W
dzisiejszych czasach istnieje tyle seriali, że można w nich bez przeszkód
przebierać i szukać własnego „Złotego Gralla” serialu idealnego, który sprawi,
że przez około 45 minut przeniesiemy się w inne życia i będziemy przeżywać inne
tragedie, niż te nasze codzienne, zwyczajne. Przez półtora roku żaden nie
zainteresował mnie na tyle, żebym miała ochotę zasiąść w fotelu na kilka godzin
i zatopić się w inny świat. Aż do ubiegłej środy, kiedy to włączyłam pierwszy,
pilotażowy odcinek serialu „Homeland”. I szczęka mi opadła.
Nicholas
Brody, sierżant marines, zaginął
przed ośmioma laty podczas misji w Iraku; dowództwo podejrzewa, że został
uprowadzony przez członków islamskiej grupy terrorystycznej. Jego rodzina,
przyjaciele i zwierzchnicy byli przekonani, że nie wróci żywy. Pytaniem
pozostawało tylko to, czy przed śmiercią, podczas tortur, wyjawił wrogom
tajemnice Stanów Zjednoczonych i czy bardzo cierpiał. Jednak – wbrew logice i
przeczuciu wszystkim – Brody zostaje
odnaleziony po ośmiu latach niewoli i wraca do swojego kraju jako bohater,
który nie poddał się wrogowi, który przeżył lata tortur i zamknięcia, który
mimo krzywd i bólu pozostał wiernym Ameryce marines.
Jedna
tylko osoba patrzy na sierżanta podejrzliwie. Agentka CSA, Carrie Mathison jest
przekonana, że Brody przeszedł na stronę wroga i planuje zamach terrorystyczny.
Jej podejrzenia biorą się stąd, że przed laty pewien więzień skazany na śmierć,
wyjawił jej, że żołnierz Stanów Zjednoczonych, który jest przetrzymywany przez Al.-Kaidę,
zaczął z nimi współpracować. Dlatego zaczyna go obserwować dzień i noc,
starając wyłapać się informację, która mogłaby sprawić, że Brody wyląduje w
więzieniu. Nieoczekiwanie jednak mężczyzna staje się jej obsesją…
„Homeland”
to thriller psychologiczny na najwyższym poziomie; serial, który dla widza jest
jak sidła – jeżeli raz się go obejrzy, czuje się niepohamowaną potrzebę
brnięcia w niego dalej. I w sumie nie
wiadomo, dlaczego, bo serial niesie ze sobą dużo smutku, poczucia
beznadziejności i niebezpieczeństwa, które czyha dookoła nas. Każdy odcinek
kończy się w taki sposób, że widz pozostaje z wyrazem szoku na twarzy i
zastanawia się, skąd wzięli tak dobrych i sprawnych scenarzystów, którzy z
odcinka na odcinek snują coraz lepszą fabułę.
Jego największym atutem jest to, że
pod żadnym względem nie jest czarno-biały.
Nie ma tam tak, że Muzułmanie są źli, są terrorystami i atakują Amerykanów,
którzy tylko i wyłącznie się bronią, nie krzywdząc kobiet i dzieci tych
drugich. Serial jasno ukazuje, że cały
ten konflikt jest napędzany przez obie strony, że nikt nie jest bez winy i że
po każdej stronie jest trochę racji. Po prostu jedna ze stron ma lepszy
marketing i jest bardziej poważana przez społeczeństwo. „Homeland” pokazuje też
wszechobecny obecnie język nienawiści, który jest podsycany przez władzę; przy
czym w wielkiej i wspaniałej Ameryce jest to ukazywane jako coś dobrego, bo zło
trzeba zwalczać, nawet o wiele większym złem.
Co
do gry aktorskiej, to przyznaję ze skruchą, że wcześniej nie znałam ani Claire
Danes, która odgrywa rolę Carrie, ani Damiana Lewisa, czyli serialowego Brody’ego.
Lewis jest rewelacyjny w swojej roli, chociaż – przyznajmy to szczerze –
początkowo, jego wygląd działał na mnie odpychająco. Później jednak tak
wykreował swoją osobę, że nie mogłabym wyobrazić sobie Brody’ego inaczej; on po
prostu musi być lekko tylko ładniejszy od samego diabła, bo wtedy na pierwszy
plan wysuwa się jego skomplikowane wnętrze.
Gdyby był przystojny, prościej byłoby go polubić, tutaj zaś scenarzyści i
reżyser postawili na tym, aby widzowie pokochali Brody’ego za jego trudne
wybory, za niezłomny charakter i za słuchanie swojego a nie obcego, rozsądku.
Postać
Carrie mniej mi się podoba; fakt, aktorka nie miała łatwego zadania, bo musiała
realistycznie odegrać osobę chorą na zaburzenia dwubiegunowe (i to jej się udało!), ale jak dla mnie,
zbyt często wytrzeszczała oczy. Wiem, to niuans i może kobieta po prostu tak
ma, ale mnie osobiście to drażniło, dlatego Carrie nie należy do moich
ulubionych bohaterek serialowych. Poza tym jej chaotyczność, dramatyczność,
niepoukładanie działały na mnie więcej niż drażniąco.
Jak
ktoś już gdzieś napisał, „Homeland” to serial kompletny. Mistrzowski. Mimo, że
może odstraszać swoją tematyką, wciąga widza niczym tornado biedną krowę i nie
wypuszcza go aż do ostatniego odcinka. Polecam i rekomenduję.