„Bezmyślna”... Hm. Z całą
pewnością muszę stwierdzić, że oto Anastasia Steel nie jest już
samotna na moim podium pogardy i nienawiści, bo oto obok niej
stanęła Kiera, główna bohaterki trylogii autorstwa S.C. Stephens.
I w sumie nie wiem czy gorsza jest Ana ze swoją wewnętrzną
boginią czy Kiera ze swoim irytującym i beznadziejnym wewnętrznym
„ja”. O ile Ana mogła mieć w sobie jakąkolwiek boginię, o
tyle ta bohaterka miała w sobie coś o IQ w okolicach poziomu morza.
Boże, co za suchar. Moja psychika po tej książce jest w
opłakanym stanie.
Znaczy
się, to nie tak, że książka mi się nie podobała, bo
przeczytałam ją naprawdę szybko i naprawdę dobrze mi się ją
czytało. Tylko ta główna bohaterka powodowała, że ciągle biłam
się z myślami, czy czytać dalej czy może raczej wyrzucić książkę
za okno w nadziei, że razem z nią ta kobiecina zniknie z mojego
życia. Ta recenzja będzie bardziej recenzją postaci niż całej książki Cóż, ale najpierw przedstawię wam fabułę, bo
niekulturalnie tak
pomstować bez argumentów.
Kiera i Denny są parą. Wiecie,
gołębie, jednorożce, tęcza, serduszka i miłość do końca
życia. Jako że Denny skończył już studia i znalazł pracę w
oddalonym o kilkaset kilometrów Seattle, postanowił się
przeprowadzić. Nie przewidział, że jego dziewczyna z neurotyczną
osobowością postanowi przeprowadzić się razem z nim. W każdym
bądź razie, po przeprowadzce mieli oni zamieszkać razem z
przyjacielem Denny'ego z dzieciństwa, niejakim Kellanem, który grał
w zespole rockowym i … cóż o to było jego jedyne zajęcie.
Kellan był typowym „książkowym
złym chłopcem”. Czyli wyglądał jak zły chłopiec, wszyscy
postrzegali go jako złego chłopca, ale tak naprawdę był mężczyzną
idealnym, słodkim i cierpiącym, takim, którego każda kobieta
chciałaby ukoić.
Kiera co dwie-trzy strony się
rumieniła niczym nastolatka rozmawiająca z koleżankami o swoim
pierwszym razie. Kiedy Kellan i jego koledzy zaczynali przyjacielsko
żartować z dziewictwa dziewczyny ta oburzyła się niczym typowy
moher w komunikacji miejskiej, któremu nie chcą ustąpić miejsca
na jej rynkowe zakupy. Bo przecież zakupy też chcą siedzieć!
Punktem zapalnym jest moment, w którym Denny postanawia wyjechać na
dwa miesiące do innego miasta, aby rozwijać swoją karierę.
Dla Kiery jest to niczym strzał prosto w serce i żegna się z nim
co najmniej tak, jakby szedł na wojnę z wypisanym już wyrokiem
śmierci. I chyba naprawdę stwierdziła, że nigdy już nie zobaczy
swojego chłopaka, bo zaczęła poczynać sobie dość śmiało z
Kellanem.
Ogólnie największym błędem książki jest to, że narratorką jest Kiera, co oznacza, że czytelnik nie ma ani chwili wytchnienia od jej irytującej osoby. Czułam się tak, jakbym znalazła się nagle w głowie totalnie pustej dziewczyny, która jest na tyle perfidna, żeby kochać się z dwoma facetami na raz, ale jednocześnie wstydzi się powiedzieć na głos słowo "sex". I czerwieni się przy wybieraniu zajęć z psychologii seksualnej, mimo że jest dorosła i ponoć dojrzała.
Ogólnie to podczas lektury prowadziłam swego rodzaju dialog z Kierą
i po prostu wam przedstawię niektóre z jej złotych myśli, co by
oddać jej pustkę i nicość.
„Nie wierzyłam, że ktoś tak przystojny nie prowadził aktywnego
(na pewno wiecie, co mam na myśli) życia osobistego”. - Nie,
Kiera, nie wiemy o co chodzi, kiedy subtelnie chcesz zaznaczyć, że
facet sypiał z kobietami. Jesteśmy na tym samym poziomie intelektualnym co Ty.
„Chciałam wprawdzie dostać się na psychologię ogólną, ale
jedynym otwartym fakultetem, który nie kolidował z moimi
pozostałymi zajęciami, była psychologia seksualności człowieka.
Czując, jak oblewam się rumieńcem, wpisałam się na listę. Poza
tym kiedy Denny wróci do domu, na pewno pomoże mi w nauce również
i tego przedmiotu....” - tak, Kiera, nauka psychologii seksualności
polega na uprawianiu sexu. Brawo Ty!
A wiecie jaki fragment kompletnie mnie powalił?
„Była to nasza codzienna rutyna: „Wracasz już do domu? Nie.
Tęsknię za tobą Ja też.” Uśmiechnęłam się na myśl, że tak
bardzo kocham tego mojego wariata.” - no tak. Wariat z niego taki,
że aż chciałoby się z nim zdobywać góry.
Kiera była kobietą totalną. Mówią „totalną” mam na myśli
to, że reszta z nas ma wahania nastrojów, ale w porównaniu z
główną bohaterką są to wahania bardzo mizerne. Bo ja na
przykład, potrafię być w ciągu jednego dnia zła, radosna, smutna
i znowu radosna. Kiera potrafi zmieniać emocje podczas trzydziestu
sekund. Zobaczcie sami:
„- Kiedyś nie musiałeś – tym razem irytacja w moim głosie była
zamierzona.
Na jego twarzy pojawił się smutek.
- Nie, kiedyś nie musiałem.
Poczułam się winna, co tylko wzmogło mój gniew.”
Żal mi było obu chłopaków. Z radosnych i uroczych mężczyzn
stali się cieniami samych siebie a wszystko po to, aby zadowolić
dziewczynę, która nie mogła się zdecydować, z którym woli być.
I dobra, ja rozumiem, że mogła się zakochać w Kellanie, ale
dlaczego, dlaczego, dlaczego nie zostawiła wtedy Denny'ego, tylko
biegała od jednego do drugiego i robiła z nich kretynów?
Nie powiem wam jakie zakończenie miała ta książka (a to dopiero
pierwszy tom, seria składa się z trzech!), ale niestety Kiera nie
zginęła tragicznie pod kopytami rozpędzonych antylop i będę
musiała ją znosić przez kolejne 1200 stron. Chyba muszę zakupić
melisę...
Coś mi się wydaje, że Ana ze swoją wewnętrzną boginią i przegryzaniem wargi zostanie zdetronizowana w moim rankingu na najbardziej znienawidzoną postać....