

   Jego wypadek absurdalnie połączył podzieloną rodzinę. Sprawił, że wszyscy zebrali się na nowo w jednym miejscu i musieli razem podjąć decyzję. Edward i Cara po raz pierwszy od lat zaczęli ze sobą rozmawiać – najpierw krzykiem i pretensjami, później bardziej rozważnie. Na jaw wychodziły nowe tajemnice, przez lata głęboko schowane pod dywan milczenia i wymówek.  Dwójka rodzeństwa, która traktowała swojego ojca całkowicie odmiennie, musiała zdecydować, jaka decyzja byłaby dla Luka właściwą. Czego chciałby ich ojciec. Jaką podjąłby decyzję, gdyby chodziło o kogoś z nich? Gdyby chodziło o członka jego stada? Czy walczyłby o każdą minutę, jak robią to ludzie, czy pogodziłby się z nieuchronną stratą, jak robią to wilki? 

   Nie będę się rozpisywać nad stylem pisania, nad wspaniale poprowadzoną narracją, dzięki której mamy szansę poznać punkt widzenia każdego bohatera – poniekąd również Luka. Bez sensu jest wspominać o przepięknych cytatach, które zdobią tę historię. Jeżeli czytaliście kiedykolwiek Picoult to wiecie, że kobieta potrafi pisać i robi to rewelacyjnie. Jeżeli nie – cóż, może pora się przełamać i sięgnąć po jakieś tytuł? 

Zamiast szukać tego, co stracone, lepiej skupić się na tym co nadejdzie”
 
PS – Mniej mnie tu ostatnio, ale staram się skończyć wreszcie to „coś mojego”. „Moje coś”, bo książką tego nazwać jeszcze nie można, ma już 106 stron i ciągle się rozrasta. Trzymajcie kciuki!



14 lut 2018

Walentynkowy hejt.



   Święto zakochanych, dzień, w których chabaź liczy się trzy razy bardziej niż w zwykłym dniu a gołe aniołki nie kojarzą się z religią, ale raczej z serduszkami i puchatymi chmurkami. Żeby była jasność – walentynek nienawidzę równie bardzo jak Pięćdziesięciu Twarzy Grey’a. Fakt, że od trzech lat łączy się to święto z nowymi odsłonami tego filmu, uznaję za łaskę dla mnie, bo cierpię tylko jeden tydzień w roku a nie przez dwa.

   Swoją drogą widziałam zwiastun tego podniosłego dzieła… nigdy jeszcze grzywka nie wkurzała mnie tak bardzo, jak u całej tej Anastasii. Jednak z przykrością stwierdzam, że w zwiastunie ani razu nie przegryzała ołówka – czyżby dorosła?

   Z okazji tego wiekopomnego wydarzenia jakim są walentynki, chciałabym Wam powiedzieć jak zdobyć szczęście w miłości. Wiadomo, że stare sposoby są najlepsze, to przecież dlatego ciągle sięgamy po stare przepisy i uparcie smarujemy pryszcze naparem z przepiśnika prababci, bo kiedyś to przecież działało. Dzisiaj przekażę wam porady miłosne na podstawie książki z 1903 roku autorstwa M.A. Zawadzkiego. Poradnik skierowany był bardziej w stronę mężczyzn, bo to przecież oni wtedy wiedli prym w społeczeństwie, ale może niektóre rady pozwolą nam ich lepiej zrozumieć. Bo odnoszę wrażenie, że spora część płci „brzydszej” nadal z nich korzysta. Tradycyjnie przymrużcie oczy. Gotowi?

   Mężczyzna w stosunku do kobiety nie powinien nigdy zapominać o swojej przewadze umysłowej i fizycznej pierwsze randki są najważniejsze, wiadomo. Dobry, mądry mężczyzna powinien pamiętać o tym, żeby jego partnerka czuła się głupsza i słabsza. Granice należy stawiać już od początku.

   Człowiek pojmujący życie i jego obowiązki poważnie nie powinien nigdy lokować uczuć swoich u kobiet, których (…) zawód nie daje rękojmi, że będą dobremi żonami i matkami – nie wiem, jak rozumiano to na początku XX wieku, ale obecnie za dobre matki uchodziłyby chyba tylko przedszkolanki. Nawet pielęgniarki by się nie nadawały, bo one niekiedy pracują na nocnych dyżurach a kto to widział zostawiać mężczyznę z dzieckiem na całą noc bez należytej służby?

  Otóż od kobiety, względem której żywimy poważne, stałe zamiary, powinniśmy przede wszystkim żądać bezwzględnie czystej przeszłości – jeżeli macie na sumieniu jakiś mandat za niewłaściwe parkowanie to niestety, ale do końca życia pozostaniecie starymi pannami. Co wam poradzę, nie trzeba było siadać za kółko. 

   Niech twoja żona czyta – lecz niech sama, broń Boże, nie pisze! Niech lubi i zna się na muzyce i teatrze – lecz poza amatorskiem domowem graniem na fortepianie niech nie marzy o laurach wirtuozerstwa – czyli niech będzie mądra i zdolna, ale niech nie pokazuje tego przed światem, bo Ty, mężczyzno, mógłbyś wyjść na mniej uzdolnionego i męskiego!

   Należy z całym taktem i delikatnością właściwą dobrze wychowanemu człowiekowi wyciągnąć od jej znajomych wszystko co tylko się ta. A więc przede wszystkim co do jej stosunków rodzinnych i majątkowych – kto to widział pytać o te sprawy samą zainteresowaną? A gdzież tam, należy najpierw z nią poprzebywać, a później zrobić rundkę wśród krewnych i znajomych, żeby dowiedzieć się, czy poziom majątkowy jest odpowiedni, czy zawód wykonuje taki, jaki wykonywać może jako przyszła żona i matka a dopiero później należy podjąć decyzję co do przyszłości znajomości.

   Wstępując ze sprawunkami do sklepów, może [kawaler] rachunki chwilowo za nią regulować. Za powrotem do domu powinna jednak panna natychmiast wyłożone przez narzeczonego pieniądze mu zwrócić, ten zaś powinien bez żadnych zastrzeżeń i wstawań zwrot przyjąć – i to pewnie dlatego istnieją singielki – bo oczekują, że facet ma gest i na pierwszej randce za nie zapłaci. A potem dziwią się, że on po trzech dniach nie dzwoni! Może on na przelew od was czeka, bo w końcu hamburger i frytki w McDonaldzie to jednak jest te 10 złotych, a pieniądze na drzewach nie rosną.

   Zerwanie zdaniem naszem najlepiej listownie przeprowadzić. Unika się przez to przykrych wyrzutów, przykrzejszych jeszcze wyjaśnień, a nierzadko scen – ha a my się burzymy, jak facet z nami zrywa przez sms-a. Wiadomo, że to z troski, bo taka wiadomość dojdzie szybciej niż list, więc możemy od razu się pogodzić ze smutną prawdą a nie żyć w nierealnym poczuciu, że może on ogląda od nowa cały serial „Gry o tron” i dlatego nie ma dla nas czasu.

   Zerwanie ostatecznie zwalnia zupełnie z obowiązku kłaniania się na ulicy, ukłon nawet w tym przypadku byłby wyrazem drwin czy lekceważenia – na każdy sposób niewłaściwym i obrażającymi – a ja myślałam, że mój były to gbur i dlatego ani mnie, ani moich koleżanek ani mamy na mieście nie poznaje! A tu się okazało, że on jest świadomy, że kłanianie się jest czymś niewłaściwym i odrażającym a ja żyłam w niewiedzy. Ale teraz już wiem.

   Mam nadzieję, że dzięki temu będzie łatwiej wam znaleźć tą idealną drugą połówkę. W końcu trzeba komuś oddać część pieniędzy na walentynkową kolację, prawda?

8 lut 2018

Makabryczna książka dla dzieci, czyli czy można straszyć dzieci?


   Zaznaczę na początku - bo matki to stworzenia waleczne i lepiej z nimi nie zaczynać – ten wpis należy potraktować lekko ironicznie, lajtowo. W końcu jego autorką jest kobieta, która potomstwa jeszcze nie posiada.

   Wczoraj moja mam przyniosła do domu książkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo my obie znosimy do domu ciągle jakieś książki i dlatego mamy coraz mniej miejsca, bo nasze 48 metrów kwadratowych jest nieproporcjonalnie małe do wielkiej pasji czytania.
Ale nietypowa była książka – stara. Chociaż nie do końca wypada mówić o książce, że jest stara. To tak, jakby powiedzieć to kobiecie w twarz, szczególnie takiej, która faktycznie wygląda na swoje pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt zim. Bo przyniesiony egzemplarz faktycznie na swoje lata wyglądał i pachniał – kurzem, starą szafą, w której był zamknięty i zapomnieniem.

   Ale teraz spróbuję przywrócić ją do żywych, bo warto. I jestem ogromnie zdziwiona, że nikt jeszcze nigdy o niej na blogach nie napisał – a przynajmniej ja nie zauważyłam. Proszę państwa, oto książka o przestrogach, bardzo makabrycznych!

   Obecnie istnieje pogląd, że dzieci nie wolno straszyć. Bo mają słabą psychikę, bo mogą się moczyć w nocy, bo są delikatne i w ogóle to lepiej obchodzić się z nimi jak z jajkiem. Cóż, jestem jeszcze z tego pokolenia, w którym można było wbić sobie w udo wielki patyk i nikt nawet nie pomyślał o jechaniu na pogotowie – tak, wbiłam sobie kiedyś patyk w udo, mam bliznę do dziś – a krew z rozbitego kolana była czymś normalnym i tylko patrzono, czy dziecko nie krwawi na wyjątkowo ładne ubranko, które było prezentem od cioci z Ameryki. 

    Dzisiaj się chucha, dmucha, uważa i przestrzega przed wszelkimi niebezpieczeństwami i może sama będę tak robiła, kiedy dorwie mnie już grom macierzyństwa. Nie wiem, dam Wam znać za kilka lat. W każdym razie ta książka, o której dzisiaj piszę, jest jak dla mnie lekturą obowiązkową dla każdego dziecka, które już mniej więcej rozumie co się do niego mówi. Bo w dość straszny sposób uczy dzieci jak nie powinno się zachowywać. A wszystko w formie dla dziecka miłej, a więc wierszyków.

   Jedna z historii dotyczy Zyzia, który nie posłuchał ostrzeżenia drwala i mimo to poszedł do rwącej rzeki – bo wiecie, Zyzio był niegrzeczny i za nic miał sobie to, co mówią dorośli. Kiedy doszedł już nad brzeg postanowił popastwić się na Bogu ducha winną rybą i chciał ją złapać w swoje małe, dziecięce ręce. Niestety – bo to książka makabryczna jest – Zyzio wpadł do wody i:

„Zniknął w wodzie Zyzio mały,
Ryby po nim zapłakały,
Drwal zapłakał też na brzegu
I rodzina z nim w szeregu.”

   Tak, wiem, nie ładnie takie historyjki wymyślać i recenzować, bo Zyzio jednak poszedł dramatycznie na dno i nigdy z niego nie wrócił, ale powiedzcie mi szczerze? Czy kiedy wiedzieliście, że w szafie czają się potwory, to zaglądaliście do niej w środku nocy? Nie, bo się baliście, że coś Was tam wciągnie i pożre kawałek po kawałku. Później pojawiły się „Potwory i spółka” i teraz dzieci non stop siedzą w szafie i czekają na miłego i futrzastego nie-potwora, z którym będą mogły się pobawić.
A czasami może lepiej się bać? Bo wtedy uniknie się popełniania głupstw, które mogą zaważyć na całym życiu. Dziecku nie wytłumaczysz, że skakanie z balkonu może ewentualnie rodzić pewne konsekwencje, które będą przykre dla jego zdrowia. Lepiej chyba powiedzieć, że skakanie z balkonu może spowodować, że kark mu się złamie.
    Tam nie chodziło o samo pójście nad wodę, tylko pójście tam bez opieki dorosłych, szczególnie, że oni przed tym przestrzegali. A lepiej żeby dzieci nie chodziły tam, gdzie jest niebezpiecznie i wiedzą, że tam chodzić nie wolno . 

   Jeżeli lubicie czarny humor – a większość z Was zapewne go lubi – to jest to książka dla Was. A jeśli dzieci mają Wasze geny i też rozumieją groteskę, albo po prostu chcecie je ustrzec – to możecie poczytać z nimi tą książeczkę. Ze swojej strony polecam. U mnie stanie na honorowym miejscu na półce. Najwyżej będę wyrodną matką.