Po pierwsze – dziękuję za tyle
miłych komentarzy pod ostatnim postem! Dla tych, którzy to ominęli
przypominam nasze perypetie z szukaniem idealnej sali na wesele Pstryk!
Część druga powinna być w zasadzie
częścią pierwszą, ale kto spodziewałby się po mnie prawidłowej
chronologii. Dzisiaj więc o tym jak wyglądały zaręczyny i
uprzedzam – nie były one typowe i sztampowe, chwała niebiosom.
Tak więc, zacznę od tego, że
oczywiście niczego się nie spodziewałam. A gdybym się spodziewała
i miałabym obstawiać ten dzień to obstawiałabym całkowicie inną
porę i inne miejsce. Rzecz działa się w Wigilię Bożego
Narodzenia. Na początku listopada mój najwspanialszy coś
pobrzdąkiwał pod nosem, że jestem zaproszona do niego na rodzinną
wigilię, jednak miesiąc później temat magicznie ucichł a ja
stwierdziłam, że zląkł się zbyt szybkiego wprowadzania mnie na
rodzinne łono i trzeba się z tym jakoś pogodzić. W akcie odwetu,
niczym dziecko w przedszkolu, i ja go na swoją wigilię
rodzinną nie zaprosiłam, chociaż nawet o to nie zabiegał.
Zabiegał za to o to, żebym koniecznie
kupiła światełka na choinkę. Koniecznie niebieskie. Nalegał tak
bardzo, że w końcu sam pojechał do miasta, kupił je i założył
na choinkę. Stwierdziłam, że w porządku, ma może jakieś
oczekiwania względem wyglądu mojej domowej choinki i kim ja jestem
żeby go oceniać. A tak szczerze to w mojej głowie się tłukło
- co on ma z tymi światełkami, do jasnej Anielki!?
W Wigilię, jak co
roku, pojechałam do babci, smażyłam karpia, kleiłam uszka i myłam
rodową zastawę tradycyjnie pełną kurzu, tak więc już podczas
kolacji wyglądałam jak siedem nieszczęść. Ale co tam, obecni
byli sami najbliżsi, więc się nie przejmowałam lekko rozmazaną
kreską na powiece i zmierzwionym włosem. Po zjedzeniu wszystkiego
co wcześniej pomogłam smażyć/gotować/przyprawiać/podjadać
przyszedł czas na coroczny powrót do domu. Tyle, że wtedy ciotka i
mama postanowiły posiedzieć dłużej niż zwykle. Mnie po całym
dniu bolała głowa, babcia odmawiała mi dania tabletki, co
dodatkowo mnie irytowało, bo co mi jeden apap zaszkodzi, moje dwie
kochane plotkary siedziały i rozmawiały o niczym i nawet kuzyn,
który zwykle zbiera się szybciej niż wypada, siedział twardo na
swoim miejscu i skubał rybę w tempie walca wiedeńskiego. Czyli
powoli, chociaż nie wiem, czy walc wiedeński jest aż tak wolny.
Po czterdziestu
minutach mojego proszenia, żebyśmy wrócili do domu, żebym mogła
się ogarnąć i odpocząć przed pasterką z chłopem moim, w końcu
towarzystwo się ruszyło i razem ruszyliśmy do domu. Szkoda tylko,
że tempo naszej jazdy wynosiło 30 kilometrów na godzinę, gdyż była zima (było ponad 10 stopni ciepła i zero lodu na
drodze) a poza tym moja mama koniecznie chciała pooglądać
dekoracje w ogrodach obcych ludzi. Mieszkamy cztery kilometry od
babci, jechaliśmy do domu dwadzieścia minut. Pod domem mama stwierdziła, że pójdzie jeszcze z psem na spacer a ja mam iść do
domu. Zmęczona i z bolącą głową powlokłam się więc po
schodach, gdyż mieszkam w bloku i co zobaczyłam? Nie, nie pięknie
udekorowaną klatkę schodową, nie kucyka przywiązanego do moich
drzwi ani nie mojego najwspanialszego ubranego w surdut. Zobaczyłam
klucz w drzwiach!
Moja pierwsza myśl brzmiała: „włamali się mi do domu i ukradli
telewizor.” Wiem, głupie, bo skąd włamywacze mieliby klucze. I dlaczego akurat ten telewizor taki ważny się dla mnie zrobił? W
te pędy chwyciłam za telefon i dzwonię do rodzicielki, co by mnie
wspomogła, zanim maniakalny morderca wbije mi siekierę w czaszkę i
informuje ją, że w drzwiach tkwi klucz i co ja mam robić i że
panikuję. Mama kazała mi wejść do środka. Nie ma co, w tamtej
chwili pomyślałam, że może to jakiś spisek i chce się mnie
pozbyć. Więc weszłam, na lekko drżących nogach.
A w mieszkaniu było ciemno. Słychać było kolędę graną z radia,
choinka świeciła na niebiesko to po to te cholerne światełka!
a obok stał mój najwspanialszy elegancko ubrany z bukietem z biało-niebieskich
kwiatów. I co ja mogłam pomyśleć w takiej sytuacji? Chcecie
zgadywać? Lepiej nie. Moja myśl brzmiała - „matko moja,
przecież ja smażyłam karpia!”.
A potem to już się potoczyło niczym w komedii romantycznej, chociaż muszę przyznać, że człowiek w takiej chwili nie wie co ma zrobić i jak należy się zachować. Ogólnie to wszystko pamiętam jakby przez lekką mgłę.
Oczywiście, cała moja rodzina była wtajemniczona w ten spisek i dlatego tak długo jedli rybę. Żeby mój kochany zdążył od siebie do domu przyjechać do mnie i wszystko przygotować. Tylko o tym kluczu w drzwiach zapomniał. Moja mama niczym skowronek zachwycała się nie samym faktem zaręczyn a tym, że dotrzymała tajemnicy. I wyjaśniło się dlaczego babcia nie chciała mnie poratować tabletką - musiałam być jak najmożliwiej trzeźwa i świadoma, żebym potem nie mogła zwalić winy na tabletkę.
Minęło już prawie pół roku od tego pięknego wieczora, a to co najważniejsze jest już zaplanowane. Zaplanowane są także pozostałe części tego cyklu a dokładniej:
- nauki przedmałżeńskie,
- pierwsze niepoważne przymierzanie sukni,
- burzenie weselnych stereotypów, czyli czego u nas nie będzie,
- łut szczęścia w związku z fotografem i orkiestrą.
Piszcie o czym chcielibyście przeczytać a ja się znowu uzewnętrznię. I jeśli chcecie, to opowiedzcie, jak u was wyglądał dzień zaręczyn. Z chęcią poczytam.
Ojejku, piękna historia, niczym z książki :)
OdpowiedzUsuńGratuluję i życzę powodzenia na tej nowej życiowej drodze!
napolceiwsercu.blogspot.com
Haha, książki nieromantycznej ;)
Usuńo proszę widzę planów ogrom;)
OdpowiedzUsuńA trzeba :)
UsuńPięknie i bardzo romantycznie. Nawet ten zapomniany klucz w drzwiach dodaje całej historii uroku :)
OdpowiedzUsuńKlucz bezsprzecznie dodał dreszczyku emocji całej tej historii :)
UsuńMa fantazję Twój man, masz piękne wspomnienie tego dnia;)
OdpowiedzUsuńNie napisałaś jak Ci się oświadczył. Najważniejsza rzecz :D
OdpowiedzUsuńOświadczyny to były już takie typowe :) uklęknął, zapytał i o :)
UsuńUrocza historia. :) Niespodzianka się udała :D
OdpowiedzUsuńJa o swoich zaręczynach publicznie powiedzieć nie mogę, bo trzeba by to było ocenzurować, ale było tak, jak chciałam :D
OdpowiedzUsuńNauki przedmałżeńskie - mogę Ci je streścić w kilku słowach: najlepiej mieć tyle dzieci, ile Bóg da, antykoncepcja to zuoooooo, a jak bierzesz tabletki, to jesteś cała w plamach. To jest masakra jakaś :P
To najważniejsze :) i może jednak kiedyś o nich opowiesz :)
UsuńU nas na naukach tak źle nie było, ale czeka nas jeszcze poradnia :)
Poradnia też jest boska. Padło pytanie: ile chcecie mieć dzieci. Ja na męża, mąż na mnie - no kurka, nie ustaliliśmy zeznań. To mówię, że dwójka będzie ok. Na co pani z poradni mówi: będziecie mieć tyle dzieci, ile Pan Bóg da. Już wiedziałam, że sobie nie pogadamy :P a jak zaczęła tłumaczyć wykresy z temperaturą to już kompletnie odleciałam. Mogła mi to równie dobrze po hebrajsku mówić, robiąc chińskie wstawki - efekt byłby ten sam. Ale co się dziwić, stara panna mi mówiła, jak robić dzieci :P na szczęście te pierdoły już za mną i mam końcowe odliczanie do ślubu kościelnego :)
UsuńFajnie to wszystko zorganizował, tak romantycznie :-)
OdpowiedzUsuńPiękna historia :)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia :) Dobrze mieć takie piękne wspomnienia :D Ja już prawie 4 lata po ślubie, czas szybko leci
OdpowiedzUsuńI jak jest w małżeństwie? :) Jest się co pchać w cały ten biznes? :D
UsuńPiękna historia :D Chętnie poczytam o wszystkim na ten temat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
a mnie dziś wkurzyli z zaproszeniami na moje wesele i chodzę nabuzowana:/
OdpowiedzUsuńchętnie poczytam o tym, czego u Was nie będzie:)
Co zrobili? :)
Usuńno proszę jaki spisek rodzinny, mama dumna z siebie pewnie sporo zdrowia kosztowała ją ta dyskrecja:) musiała sie męczyć...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Raczej czuła radochę, że ja o niczym nie wiem a ona wie ;)
Usuń:))
UsuńAle romantycznie, postarał się chłopak :)
OdpowiedzUsuńJa sama sobie się kiedyś oświadczę z braku laku, to zrobię to tak jakbym chciała. Już wiem, że powiem głośne Tak miłości do samej siebie;)
https://sweetcruel.wordpress.com/
Miłość do samej siebie jest najważniejsza! :P
UsuńNiebieski to Twój ulubiony kolor jak wnioskuję? ;)
OdpowiedzUsuńA historia świetna!
Jak się okazało, tak :D
UsuńDobrze, że jesteś dość spokojną osobą, bo ja bym była już tak wnerwiona, ze bym odmówiła :D Ale ogólnie świetnie wybrany termin - na pewno go nie zapomnicie, łatwiej świętować i w ogóle bardzo rodzinny.
OdpowiedzUsuńNie jestem spokojną osobą :D to był szok, nie było czasu na nerwy :)
UsuńZ uśmiechem na twarzy się czyta takie opowieści :) U nas w tym roku wybije 5 rocznica ślubu, a nasz maluszek skończy 2 latka w tym czasie :)
OdpowiedzUsuńJak romantycznie:) Zwłaszcza ten telewizor i karp;p A tak serio, to miał głowę, że wybrał światełka pasujące do pierścionka:)
OdpowiedzUsuńJa to wiedziałam o swoich zaręczynach chyba już na tydzień przed;p Hehe;p Mój narzeczony niezbyt dyskretnie próbował się dowiedzieć jaki mam rozmiar pierścionka;p No ale i tak było pięknie:)
Ale Ci zazdroszczę. Ja byłam już raz zaręczona i były narzeczony też oświadczył mi się w wigilię, jednak nie wyglądało to tak romantycznie jak w Twoim przypadku.
OdpowiedzUsuńHistoria naprawdę jak z komedii romantycznej :) Postarał się narzeczony :) Zastanawiam się tylko co z tym niebieskim? To Twój ulubiony kolor?
OdpowiedzUsuńpiękna historia ach... :) i światełka w tonacji pierścionka:D
OdpowiedzUsuńNaprawdę można Ci pozazdrościć. Mam nadzieję, że będziesz nas na bieżąco informować o przebiegu wszystkich planów weselnych i przedstawisz swoją suknię oczywiście! ;)
OdpowiedzUsuńAle mieliście fajne zaręczyny. :)
OdpowiedzUsuńUroczo ;D A ten klucz w drzwiach to taki drobny szczegół, żeby zwrócić uwagę, że nie ma nic idealnego, o! Ale Apap miał sprawić, że nie byłabyś przy zdrowych zmysłach? Jeden Apap?! o_____O
OdpowiedzUsuńWow postarał się :D I jak wszystko zaplanował :D Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńI opisuj wszystko :)
piękna historia, to musiała być magiczna chwila :)
OdpowiedzUsuńohh wspaniala historia! postaral sie facet :)
OdpowiedzUsuńależ to sobie obmyślił ten twój Szafirowy :D
OdpowiedzUsuńWspaniała historia ahhh.. :)
OdpowiedzUsuńSuper zaręczyny:) Orginalne... :) Mój mi się oświadczył gdy wyszłam z łazienki z ręcznikiem na głowie:)
OdpowiedzUsuńNiesamowite zaręczyny. Gratuluję Ci :)
OdpowiedzUsuńhttp://tamczytam.blogspot.com
Piękna historia i opowiedziana równie pięknymi słowami! Naprawdę potrafisz zainteresować i od początku sama dumałam, po co mu te niebieskie lampeczki :)
OdpowiedzUsuńZabawna historia :D Każdy piszę swoją, a Twój narzeczony widocznie tak to sobie wymyślił :)
OdpowiedzUsuń>FOXYDIET<
Czyli ciekawie się zaczęło :)
OdpowiedzUsuńJakie knowania rodzinki.
to juz za mna ;)
OdpowiedzUsuńciekawa historia :)
OdpowiedzUsuńNo ładnie! Aż mi się ciepło zrobiło na serducho - to raz. Dwa, że ta Twoja historia troszkę mnie przygnębiła, bo jednak człowiek samotny, to człowiek smutny w pewnym momentach. Ten taki trochę smutny był.
OdpowiedzUsuńNiebieskie lampki zawsze spoko! No i postarał się chłopak, szczęściara z Ciebie i tyle! <3
Ojejku, ale z niego romantyk! :)
OdpowiedzUsuńMarzą mi się nietypowe zaręczyny, ale "mój" jeszcze ma sporo czasu, aby je wymyślić :D
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :*
Piękna historia, będziesz miała co wspominać:)Przypomniało mi to oświadczyny mojego męża, też mnie zaskoczył:)
OdpowiedzUsuńZaręczyny jak z bajki. Trzeba przyznać, ze pomysłowe bardzo. No, no - a myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w książkach i filmach ;) Pozdrowionka! :)
OdpowiedzUsuńJak romantycznie :))
OdpowiedzUsuńNa naukach przedmałżeńskich mój mąż dowiedział się w jaki sposób poznać dni płodne u kobiety: ma ona wtedy rumiane policzki, bardziej czerwone usta i błyszczą jej się oczy! Poważnie! Czyli.... mamy dni płodne po każdym wypitym drinku ;p
OdpowiedzUsuńA zaręczyny cudne!
Wspaniałe zaręczyny Ci partner urządził, jak w filmie :) Mój też zaszalał, wywlókł mnie na wschód słońca, kiedy byliśmy nad morzem w Darłówku:)
OdpowiedzUsuńWalc wiedeński niekoniecznie jest wolny :) Właśnie się uczę tańczyć i wymyśliłam sobie szybszą wersję :)
OdpowiedzUsuńCiekawa historia, życzę Wam powodzenia :)
To dobrze, że się oświadczył...a nie skroił jednak telewizora ;)
OdpowiedzUsuńPięknie to wszystko ujęłaś w słowa i dobrze, że wyjaśniła się kwestia niebieskich lampek, bo bardzo mnie to zaciekawiło. Pozostaje mi tylko życzyć powodzenia w tym ciężkim okresie przygotowań do ślubu.
OdpowiedzUsuńOj trzeba się napracować przed tym cudownym dniem :)
OdpowiedzUsuńO jaaa ,ale fajowo! Hi hi, w końcu nam zdradziłaś tajemnicę zaręczyn! :) Genialnie, i duma mamusi, ty nawet sobie nie wyobrażasz ile biedną musiało to kosztować :D
OdpowiedzUsuńSwietny wpis. Super się czytało. Planowanie wesela to niemałe wyzwanie :)
OdpowiedzUsuń