Jeśli czytaliście wczorajszą
recenzję to doskonale wiecie kim jest Darcy. Byłą narzeczoną
Dexa, byłą przyjaciółką Rachel, egoistką wpatrzoną tylko i
wyłącznie w siebie samą. Przynajmniej z pozoru. Bo Emily Giffin
postanowiła dać jej szansę obronić się w książce, która
opowiada o tym, co działo się po wydarzeniach opisanych w „Coś
pożyczonego.”
„Coś niebieskiego” zaczyna się
tak, jak Darcy lubi najbardziej; kobieta jest w centrum
zainteresowania, jako porzucona przyszła panna młoda. Przyjaciele i
rodzinna stają za nią murem, oskarżając niewierną przyjaciółkę
i zbałamuconego byłego o zdradę jakiej świat jeszcze nie widział.
Cóż, Darcy snując swoją wersję wydarzeń pominęła kilka
ważnych kwestii, jak na przykład to, że miała romans z
przyjacielem Dexa, Marcusem. I że zaszła z nim w ciążę, ciągle
mierząc suknie na zbliżające się wesele. Ale po co informować
wszystkich od razu o tym fakcie? Lepiej poczekać miesiąc, dwa i
znowu być w centrum zainteresowania a później urodzić
zadziwiająco ciężkiego i dużego wcześniaka i wieść spokojne
życie z nowym partnerem. Taki przynajmniej był plan Darcy.
Niestety, Marcus nie do końca chciał z nią współpracować.
„Czyż nie mówi się, że szczęście
to najlepsza zemsta?”
Kiedy niedoszły ojciec odszedł,
obiecując ich trzymiesięcznemu płodowi pomoc wyłącznie finansową
a jej własna matka stwierdziła, że Darcy okryła ich wszystkich
hańbą, niczym siedemnastoletnia amiszka w ciąży, ta postanowiła
unieść się dumą oraz honorem i wyjechać do Anglii, gdzie
mieszkał jej przyjaciel z dzieciństwa. Cóż, był to także
przyjaciel Rachel, ale Darcy była przekonana, że Ethan w całym
sporze weźmie jej stronę, ponieważ to ona zostanie samotną matką,
bez przyjaciół i obrączki na palcu.
„Moim zdaniem, miarą sukcesu
podwójnej randki jest to, jak dobrze rozumieją się uczestniczące
w niej kobiety.”
Muszę przyznać, że przez pierwszą
część książki Darcy okropnie mnie irytowała. Była wredną,
okropną, zapatrzoną w siebie kobieciną, która nastawiona była
tylko i wyłącznie na znalezieniu bogatego i przystojnego męża.
Jednak w połowie książki, gdzieś w drugim miesiącu pobytu u
Ethana, coś w niej pękło. Zapewne związek to miało z tym, iż
Ethan wygarnął jej mniej więcej to, co sama jej zarzucałam. I
dodał jeszcze, że będzie okropną matką, bo nawet nie chodzi do
lekarza, żeby sprawdzić czy z dzieckiem wszystko w porządku a
wszystkie swoje oszczędności wydaje na nowe szpilki od Prady,
zamiast wydać je na coś tak przyziemnego jak kołyska czy śpioszki
dla niemowlęcia, które za kilka miesięcy pojawi się na świecie.
Muszę przyznać Darcy, że po tych
słowach zmieniła się. Jasne, ciągle oceniała ludzi do wyglądzie,
ale dawała im szansę i nie skreślała każdego na starcie. Ale …
polubiłam ją. I tak się zastanawiam jak dobrą trzeba być
pisarką, żeby tak zapętlić czytelnika, by postać przez siebie
znienawidzoną zaczął lubić i to do tego stopnia, że zdrada
Rachel z poprzedniej części zaczęła i mnie uwierać. Z
największego wroga Darcy stałam się jej sojuszniczką. A to samo
za siebie mówi jak dobrze pisze Emily Giffin i jak sprawnie żongluje
słowami, wydarzeniami i argumentami. Gdyby nie to, że chciałabym
przeczytać jak najwięcej jej książek, zażyczyłabym sobie, żeby
została adwokatem, bo ma taki dar przekonywania, że z pewnością
cała ława przysięgłych byłaby tylko i wyłącznie do jej
dyspozycji.
Beczałam przy tej książce bardziej
niż metaforyczny bóbr. Co może być równoznaczne z moją
rekomendacją dla tej książki. Zdecydowanie polecam.
A na koniec najbardziej życiowy cytat
na jaki się ostatnio natknęłam:
"Nic nie jest w stanie utwierdzić cię w przekonaniu, że postępujesz właściwie, równie skutecznie jak własna matka, która mówi, że podejmujesz złą decyzję."