Filmy katastroficzne przedstawiają nam
różnorakie wizje zagłady ludzkości – od wybuchu bomb
nuklearnych, poprzez inwazję obcych, na przebiegunowaniu ziemi
kończąc. Jak się jednak okazuje największe zagrożenie krąży
ciągle wokół nas, czyhając na okazję, by przeniknąć do naszego
organizmu i wywołać szkody, które doprowadzą do okropnej i
bolesnej śmierci. Mowa oczywiście o wirusach, które istnieją
dłużej niż sama ludzkość i które są w stanie ludzkość tę
zmieść z powierzchni.
Książka „Strefa skażenia”
autorstwa Richarda Prestona to thriller non-ficton wydany w 1994
roku, ale aktualny po dziś dzień. Opisuje jednego z
najniebezpieczniejszych morderców – wirusa eboli, o którym
ciągle niewiele wiadomo. Suche, przerażające fakty mieszają się
ze straszną historią, która ma swoje podłoże we wspomnieniach
osób stykających się z zarażonymi.
Epidemie eboli wybuchają cyklicznie co
kilka lat, wybijając całe wioski w Afryce. Przez to, że większość
z tych wiosek nie ma dobrego połączenia z dużymi aglomeracjami,
wirus nie rozprzestrzenia się dalej; nie ma ku temu odpowiednich
nosicieli, więc miejsce zakażenia samoistnie się oczyszcza. Gdyby
ebola zaatakowała w Paryżu, Nowym Yorku czy nawet i w Warszawie to
bezsprzecznie zginęłyby miliony, bo trzeba pamiętać, że nadal
nie ma na nią żadnego pewnego lekarstwa.
Cała historia tego wirusa ma swój
początek w grocie Kitum na górze Elgon w Nairobi. To tam przecięły
się drogi dwóch bohaterów książki – Charles Moneta i Petera
Cardinala – i to tam obaj się zarazili. Dorosły mężczyzna i
chłopiec w odstępie ośmiu lat weszli do siedliska wirusa i
nieopatrznie dotknęli czegoś, co sprowadziło na nich zgubę.
Równocześnie z opisami strasznych śmierci zarażonych, autor
opisuje prace naukowców, którzy prowadzą badania głównie na
małpach i próbują wyeliminować ebolę z katalogu śmiertelnych
chorób. Pokazany jest cały proces, który trzeba przejść, by
dostać się do laboratorium, gdzie znajdują się zakażone zwierzęta. Krok po kroku mamy możliwość prześledzić wszystkie
formy zabezpieczenia, które mają na celu uchronić naukowców przed
zakażeniem – specjalne stroje nieprzepuszczające powietrza z
zewnątrz, siedmiominutowe odkażanie skafandra – a to wszystko okazuje się niekiedy niewystarczające. Wystarczy jeden zły ruch
skalpela, by sprowadzić na siebie katastrofę.

Czy ta książka mnie porwała? Jako
thriller wypadła dość słabo, doskonale za to jako raport na temat
wroga. A jak wiadomo o wrogu lepiej wiedzieć więcej niż mniej,
dlatego też polecam Wam „Strefę skażenia”. Jako przyjemną lekturę do poduszki - gwarantuję Wam po niej epickie sny!
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu