29 lip 2015

"A teraz śpij" Liane Moriarty. Naprawdę dobra książka o stalkingu.



    Związki niekiedy się kończą. Ludzie wyrastają z miłości, która kiedyś była dla nich tą największą i najpiękniejszą. Zmieniają się im życiowe cele, zdarza się, że obie strony pragną czegoś zupełnie innego i nie sposób żyć dalej razem nie unieszczęśliwiając jednej ze stron. Nagle priorytetem nie jest samo bycie w związku, ale znalezienie kogoś, kto będzie chciał od życia tego samego, zaprzestanie życia wspomnieniami i związanie się z kimś, z kim stworzy się cudowną przyszłość. 
Miłość się wypala i każdy odchodzi w swoją stronę zachodzącego lub wschodzącego słońca, szukać swojego miejsca na ziemi. 
Chyba, że jedna ze stron nie chce odpuścić.

   Tak jest w przypadku Saskii, byłej dziewczyny Patricka, bohatera książki „A teraz śpij” autorstwa Liane Moriarty. Patrick jest wdowcem, który wychowuje samotnie ośmioletniego syna Jacka. Przez cztery lata spotykał się z młodą, ambitną i inteligentną Saskią, która traktowała ten związek niezwykle poważnie, mimo że nie łączył ich ślub ani żadne długoterminowe obietnice; wystarczało jej zapewnienie ukochanego, że „zatrzymam cię na zawsze!”. Uczyła małego Jacka korzystać z nocnika, biegła do jego pokoju, gdy obudził go nocny koszmar i czytała mu bajki na dobranoc. Przez cztery lata była pewna, że nic ani nikt nie zburzy ich spokoju i rodzinnej sielanki. Jak się okazało cios w plecy zadała jej najukochańsza osoba; pewnego poranka Patrick ze stoickim spokojem stwierdził, że to koniec, że miłość się skończyła i że czas, aby każde z nich poszło swoją drogą.

   Kilka lat później mężczyzna zaczął spotykać się z trzydziestokilkuletnią hipnoterapeutką, Ellen. Już na samym początku ostrzegł ją, że jeśli ich związek wypali to będzie musiała zaakceptować kilka osób, które go otaczają: rodziców, brata, syna i stalkerkę, Saskię.

"Intelektem rozumiem, że śmierć rodziców to naturalny porządek życia, który trzeba przyjąć. Nikt nie nazwie śmierci schorowanej osiemdziesięciolatki tragedią. Na jej pogrzebie były ciche szlochy i czerwone, załzawione oczy. Żadnych bolesnych, rozdzierających krzyków. Teraz myślę, żę powinnam była pozwolić sobie na szloch, zawodzenie, uderzenia w piersi i rzucanie się całym ciałem na jej trumnę." 

    Porzucona kochanka prześladowała Patricka praktycznie od dnia ich rozstania; słała mu esemesy, listy, podrzucała mu do pracy ich ulubione wino, czasami nawet wysyłała mu kwiaty. Była wszędzie tam, gdzie był on, kilka kroków na nim, upajając się możliwością bycia świadkiem jego codzienności. Nie pomagały jego groźby, prośby ani sugestie, by zaczęła samodzielne życie. Saskia uparcie podglądała swoją dawną miłość. Kiedy dowiedziała się o Ellen posunęła się nawet do tego, że zapisała się do niej na terapię, by lepiej ją poznać.

   Niedawno głośno było o książce „Wiem o tobie wszystko”, którą większość z was zapewne przeczytała. Posiłkując się waszymi opiniami, bo ja sama nie miałam możliwości jeszcze jej poznać, stwierdzam, że była to dość przeciętna historia. Jeśli więc chcecie poznać naprawdę dobrą książkę o stalkingu, to polecam właśnie „A teraz śpij.”

   Jest to poruszająca historia dwóch kobiet, których łączy miłość do tego samego mężczyzny; miłość, która dopiero się rodzi i miłość, która nie potrafi umrzeć. Poznajemy punkt widzenia obu kobiet i muszę przyznać, że podobnie jak Ellen, żal mi jest Saskii. To, co robi jest bezsprzecznie niemoralne, jednak poznając jej historie, odczuwa się jedynie ogromne współczucie dla tej kobiety, która została porzucona miesiąc po śmierci ukochanej matki, której wyrwano z ramion chłopca, którego traktowała jak syna i którą wyrzucono z domu, którego doglądała przez ostatnie lata. W całej tej historii to właśnie Patrick jawił się jako potwór, który nagle, bez ostrzeżenia, zburzył cale życie kobiety, nie interesując się nawet jak wpłynie to na jej psychikę.

   Czytając „A teraz śpij” ma się nie mały problem, próbując ocenić kto tak naprawdę w całej tej historii jest winny - zimny Patrick czy udręczona stalkerka. Każdy może chcieć na nowo ułożyć sobie życie i odejść – to jasne, w końcu jesteśmy wolnymi ludźmi i niekiedy lepiej zerwać plaster szybkim ruchem, żeby rana szybciej się zagoiła. Z drugiej jednak strony nasz bohater mógł postąpić inaczej, mógł dać możliwość Saskii widywania się z Jackiem, co na pewno zneutralizowałoby jej ból. 

   Liane Moriarty znałam już wcześniej z książki „Kilka dni z życia Alice”, która była również problematyczna pod względem „który bohater jest tak naprawdę zły?”. Ta australijska pisarka ma niezwykły dar nakładania na siebie czerni i bieli, pokazując, że istnieją jedynie szarości, że nic nie jest ani dobre ani złe i nie można tak naprawdę stwierdzić, kto jest czarownicą a kto pokrzywdzoną księżniczką i że aby zrozumieć całą sytuację, to trzeba poznać nie wersję obu stron, ale i wersję osób pobocznych.

   Książka jest napisana prostym, przejrzystym stylem i miło się ją czyta. Widać, że autorka przed zabraniem się do pisania zebrała multum informacji na temat hipnoterapii i zgrabnie wplotła je w fabułę. Stworzyła kilkanaście postaci, z których każda czymś się wyróżnia; zaczynając od matki Ellen, Ann, która jest niezwykle szykowną i nowoczesną starszą panią, na zabawnym i uroczym bracie Patricka kończąc.   

   Podsumowując, "A teraz śpij" jest świetnie napisaną historią stalkerki, która doskonale wie, że źle postępuje, ale nie może przestać być częścią życia swoich dawnych ukochanych mężczyzn. To także opowieść o tym, jak w tej sytuacji trudno jest rozwijać się nowemu związkowi, wiedząc, że stara miłość ciągle depcze po piętach zakochanym. 
   To przestroga dla wszystkich tych, którzy kochają i są kochani. Bo niekiedy najpiękniejsza baśń może zamienić się w koszmar a ukochana osoba może nagle stać się prześladowcą. 

27 lip 2015

"Cudowna dziewczyna" Andrew Roe i trzy ważne informacje.


    Niewątpliwie dzieci są cudem. Kiedy się rodzą, do rąk rodziców wkładany jest cały ich przyszły świat, zamknięty w tym małym ciałku. Świat, o którego będą musieli się troszczyć, który przysporzy im wiele trosk, ale i masę szczęścia i radości. Chwil niezmąconej niczym idealnej harmonii, gdy będą patrzyli na swoje śpiące małe cudo.
Chyba że dziecko nigdy się nie budzi.

   Ośmioletnia Anabelle od roku istnieje w zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Podczas podróży samochodem ze swoim ojcem uległa wypadkowi, którego skutkiem jest mutyzm akinetyczny - "stan, w którym chory jest przytomny, potrafi otwierać oczy, zachowuje zdolność wodzenia oczami i fiksacji wzroku, lecz nie jest w stanie nawiązać kontaktu z otoczeniem ani wykonywać ruchów dowolnych."

   Matka dziewczynki, Karen, zdecydowała, że nie chce oddawać swojej jedynej córki do żadnego specjalistycznego ośrodka i razem z całą potrzebną aparaturą i sprzętem zabrała ją do domu, gdzie cierpliwie pielęgnowała ją dzień po dniu. Pomagali jej w tym przyjaciele, w tym Meredith Stroman, u której badania wykazały początku białaczki. Po wizycie w pokoju Anabelle i modlitwie, wyniki Mer uległy drastycznej poprawie i kobieta ozdrowiała, tym samym dając świadectwo, że ta mała dziewczynka jest być może cudem nie tylko dla swojej matki, ale dla wszystkich, którzy potrzebują pomocy.

"Nauczyła się, że jeśli człowiek wierzy wystarczająco mocno, z czasem staje się wolny - od normalnie niejasnych, skłębionych myśli, w których gubi się jego ja." 

   Od tamtej chwili pod domem Karen ustawiają się tłumy, a każdy chory pragnie dotknąć dziewczynki i poczuć cud na własnej skórze. Całkowicie oderwany jest od tego ojciec Anabelle, John, który kilka miesięcy po wypadku odszedł od swojej rodziny, nie mogąc znieść niemych wyrzutów żony i widoku sparaliżowanej córeczki. Postanowił wieść życie mnicha i ograniczać się do suchego egzystencjonowania, wolnego od uciech codzienności, katując się tym samym za to, że nie potrafił przyjąć na siebie uderzenia drugiego samochodu i że to nie on leży podłączony do respiratora.

    Kiedy sięgałam po „Cudowną dziewczynę” spodziewałam się książki napisanej w stylu Jodi Picoult czy Diane Chamberlain, opowieści o niezwyklej sile miłości i o ludzkim uporze do życia. Zamiast tego dostałam powieść, która jest dla mnie miksem stylu Picoult i Coelho; Andrew Roe snuje filozoficzne dywagacje podobnie jak Paulo, ale potrafi też, tak jak Jodi, oddziaływać niesamowicie na ludzkie emocje.
   Książka ta nie jest w żadnym stopniu reklamą tego, że wiara wszystko zmieni; jest raczej studium przypadków, które pragną wierzyć i tych, którzy nie mają na tyle odwagi, by przyznać, ze nie wierzą. Bohaterowie „Cudownej dziewczynki” to zwykli ludzie – lekarze, sceptycy, pacjenci i księża – którzy stają twarzą w twarz z zjawiskiem cudu i sami muszą zweryfikować, czy chcą w niego wierzyć.

"Cuda nie przeczą naturze, a jedynie temu, co o niej wiemy." 

   Bez wątpienia jest to trudna książka, której trzeba poświęcić wiele energii i zaangażowania. W zamian za to Andrew Roe uraczy nas piękną historią okraszoną rozważaniami nad sensem tego wszystkiego, co spotykamy z życiu. Nad znaczeniem tego, jak dzisiejszy poranek może wpłynąć na pewne zdarzenie, które przeżyjemy za kilka lat; nad mocą wybaczania i nad tym jak silna potrafi być miłość matki.


Za egzemplarz książki dziękuję portalowi



Ogłoszenia blogowe, bo komu mam się chwalić jak nie wam? 
1. Wygrałam akcję #prawdziweobliczaraju i będę miała możliwość przeprowadzenia wywiadu z panią Tanyą Valko z czego jestem niezmiernie dumna. I lekko się boję jak podołam temu zadaniu.


2. Oficjalnie mogę już was poinformować, że zostałam jurorem w konkursie na polską powieść obyczajową. Jeśli ktoś z was chciałby spróbować swoich sił w tworzeniu polskiej literatury to odsyłam was do tej strony - KLIK


3. Trzecia, ale nie mniej ważna informacja - rozpoczęłam trzy nowe współprace - 


   Koniec chwalipięctwa, idę pracować dalej na sukces. A wam życzę miłego i pogodnego dnia. 

22 lip 2015

"Krach" Andrew Gross. Książka, która mi się ... nie spodobała.


   Stało się. Nadeszła wiekopomna chwila. Chwila, na którą czekali wszyscy ci, którzy twierdzili, że nie potrafię wyrazić niepochlebnej opinii. Ci, którzy rozpuszczali przeraźliwe plotki, jakobym była podkupiona przez wydawnictwa za grube tysiące (chciałabym! Przekupujcie mnie, proszę, zbieram na alpaki!). Oto czas kiedy nie polecę wam książki. Czas, kiedy decyzję pozostawię wam, bo mi osobiście się .... nie spodobała. 

   „Krach” leżał sobie na mojej półce kilkanaście dni. Nabierał smaku, sami rozumiecie jak jest – tysiące wywiadów z największymi autorami, profesjonalnych recenzji do znanych magazynów – nie miałam od razu czasu na lekturę tej książki. Dwa dni temu zasiadłam do niej i … cóż, zacznijmy od początku.

    A początek jest naprawdę niezwykle interesujący; poznajemy pewną rodzinę, która ma masę pieniędzy i w dodatku, co rzadko spotykane, wspaniałe relacje między sobą; żona wychowuje dwóch sympatycznych synów a mąż ciężko pracuje, by zarobić na byt, który wcale do biednych nie należy. Pewnego uroczego wieczora otrzymuje on telefon od anonimowego mężczyzny, który złowrogim głosem oznajmia, że „już czas”.

   I kiedy liczyłam na początek dobrej akcji, pełnej terrorystycznych zamachów lub porwanie samej królowej Angielskiej, to okazało się, ów „czas” nastał dla giełdy i dla inwestorów. Nieznani sprawcy mordują najinteligentniejszych i najbardziej wpływowych maklerów, przy okazji nie oszczędzając ich rodzin. Giełda spada na łeb, na szyję a świat finansistów powoli ogarnia chaos jak w Ameryce w dniu Czarnego Czwartku w 1929 roku.
   Ty Hauck, były porucznik, który mimo odejścia z policji, żywo interesuje się sprawą morderstwa rodziny Glassmanów (jednych w pierwszych zamordowanych, wśród których była dawna przyjaciółka Hauck'a), wpada na trop międzynarodowego spisku, który może pogrążyć całe świat w finansowym dołku. Oczywiście teoretycznie nie ma on żadnego dostępu do akt z prowadzonych śledztw, w praktyce jednak większość byłych współpracowników, nie bojąc się reakcji przełożonych, radośnie informują go o każdym szczególe śledztwa. 

   Ale to przecież główny bohater, oczywiste jest więc, że każdy musi chcieć* mu pomagać. Poza tym to złoty facet – ciężko pokrzywdzony przez los, po latach stanął w końcu na nogi, zarabia dość sporo zajmując się ochroną innych i prowadzi drużynę nastoletnich hokeistów, gdzie dba nawet o chłopca chorego na zespół Downa, który chciał być taki jak inni - (i sypiał z jego matką.) Nie wiem dlaczego, ale Ty Hauck zirytował mnie jak mało który bohater książkowy. Był zbyt idealny w swoim niechlujstwie, zbyt wymuskany w swoim luzactwie i zbyt Ty'owaty z tym swoim dziwnym imieniem.

   Niewątpliwie mocną stroną książki Grossa jest sprawa morderstw i naprawdę ciekawiło mnie kto zleca wszystkie zabójstwa i jaki jest tego powód. Niestety cały ten galimatias z finansami, z krachem, ze spadkiem cen, z przewijającymi się ogromnymi sumami pieniędzmi spowodował, że czułam się jakbym czytała wstęp do ekonomii. A ja od małego jestem na bakier ze wszystkim co ma cyferki. Ponad to styl Grossa po prostu mi nie podpasował, nie zgraliśmy się i nie nadajemy na tych samych falach. Jest zbyt mętny, zbyt suchy, za mało soczysty i za mało emocjonalny jak dla mnie.

   Podsumowując, książka na pewno ma swoje atuty (chociażby szybką akcję) i na pewno znajdzie grono swoich odbiorów. Mi niestety „Krach” się nie spodobał i spędziłam nad nim długie godziny, przy których jedynym światełkiem w tunelu były krótkie rozdziały, dzięki którym wiedziałam jak szybko zbliżam się do końca tej historii.

    Być może to przez to, że zostałam wychowana na kryminałach Christie, albo przez te wszystkie amerykańskie seriale pokroju „Mentalista” czy „CSI”, które mną zawładnęły - ale niestety kryminał z giełdą w tle w ogóle nie wpasował się w moje gusta. Styl pisarza był dla mnie zbyt ciężki i niekiedy trudno było mi się połapać w toku jego myślenia, które jest na pewno bardziej ścisłe niż moje humanistyczne podejście do świata.

   Jeśli więc nie jesteście pasjonatami ekonomii a inwestowanie na giełdzie kojarzycie jedynie z zagranicznego kina to raczej nie bierzcie się za tą książkę. Czasami warto jest odpuścić. 

* tak, wiem, że nie można czegoś "musieć chcieć". Ale oni musieli chcieć.  

Niemniej jednak dziękuję wydawnictwu za możliwość poznania prozy pana Grossa


20 lip 2015

Miliony nominacji!

Nazbierało mi się nominacji co nie miara i zapewne pół z nich zgubiłam za co przepraszam odgórnie. Nie przedłużając chcę tylko przypomnieć, żeby jak zwykle- nie brać tych odpowiedzi zbyt serio. Bo wtedy wyjdę na wariatkę a tego nie chcemy, prawda?


Pierwszy zestaw pytań od Ami Pollack

1. Od kiedy uwielbiasz czytanie?  
Chyba od kiedy się nauczyłam czytać, bo naprawdę nie pamiętam czasów, żebym nie czytała. Cwariara ze mnie była jak miałam z cztery lata bo nauczyłam się na pamięć takiej małej książeczki o Muminkach i potem chodziłam i udawałam, że czytam.

2. Czy ktoś z Twoich znajomych wie, że prowadzisz bloga?
Oczywiście, że tak, przecież ja mam jęzor długi na pół metra i wszystko muszę wypaplać.

3. Kim chciałabyś zostać w przyszłości? 
O, prezydentem - nie prezydentową, ale prezydentem. Wiecie jakie wtedy książki byłyby tanie, gdybym się wzięła za władzę? Jak coś to liczę na wasze głosy. 
A mój biedny chłopak będzie wtedy "pierwszym damem". 

4. Jakie masz inne pasje oprócz czytania?
Seriale! Tak już mam, że jak zacznę coś oglądać to choćby się waliło i paliło, muszę skończyć wszystkie odcinki. Dziękuję więc tym wszystkim wam, którzy zachęcają mnie do nowych seriali - to z waszej winy nie wynalazłam jeszcze leku na raka. 

5. Gdybyś miała się przenieść do jednego miejsca na cały świecie to gdzie byś się wybrała? 
Byłam ostatnio na Wawelu i tak sobie stałam i patrzyłam na ten cały Kraków i hm, chyba właśnie tam chciałabym wylądować. Było tak ładnie, tak miło i czułam się taka mała w porównaniu z tym wszystkim a jednocześnie ważna w działaniu całego wszechświata. Po coś tutaj jestem, komuś na pewno sprawia to radość i dzięki temu, że jest jak jest to ktoś kiedyś podziękuje cicho, że byłam w jego życiu. 
Ah, skromność i patetyczność. 

6. Wolisz kupować czy wypożyczać książki? 
Wolę je dostawać. A propo dostawania to ostatnio miałam sen, że na moje urodziny zajechała ciężarówka pełna książek i był to prezent dla mnie. Ludzie, jaka ja się nieszczęśliwa obudziłam!
 
7. Czytasz w ciszy czy przy muzyce/innych dźwiękach?
Czytam przy dźwiękach szczekania mojego psa. Albo przy dźwięku rozmowy mojej mamy i babci. Najgorzej jest jak coś pieką, matko moja boska... człowiek jest zatopiony w innym świecie, nie rejestruje niczego z rzeczywistości a tu nagle krzyk nad uchem: "PLACEK SIĘ PALI!". Nawet nie wiecie jak wtedy człowieka potrafi zmrozić. 

8. Używasz zakładek? 
Używam i większość gubię, albo zostawiam w przeczytanych książkach i o nich zapominam. 

9. Pierwsza książka, którą kupiłaś sobie sama?
Aż mi wstyd to pokazywać --> 
W sumie miałam chyba pięć takich mini- książeczek. Szaleństwa młodości. 
 
10. Książka polecana przez mamę?
O, z moją mamą i z książkami to jest tak, że jak zaczyna czytać to od razu patrzy na zakończenie. I dopiero wtedy może spokojnie przeczytać całość. Cóż, po kimś muszę być dziwna. 
Uwielbia serię "Kwiaty na poddaszu", więc to z pewnością by wam poleciła.

Zestaw drugi od Booktastic

1. Czytanie w domu, czy w terenie (np. szkoła, park, itd.)?
Wszędzie mogę czytać, nawet i na poligonie. W autobusie to norma, chociaż raz jak czytałam jakąś polską książkę i akurat był fragment nieco erotyczny, pani z fotela obok zapuściła żurawia do książki po czym fuknęła na mnie, żebym się wstydziła takie coś publicznie czytać. Później jakoś głupio mi było otwierać książkę w środkach komunikacji.
I marzy mi się kiedyś mieć ogródek, w którym mogłabym siadać i sobie czytać i czytać i czytać. I głaskać kota. I alpakę.

2. Czy utożsamiasz się z jakąś postacią z książki/filmu?
 Między Bogiem a prawdą to chyba przypominam Idę Borejko z książek pani Musierowicz. Taka roztrzepana, wredna, ironizująca wszystko, ale w głębi duszy bardzo dobra kobieta, która chce być kochana i która zapomina kupić butów na własny ślub (pamiętacie tą scenę? Jedna z moich ulubionych książkowych chwil.) 

3. Najpierw czytasz książkę, czy oglądasz ekranizację?
Co się nawinie. Ostatnio obejrzałam "Zagubioną dziewczynę" i film ani trochę mi się nie spodobał, więc odpuściłam sobie książkę. Z "P.S Kocham cię" było znowu tak, że najpierw była książka, która mnie urzekła a potem dość średni film, przy którym nawet nie płakałam. 
Hm, chyba książkowe ekranizacje nie są dla mnie.  

4. Wolisz spędzać czas wolny w domu, czy bardziej aktywnie?
A kto powiedział, że w domu nie może być aktywnie? - (rozumiecie co mam na myśli? ^^)
Chyba już mi się organizm zestarzał i o wiele bardziej cenię sobie chwile kiedy mogę poleżeć, pooglądać kolejny odcinek serialu (bo nie wolno zostawiać go niedokończonego!) albo ponarzekać mojego drwalowi, że paznokieć mi się złamał. 
Chyba dopadła mnie stabilizacja.

5. Miejsce/miasto/kraj, które koniecznie musisz kiedyś odwiedzić?
Praga - most Karola.
Paryż - Pola Elizejskie.
Anglia - Londyn.
Stany Zjednoczony - Nowy Jork.
Polska - Wrocław. 
Grecja - Ateny. 

* jeśli mieszkacie w którymś z tych miejsc to czekam na zaproszenie. 
 
6. Jesteś na bezludnej wyspie. Którą postać książkową/filmową najchętniej widziałabyś u swego boku?
Oczywiście, że Albusa Dumbledore'a. Wyczarowałby mi wszystko co bym chciała. 

7. Ulubiony cytat z książki?
 Może nie ulubiony, ale pierwszy jaki przychodzi mi do głowy

"– Chciałem powiedzieć (…) że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.
Śmierć zastanowił się przez chwilę.
KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE."
                 
8. Masz jakiś system układania książek na półkach?
Mam taki bałagan na półkach, że o jakimkolwiek systemie nie mogę mówić. 
Albo mogę - totalitarnym - książki Jodi Picoult rządzą nad innymi. 

9. Co myślisz o szkolnych lekturach?
To, że książka jest szkolną lekturą bardzo ją krzywdzi. Bo taki "Mistrz i Małgorzata" czy "Zbrodnia i kara" to świetne książki a są z góry skreślone dlatego, że trzeba je czytać. 

10. Jakiej książki nigdy więcej nie chciałabyś przeczytać?
Chyba takiej nie mam. Za młoda i za głupia jestem, żeby stwierdzić z całą pewnością, że nigdy już nie będę chciała wrócić do jakiejś książki.  Za 60 lat odpowiem wam na to pytanie.

Zestaw trzeci od Agaty

1. Wolisz trylogie czy może powieści jednotomowe?
Trylogie. Lubię się przyzwyczaić do bohaterów a później rzewnie płakać kiedy książki już się skończą i nie pozostanie już nic, oprócz pustki.

2. Wolisz czytać tylko autorki czy tylko autorów?
Bez znaczenia, pod względem czytelniczym jestem biseksualna. 

3. Wolisz kupować w Empiku czy w księgarniach internetowych?
Jak napiszę, że Empik jest drogi jak cholera to później Empik mnie znielubi i jak będę już znaną autorką to mnie nie zaproszą na spotkanie autorskie... ale co poradzić, w Empiku jest drogo, przynajmniej jak na moją studencką kieszeń. 
Ale to dobrze, bo mam motywację, żeby kiedyś dużo zarabiać żeby móc sobie pozwolić tam na zakupy. Widzicie? Empik mnie motywuje do nauki!
 
4. Wolisz, by wszystkie książki zostały zekranizowane jako film czy serial?
Wolę, żeby książki nie były w ogóle ekranizowane. Niech filmy pozostaną filmami a książki książkami. 
 
5. Wolisz czytać pięć stron dziennie czy pięć książek tygodniowo?
Pięć książek tygodniowo. Z trzy, cztery lata temu miałam tak, że w miesiąc potrafiłam pochłonąć dwadzieścia książek i to nawet specjalnie nie zaniedbywałam życia towarzystkiego. Teraz jakoś wolniej mi się czyta. Starość. 
 
6. Wolisz być profesjonalnym recenzentem czy autorem?
Na dzień dzisiejszy chcę być profesjonalnym recenzentem i jak tutaj siedzę to obiecuję, że dopnę swego i w końcu mój głos będzie miał jakie takie znaczenie w sferze książkowej. A jak nie to foch i wyjeżdżam na Alaskę karmić renifery.


7. Wolisz w kółko czytać dwadzieścia książek czy sięgać po nowe?
Wolę sięgać po nowe, chociaż nie ukrywam, że jest kilka książek, które towarzyszą mi już od kilku lat i lubię do nich wracać.

8. Wolisz być bibliotekarzem czy sprzedawcą książek?
Bibliotekarką. Siedziałabym sobie w cieple, piłabym gorącą herbatę i czytałabym książki a w dodatku by mi za to płacili - raj. 

9. Wolisz czytać jeden gatunek czy sięgasz po różne?
Tułam się między książkowymi gatunkami. Poza tym, moje drogie duszyczki, żeby was zadowolić to muszę to robić, bo każdy z was ma inny gust a ja chcę zadowolić każdego chociaż raz!
Oups, nie zabrzmiało to za dobrze, że chcę was zadowalać. 

10. Wolisz książki papierowe czy e-booki?
Papierowe. 

The end.
Ależ się zmęczyłam.

18 lip 2015

"Wakacje" Nina Majewska- Brown - najlepszy debiut tego roku.


   Wakacje to czas odpoczynku i relaksu. Okres, kiedy możemy na spokojnie zatrzymać się na chwilę i poobserwować otaczający nas świat i wpaść na kilka minut w niemy zachwyt nad pięknem minionych wieków. To wspomnienia warte zapamiętania i zapisania w najcenniejszych obszarach pamięci, gdzie sięgamy zawsze wtedy gdy chcemy znowu uszczknąć trochę dawnego szczęścia...
   Chyba, że na wakacjach towarzyszą nam teściowie.
   Nina razem z mężem nazywanym przez nią Bartem, siedemnastoletnim synem Jaśkiem i ośmioletnią Klarą wybrali się na wymarzone wakacje do gorącej Barcelony. Niestety gnany impulsem przemijających szybko lat, Bart zaprosił na wakacje swoich rodziców, z którymi jego rodzina ma kontakt, lekko mówiąc, dość słaby i oschły. Pani Aleksandra i pan Robert nie pałali sympatią do swojej przyszłej szwagierki od momentu kiedy stanęła w drzwiach ich willi i przyznała, że jest dziewczyną ich czterdziestoletniego syna i córką właściciela niewielkiego sklepu, co dla państwa Braun było nie do pomyślenia, że taka biedota chce się wżenić w ich tradycyjną i inteligencką rodzinę. Niechęć do Niny przelali potem i na jej dzieci, z gracją ignorując je ilekroć tylko znajdowali się w ich pobliżu. 
 
" - Mamo, mamo, wiedziałaś, że w palmiarni jest wystawa kotów? [...] Chciałabym mieć takiego.
- A co byś z nim robiła?
- Kochała."

   Wspólne wakacje pełne są spięć, niedomówień i awantur, wszczynanych przez starszych państwa. Co wspaniałe, Bart nie boi się przeciwstawić rodzicom i otwarcie powiedzieć, że jeśli nie zaczną szanować jego żony i dzieci to pożegna się z nimi na zawsze i już nie będzie utrzymywał z nimi nawet tego sporadycznego kontaktu; ta groźba działa na nich jak kubeł zimnej wody, bo „co by ludzie powiedzieli” i staruszkowie mają swoje momenty przebłysku dobroci i sympatii. 

   Przez pierwsze dwieście stron „Wakacje” to nic innego jak przedstawienie polskiej rodziny na wakacjach w krzywym zwierciadle. Później jednak, kiedy byłam przekonana, że autorka nic więcej z tej historii nie wydusi, że niczym już mnie nie zaskoczy, ona w kilku zdaniach sprawiła, że z średniej, miłej, ale nie zachwycającej książki, zrobiła się naprawdę ciekawa powieść.
   Nie chcę psuć wam tego momentu zaskoczenia, więc pominę tę część milczeniem; powiem tylko, że po pewnym wydarzeniach Nina będzie musiała zacząć podejmować decyzje, na które nie była gotowa. 

"Czuję, jak czas się zatrzymuje i wspięty na palce usiłuje zajrzeć mi przez ramię." 

    Gdybym miała opisać tą książkę jednym słowem byłoby to słowo „szok”. Autorka, Nina Majewska- Brown wie, jak zrobić wielkie wejście; przez ponad dwieście stron uśpiła moją czujność, by później wywołać we mnie taki szok i niedowierzanie, że nie wierzyłam w to co czytam i w rezultacie spędziłam kilka minut nad kilkonastoma zdaniami, które zmieniły wszystko. Wtedy też zmienił się styl pisania autorki i szczerze odniosłam wrażenie, że między tymi dwiema częściami książki autorka dorosła, nabrała wprawy i elegancji w stylu pisania. O ile opis wakacji pełen był złości, emocji i niekiedy nudzących aż opisów niechęci Niny do teściów i odwrotnie, o tyle dalsza część to kawał dobrej literatury, którą pochłonęłam w kilka godzin. 

    Jakby tego autorce było mało pod sam koniec, jakby na miłe „do widzenia!” dostałam od niej obuchem w głowę raz jeszcze i znowu po chwili dezorientacji uśmiechnęłam się pod nosem i stwierdziłam, że umie kobieta zaskakiwać, jak mało kto. 

   Krzywdzące dla autorki byłoby napisanie, że początek historii był zbędny, bo to w pewnością zepsułoby cały efekt, który został nam zademonstrowany nam później. To jak obserwowanie gąsienicy, która zmienia się w pięknego motyla; początkowy brak zachęty wzbudza późniejszy zachwyt.
   Nigdy nie omawiam książkowych okładek, bowiem nie one decydują o treści (chociaż i tak każdy z nas na nie zwraca uwagę), ale tutaj aż trudno mi się oprzeć – piękny kolaż zdjęć pełnych barw, życia i radości. Każde z nich jest wyjątkowe i naprawdę spędziłam sporo czasu chłonąć ich magię. 

   Jest to prawdopodobnie najlepszy debiut książkowy ostatnich lat, jakie miałam okazję czytać. A skoro w pierwszej części autorka dała taki popis to aż miło pomyśleć jakie dziwy wyczaruje dla nas w swoich następnych książkach.
   Polecam każdemu z osobna, bo naprawdę warto przeczytać, chociażby dla tych chwil, kiedy autorka spektakularnie trzęsie światem swoich bohaterów. 

Za niezapomniany debiut serdecznie dziękuję wydawnictwu: 

PS - Książkę "Miłość na Bali" wygrywa Kasia do której już pędzę pisać maila. Gratuluję.

16 lip 2015

"Tango z rudzielcem" Andrzej Syska - Szafrański

   Wyobrażaliście sobie kiedyś, że tańczycie ogniste tango z nagim, rudobrodym mężczyzną? Jeśli tak, to będzie łatwiej wam zrozumieć głównego bohatera książki "Tango z rudzielcem."
   Tańczyć nigdy nie potrafiłam, być może dlatego, że w ogóle mało miałam okazji  wżyciu do takiej aktywności fizycznej i tym bardziej znamienny jest fakt, że zdecydowałam się przeczytać książkę z nazwą tańca w tytule, gdyż zazwyczaj z wrodzonym urokiem unikam wszystkiego co powiązane jest z czymś, czego nie potrafię.

   "Tango z rudzielcem" autorstwa Andrzeja Syska - Szafrańskiego, który ma fantastyczne włosy i abstrakcyjne podejście do rzeczywistości, to opowieść pewnego mężczyzny, który któregoś pewnego szarego poranka poczuł nieodpartą chęć tańca z nagim rudobrodym mężczyzną w niesprecyzowanym wieku. Ten nieokreślony wiek jest jak dla mnie minusem, bo przyjemniej jest tańczyć z przystojnym dwudziestosiedmioletnim nagim kawalerem niż z żylastym czterdziestolatkiem.

   Nasz bohater, Leon Karaś, wbrew pozorom nie jest pacjentem szpitala psychiatrycznego, tylko zwykłym, szanowanym urzędnikiem, który traktuje swoją pracę jak misję i wypełnia ją z największą starannością. Ma narzeczoną, piękną Monikę, której główną cechą jest "odwrotny uśmiech" - gdy jest radosna to wygląda na smutną i odwrotnie - gdy uśmiecha się promiennie to niechybny znak, że ktoś umarł.

   Leon i Monika to typowa para, która nie we wszystkim się dogaduje i gdzie przyzwyczajenie po latach wyparło namiętność i gorące uczucia. Niespodziewane pragnienie, które ogarnęło Leona spowodowało, że w ich związku zaczęło się coś w końcu dziać; tylko czy to do końca coś dobrego i rokującego na przyszłość?

" W końcu mężczyzna powinien od czasu do czasu zaskoczyć swą kobietę. To wzbogaca związek i bardzo go odświeża. Mam nadzieję, że za czterdzieści lat również będę mieć na tyle dużo fantazji, by móc jej zrobić jakąś niespodziankę. Mam też nadzieję, że po takim czasie ona będzie mieć na tyle wewnętrznego luzu, by tę niespodziankę przyjąć z humorem i dystansem." 

   Czytając tą książkę czułam ciągły niepokój. Coś musiało się w końcu wydarzyć, czekałam na moment, w którym główny bohater klaśnie radośnie w dłonie i powie, że zrobił sobie ze wszystkich podły żart i że jego zwidy i pragnienia nie są prawdziwe. To jak czytanie zapisków osoby ze szpitala dla obłąkanych; książka jest dziwaczna, jest inna, wywołuje poczucie niepokoju i zagrożenia, ale trudno jest się od niej oderwać i ciężko jest odłożyć ją na półkę, nie poznawszy zakończenia tej historii.

"Skoro muszę ciągnąć za sobą wieloryba, to znaczy, że mam w tym jakiś cel"

   A propo zakończenia! - jak można było się spodziewać nie jest ono jasne, klarowne i proste. Mi osobiście skojarzyło się z zakończeniem z książki "Bo we mnie jest ex" autorstwa Iwony Skrzypczak, więc jeśli ktoś z was ją zna, to będzie miał chociaż znikome pojęcie o tym w jakim stylu zakończyło się "Tango".

   Andrzej Syska - Szafrański oprócz ładnego nazwiska i pięknych włosów, ma niezwykły talent do pisania; stworzył bohatera bardzo charakterystycznego, życiowego, dzięki czemu trudno będzie o nim zapomnieć a to przecież dla pisarza najważniejsze - stworzyć postać, która zostanie na długo w czytelniczej pamięci.

   Jeśli lubicie nietypowe książki, które wymykają się schematom to sięgnijcie po "Tango z rudzielcem". Bo czasami trzeba porzucić konwenanse i zatańczyć z kimś nietypowym, żeby odnaleźć spokój w życiu.

   Za książkę serdecznie dziękuję Autorowi.

13 lip 2015

"Mózg i błazen" - rozmowa z Jerzym Vetulanim

   Odkąd sięgam pamięcią, zawsze chodziłam za babcią i wypytywałam ją o jej życie; ciekawiły mnie historie rodziny, której nie dane mi było poznać, bo umarli zanim ja przyszłam na świat. Potrafiłam po kilkanaście razy słuchać tych samych opowieści o tym, jak w czasie wojny u nich w domu mieszkało dwóch Rosjan i jacy byli mili, wbrew temu, co słyszymy teraz na lekcjach historii; albo o tym jak Niemcy, którzy przyszli przed nimi dla żartów zastrzelili wiewiórkę, która była nauczona podchodzić do człowieka i brać orzechy z ręki.

    Nic więc dziwnego, że zdecydowałam się sięgnąć po książkę "Mózg i błazen", która jest zapisem rozmowy Marcina Rotkiewicza z Jerzym Vetulanim, neurobiologiem, profesorem Instytutu Farmakologi PAN w Krakowie, członkiem Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności, odznaczonym Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

   Pan Jerzy to niezwykle kontrowersyjna osoba, która otwarcie krytykuje to, co inni wolą przemilczeć. Nie boi się powiedzieć, że politycy wzbraniają się przed legalizacją marihuany chociaż nawet nie mają tak naprawdę pojęcia z czego jest ona zrobiona. Potrafi powiedzieć o kimś, że jest niesympatyczny i niekulturalny, bez względu na to, że nazwisko tej osoby jest niezwykle poważane w gronie naukowym. Otwarcie opowiada się za prawem od eutanazji i nie rozumie negatywnego stosunku do samobójców w naszym społeczeństwie. Jak sam mówi: "w ogóle nie mam poczucia świętości życia, choć rozumiem, że niektórzy za takie je uważają." Jeśli ktoś jest nieuleczalnie chory i nie reaguje na bodźce zewnętrzne, to według pana Jerzego nie sprawiedliwe jest utrzymywać go sztucznie przy życiu i w tym nasze poglądy się zgadzają.

 "Proszę pana, prawie całe moje życie było po zawarciu małżeństwa."

    Ta odwaga i butność wynika chyba przede wszystkim z tego, co profesor przeżył na samym początku swojego życia, a więc wojnę, która i jego rodzinę ciężko doświadczyła i czasy powojenne, które też nie były dla niego łaskawe. Jak sam opowiada, w młodości nauczył się czym jest skrajne ubóstwo i że ono wcale nie hańbi.
    Odznacza się też niezwykłym wręcz poczuciem humoru, ironią i dystansem do siebie i swojej rodziny. Otwarcie mówi o tym jak czułby się, gdyby dowiedział się, że po pięćdziesięciu latach małżeństwa żona ma kochanka -  i wcale nie robiłby scen zazdrości! - prędzej zaproponowałby, że on prześpi się z dziewczyną tego kochanka, żeby był remis.


"Są dwa typy starzenia się (...). Pierwszy typ jest taki, że od około sześćdziesiątego roku życia zaczynamy kwękać i zjeżdżać po równi pochyłej. Drugi typ polega na tym, że praktycznie niewiele się zmienia, człowiek żyje dziewięćdziesiąt pięć czy sto lat, po czym choruje przez tydzień i szybko umiera." 

   Jeśli zdecydujecie się na tą książkę to dowiecie się o różnych ciekawostkach, których powstydziłaby się sama Wiedza Bezużyteczna; o tym co sprawia, że człowiek popada w uzależnienie, co było w niepozornej coca- coli przed 1903 rokiem i co to takiego addyktogen.

"Dzień 21 maja jest dniem, w którym w świątyni Pańskiej przed ołtarzem Boga przysięgałam dozgonną miłość człowiekowi, którego nie kochałam."

   "Mózg i błazen" to życie niezwykłego człowieka w pigułce. Ciężko jest pisać o tej książce równie ciężko jak opowiadać za kogoś jego historię; po prostu trzeba poznać ją od samego autora, który sam stworzył swój życiorys poprzez swoje wybory i decyzje. Trzeba oddać pani Jerzemu jedno - przeżył swoje życie tak intensywnie jak tylko można, nie zaprzepaścił tych lat, które otrzymał od losu i ciągle ma ochotę i siłę do podejmowania kolejnych wyzwań.
   A jedyne czego w życiu żałuje to to, że nie nazwą w Krakowie ulicy jego nazwiskiem, bo nazwali już tak jedną z nich na cześć jego ojca. Tak więc panu Jerzemu został jedynie plac lub skwer i to go jedynie martwi. 

   Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu

10 lip 2015

Wywiad z Clarą Sanchez i wyniki konkursu.

   Witam was w ten zimny, kichający i smarkający dzień, po ciężkich i męczących zakupach. Upały niestety zelżały i mi smutno, bo zdecydowanie jestem zwierzątkiem ciepłolubnym. Jeśli interesuje was jak mijają mi wakacje to melduję - oglądam seriale, czytam książki, randkuję z mym drwalem, lenię się niebotycznie i zabieram się do pisania pracy magisterskiej, bo wiem, że w zimie nie będę miała na to ochoty a temat mam lekko ciężkawy a mianowicie: "domniemanie pochodzenia dziecka od męża matki." I mam się na ten temat rozpisać i będę ekspertem w tej dziedzinie, więc moje drogie - jeśli któraś z was będzie kiedyś miała z tym tematem jakiś problem to pamiętajcie o mnie.

   Z okazji wakacji też staram się jak tylko mogę rozwijać bloga, czyli wpycham się butami gdzie tylko się da. Dzięki uprzejmości portalu Interia360 i wydawnictwa Znak miałam możliwość zadania kilku pytań wspaniałej hiszpańskiej autorce powieści "Widok z nieba", Clarze Sanchez. 

Agata Kądziołka W jednej z pierwszych scen w Pani nowej książce prawie dochodzi do katastrofy lotniczej. Czy w Pani życiu zdarzyło się coś równie przerażającego, co przewartościowałoby Pani życie?

Clara Sanchez: - Parę lat temu leciałam z Madrytu do Atlanty i wydarzyło się coś podobnego. Kiedy zobaczyłam, że stewardessy łapią się za ręce (tak jak w powieści), zaczęłam obawiać się najgorszego. Czasem musimy zareagować, bo w naszym życiu coś idzie źle i w takich krytycznych momentach wszystko może stać się znakiem, ostrzeżeniem. Jestem pewna, że gdyby Patricia (narratorka Widoku z nieba) spotkała się z Vivianą w innej sytuacji, jej słowa („W twoim życiu jest ktoś, kto pragnie twojej śmierci”) nie miałyby żadnego sensu.

- Czy wierzy Pani w zabobony, świat duchów i tego, że oprócz nas, żyjących, jest ktoś jeszcze?

- Duchy nie należą do XIX wieku – ciągle żyją w naszych umysłach. Sami tworzymy swoje własne duchy i sami musimy z nimi walczyć. Duchy Patricii są z krwi i kości. Ona nie szuka winnego swoich nieszczęść wśród zmarłych – szuka go wśród żywych. Choć tak naprawdę duchem, z którym musi się zmierzyć, jest lęk przed brakiem miłości

- Czy po tym, jak została Pani okrzyknięta jedną z najlepszych hiszpańskich autorek, w Pani życiu coś się zmieniło? 

- Zmiana polega na tym, że czytelnicy zaczynają odkrywać moje poprzednie powieści. Wielkim optymizmem i satysfakcją napawa mnie to, że książki stale żyją, o ile są czytelnicy, którzy chcą ją odkryć i przeczytać.

- Prawie każdy pisarz miał w życiu chwilę, kiedy zdecydował, że jest już gotowy by opowiedzieć "swoją", stworzoną przez siebie historię. Jaki to był moment w Pani życiu?

- Zaczęłam pisać już w dzieciństwie, gdy odkryłam, że mogę stworzyć swój własny świat i znaleźć więcej szczęścia – to znaczy, że mogę stworzyć swoje własne szczęście, zabawę i nie muszę być we wszystkim zależna od innych. Mnóstwo pisałam i pracowałam, by móc pisać. Aż w końcu w 1989 roku poczułam impuls, by opublikować pierwszą powieść.

-  Czy ktoś kiedyś dybał na Pani życie, podobnie jak miało to miejsce w "Widoku z nieba"? Ciężko jest opisać tak trudne przeżycia, a emocje opisywane przez główną bohaterkę były niezwykle realne i życiowe. 

- Na szczęście nikt nigdy nie chciał mnie zabić. Nie wiem, czy jest ktoś, kto życzył sobie kiedyś, żebym zniknęła. Mam nadzieję, że nie. Przeżyłam natomiast wszystkie niepowodzenia, które przydarzyły się Patricii w krótkim czasie. Z tego doświadczenia narodziła się powieść. Wydawało mi się, że postać popadająca w paranoję, która zmusza, by ponownie rozważyć swoje życie i związki, to dobry sposób na rozpoczęcie historii.

- Gdyby nie była Pani pisarką, to w jakiej roli spełniłaby się Pani najbardziej?

- Uczyłam na uniwersytecie przez jakieś szesnaście lat. Bardzo to lubiłam, przede wszystkim ze względu na to, ile sama się przy tym dowiedziałam. Teraz jednak sądzę, że chciałabym własnymi rękami tworzyć meble – otworzyłabym warsztat stolarski z drewnem, piłami, młotkami, gwoździami… To byłoby jak pisanie bez słów.

- Mąż głównej bohaterki w "Widoku z nieba" jest niezwykle egoistycznym i zapatrzonym w siebie człowiekiem; czy zna Pani takich ludzi w rzeczywistości? Jak można sobie radzić z tak trudnym charakterem? 

- Patricię otaczają wampiry bez kłów, a jednym z nich, który ma nad nią największą władzę, jest Elías, jej mąż. Miłość to doskonały teren do manipulacji. Oczywiście wiele osób wykorzystuje miłosne zaślepienie. Nazywam to „syndromem Elasa".

- Jak zachęciłaby Pani innych do czytania, do poznawania coraz to nowych lektur i przeżywania zawartych w nich emocji? 

- Mogę jedynie powiedzieć, że to dzięki Patricii zdemaskowałam emocjonalnie samą siebie i poczułam pragnienie, by osiągnąć większą wolność.

   Na swoją obronę dodam, że ja się na dziennikarstwie nie znam i chciałam być miła dla Pani Autorki a jak jestem miła to tracę cały swój osobisty urok, niestety.
   Na koniec jeszcze obiecane wyniki konkursu z okazji 30 tysięcy wyświetleń. Jak powiedziałam, miejsc jest 5, zdjęć wysłaliście co nie miara i miałam wielki problem z wybraniem tych najlepszych. Za zgodą autorek przedstawie tutaj dwa z nich, które najbardziej skradły moje serca. Fanfary, poproszę. 

   Miejsce pierwsze - za szczerość, prostolinijność i za to, że autorka pokazała to, co chyba każdy z nas zna - otrzymuje Pani Lecter za to zdjęcie:  

 
   Miejsce drugie - za piękny kadr, za wspaniałe pokazanie lata i za to, że mi się taka miejscówka do czytania marzy - otrzymuje Oirono za:


   Dziewczynom gratuluję i dziękuję za pozwolenia na opublikowanie ich zdjęć! Kolejne miejsca zajęli, równie zasłużenie:
Miejsce trzecie - Ruda Recenzuje
Miejsce czwarte - Diana
Miejsce piąte - Aleksandra Bartczak

   Pędzę już pisać do Was maile po kolei i informować od razu jaka pula nagród została do wybrania. A co do reszty czytelników - szykujcie się na konkurs z okazji 50.000 wyświetleń - wyobrażacie sobie co się będzie wtedy działo? Bo ja aż się boję tego, co z tej okazji wymyślę.

8 lip 2015

"Kochanek z Malty" Melissa Moretti

   Upalne lato sprzyja błogiemu lenistwu na wygodnym leżaku, ochładzanemu zimną lemoniadą. Z takim zestawem najlepiej komponuje się lekka, dobra obyczajowa książka, która nie wymaga od czytelnika większego wysiłku umysłowego, bo powiedzmy sobie szczerze – kto ma na to ochotę kiedy z nieba leje się taki skwar?
   Dlatego dbając o wasze przegrzane neurony proponuję wam dzisiaj coś lekkiego i przyjemnego - „Kochanka z Malty” autorstwa Melissy Moretti. 

   Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie Rzym w środku lata. Pośród wspaniałych starożytnych ruin, które pamiętają czasy walk gladiatorów i dźwięk ostrzy miecza; pośród wąskich uliczek, po których w latach sześćdziesiątych śmigały motocykle z zakochanymi; pośród zapachu prawdziwej włoskiej pizzy i pośród gwaru rozmów i śmiechów żyje pewna rodzina, o której wam dzisiaj opowiem. 

   Rodzina Agostinich, bogata i wpływowa, poszukuje nowej osoby na stanowisko szofera. Seniorka rodu, Luciana, posiadająca sześćset par butów i wredny charakterek, decyduje się na młodego przystojnego kandydata z Malty, który od razu wpadł w oko córkom szanownej pani Agostini i jednej z jej pokojówek, Annie. Paul, bo tak ma na imię ten niewiarygodnie wprost (jak wynika z zainteresowania jego osobą) przystojny mężczyzna, dość zaskoczony pospolitym ruszeniem jakie wywołał w siedzibie rodu musi lawirować pomiędzy kobietami, które chcą zaciągnąć go do łóżka. Najbardziej zaangażowana w poznawanie (w sensie biblijnym) Paula jest prawie czterdziestoletnia Roberta, córka Luciany, matka nastoletniej dziewczynki, która po dwóch rozwodach jest gotowa na trzeci, pełen namiętności związek. Jej próby poderwania szofera są tak zabawne i tak kompromitujące, że mi samej było wstyd za Robertę.
    Całkiem odmienną postawę przyjęła Anna, nieśmiała, młoda pokojówka pochodząca ze Szwajcarii. Była cicha, wycofana i tylko czasami zamieniła z Paulem kilka zdań, wspominając od razu zazwyczaj o rodzicach, którzy marzą o wnuku bądź o rozwiązłości panien Agostinich. Jednym słowem – miała dziewczyna metodę nietypową na zdobycie miłości, ale jednak jakąś miała. I nie polegała na zaciągnięciu go do łóżka, co już na starcie wyróżniało ją od Roberty czy jej młodszej ekologicznej siostry.
   Zdaje się, że jedynym członkiem szacownej rodziny, który nie chciał połączyć się z szoferem w miłosnym uścisku był jedyny syn Luciany i jej nieżyjącego męża (i ciotecznego brata w drugim stopniu zarazem) – Raffaele, zadufany w sobie prawnik, któremu z czasem odbije się czkawką jego egoizm i pewność siebie.
   Jeśli w tym momencie myślicie, że „Kochanek z Malty” niczym nie zaskakuje, to nie macie racji. Bo jest szkopuł a nawet i dwa, o którym nie wspomniałam a który z całej tej komedii tworzy lekko dramatyczną sytuację i przez który zaczynamy żałować tych, których z początku nie lubiliśmy. Jednak żeby zrozumieć o co chodzi musicie sami przeczytać książkę (lub przekupić mnie zimną lemoniadą.)
   Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że jest to typowa książka na lato; miła, przyjemna, miejscami zabawna, mająca sensowną fabułę. Wprawdzie dzieło pani Moretti nie przyczyni się do zniknięcia problemu głodu na świecie ani nie uzdrowi gospodarki Unii Europejskiej, ale pomoże wam spędzić miłe i sympatyczne wakacje, gdziekolwiek je zaplanowaliście. Lekkie pióro Włoszki i jej urok, który widać w napisanej przez nią książce sprawi, że wasze przegrzane i wymęczone neurony się zrelaksują i odpoczną od codzienności.
   Poza tym moje miłe – na romans z maltańczykiem (i nie chodzi mi tutaj o te cudowne czworonogi) raczej żadna z nas nie ma co liczyć, więc poromansujmy przynajmniej z książką.

   Za egzemplarz książki dziękuję (i przepraszam za ironię wybrzmiewającą w recenzji) wydawnictwu


Dziękuję za tyle konkursowych zgłoszeń! W piątek pojawią się wyniki, obrady jury trwają! 
A na koniec coś ładnego:

5 lip 2015

"Miłość na Bali" Tanya Valko

   Bali zawsze kojarzyło mi się z egzotycznymi wakacjami pełnymi słońca i krystalicznie czystej wody. Omamiona internetowymi zdjęciami i ułudnymi obietnicami z biur podróży wybrałam sobie tą wyspę na miejsce moich wakacji idealnych.

   Teraz trafiłam na książkę "Miłości na Bali", napisaną przez wspaniałą kobietę, Polkę, która na co dzień mieszka w krajach arabskich i w swoich książkach opisuje coś więcej niż tylko zalety i superlatywy krajów tam położonych.

   Mimo, że "Miłość na Bali" jest drugą częścią Azjatyckiej sagi, to można ją czytać jako książkę całkowicie osobną - autorka pokrótce wyjaśnia wszystkie przeszłe zdarzenia, które w jakikolwiek sposób wpływają na fabułę tej powieści. Głównymi bohaterkami są Dorota i jej córka Maria; Polki, które większość życia, podobnie jak autorka, spędziły w egzotycznych krajach i które tam układały, nie zawsze pomyślnie, swoje życia.

   Ciężko mówić jest o fabule, ponieważ opisane jest tam codzienne życie naszych bohaterek i ich znajomych na rajskiej wyspie; życie, które drastycznie różni się od tego, co możemy zobaczyć w folderach z biur podróży. Pokazane są trudności jakie ma każdy, kto tam zachoruje; że żeby dostać się na oddział i mieć zrobione podstawowe badania trzeba tam zapłacić i to nie małe pieniądze. Aż nasza służba zdrowia wydaje się idealna przy tym, co tam się dzieje. Ale jeśli ktoś ma pieniądze - ach! - to traktowany jest jak król, i to nie tylko w szpitalach, ale we wszystkich dziedzinach życia. Pieniądze w tamtej części świata otwierają wszystkie drzwi i wszystko - nawet gwałt - uchodzi płazem.

   A jeśli o gwałtach już mowa, to autorka w drastyczny i brutalny sposób przedstawiła na przykładzie Adindy, ekskluzywnej prostytutki, która nagle dowiaduje się, że w swoim kraju nie może być niczego pewna - nawet tego, że nie zacznie nagle być traktowana jak najtańsze ulicznice i na nic zda się jej uroda i bogactwo.

   Dorota, nasza główna bohaterka, zdecydowanie nie jest pozytywną bohaterką; jest na tyle ludzka, na tyle nieidealna, że trudno jest polubić ją od pierwszych stron. Jednak irracjonalnie, mimo wszystkich jej wad ciężko byłoby mi po lekturze tej książki jednoznacznie stwierdzić, że Dorota nie jest dobrym człowiekiem; jest przede wszystkim bardzo pogubioną osobą, która w dodatku źle lokuje swoje uczucia, ale mimo wszystkich swoich nieszczęść odważnie brnie do przodu i z podniesioną głową wita każdy dzień.

Bali
   Ogólnie żadna z występujących tam postaci nie daje się polubić od samego początku i to jest cudowne! Tak bardzo przypominają zwykłych ludzi, tak daleko odchodzą od literackich ideałów, że "Miłość na Bali" aż tchnie powiewem rzeczywistości i autentyczności.

   Autorka ma dar pisania lekkim językiem; przez ponad 650 stron snuje opowieść o nieidealnych ludziach żyjących w pozornie idealnym miejscu, i tej opowieści chce się słuchać i słuchać bez końca i chłonąć je całym sobą.  Atmosfera tamtego miejsca zawładnęła mną do końca, czułam powiew bryzy znad Oceanu, zapach mie goreng - zasmażanego specjalnego makaronu z kurczakiem, rybą czy też owocami morza lub warzywami - czułam tłok tam panujący i te ulotne chwile, kiedy człowiek ma czas, żeby przystanąć i nacieszyć się pięknem, które go otacza.

   Tanya Valko stworzyła cudowną powieść, która pozwala czytelnikowi samemu ocenić czy Bali jest oblubienicą bogów czy krainą demonów, jak napisała we wstępnie sama autorka. Ja po lekturze książki mogę stwierdzić, że Bali to wyspa zamieszkała przez demony, które czasami chcą być dobre i dają ludziom chwilę oddechu od codziennych nieszczęść. Zazwyczaj jednak plączą ludzkie losy a potem złośliwie chichocząc patrzą jak śmiertelnicy próbują wybrnąć z bagna i znowu być przez chwilę szczęśliwymi. Do następnego razu.

   Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu 


Jeśli chcecie wygrać tą książkę, to przypominam o konkursie - "Miłość na Bali"

3 lip 2015

Coś się kończy, coś zaczyna i #prawdziweobliczaraju

   Spokojnie, nie mam zamiaru odejść z blogowego półświatka, po prostu czas na wyniki konkursu i ogłoszenie nowego.
   Z radością informuję, że po długim namyślę książkę "Pod kloszem" otrzymuje... Klaudia M. za to zgłoszenie, które przekonałoby chyba każdego:

                                Gratuluję! Już pędzę pisać do Ciebie maila i pakować nagrodę.

   Miałam przyjemność przeprowadzenia mini- wywiadu z panią Tanya Valko, autorką książki "Miłość na Bali", której recenzja ukaże się na blogu już w niedzielę.

- Gdyby mogła Pani porównać Bali do jakiegoś koloru to do jakiego i dlaczego właśnie ten?

Tanya Valko:  Jeden kolor dla Bali to za mało - wyspa ta ma w sobie tyle barw i zapachów, że chcąc ją scharakteryzować musiałoby się powiedzieć tęczowy. Swoją drogą coraz więcej przyjeżdża na nią gejów z całego świata i czują się tam tak jak wszyscy - cudownie i na luzie.

- Nie ulega wątpliwości, że kobiety to niezwykle silne osoby i że potrafią wiele przejść. Czy uważa Pani, że kobiety w krajach Arabskich zbuntują się kiedyś i zaczną walczyć o swoje?

Tanya Valko: One buntują się już od wieków. Poza tym określenie "kraje arabskie" jest zbyt ogólne. Czy mówimy o krajach arabskich w północnej Afryce czy na Bliskim Wschodzie? To zupełnie inna bajka. Libijskie kobiety np. uzyskały prawo wyborcze wcześniej od Szwajcarek, a Saudyjki do tej pory go nie mają.

- Zwykle to pytanie zadaje się kandydatkom na Miss, ale myślę, że Pani będzie miała więcej do powiedzenia na ten temat; gdyby mogła Pani zmienić jedną rzecz na świecie, to co by to było?

Tanya Valko: Nienawidzę fałszu i zakłamania i uważam, że dużo łatwiej mogłoby nam się bez tych przywar żyć. Wolę, kiedy np. Arab patrzy na mnie spode łba, z pogardą czy nienawiścią, bo wiem wtedy, co kryje się w jego sercu i czego mogę się po nim spodziewać. Nie znoszę natomiast fałszywych uśmiechów Azjatów i ich sztucznej służalczości i nie wierzę w ich życzliwe zachowanie. Znam historię tych regionów świata i wiem, na jakie okrucieństwo ich stać.

   Kochani! Macie możliwość wygrać u mnie swój własny egzemplarz tej książki. Wystarczy zgłosić się po tym postem i odpowiedzieć na pytanie:
- W jakie egzotyczne miejsce wybralibyście się najchętniej i dlaczego?

1. Fundatorem nagród jest wydawnictwo Prószyński i S-ka, organizatorką konkursu jest autorka bloga naczytane.blogspot.com
2. Konkurs trwa od 3.07.2015 do 10.07.2015
3. Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć pod tym postem na pytanie konkursowe i podać swój adres mailowy. 
4. Ogłoszenie wyników odbędzie się do 3 dni po zakończeniu konkursu. 

1 lip 2015

PREMIERA "Widok z nieba"

   Dzisiaj ma miejsce premiera książki "Widok z nieba" Carli Sánchez a u mnie możecie już teraz zapoznać się z recenzją. 

   Główna bohaterka, Patricia, jest znaną i kochaną przez fotografów modelką; młoda, szczupła, piękna kobieta stanowi kanon piękna w swojej rodzimej Hiszpanii. Podczas drogi powrotnej z jednej z sesji zdjęciowych, Patricia zostaje posadzona w samolocie obok leciwej starszej damy z nadwagą, która ostrzega ją, że ktoś dybie na jej życie. Oczywiście młoda kobieta zachowuje się tak, jak zachowałaby się większość z nas – wzrusza ramionami i odchodzi w swoją stronę, pewna, że słowa kobiety nie mają żadnego znaczenia.

   Jednak z czasem zaczynają dziać się w jej życiu nietypowe zdarzenia, z których często wychodzi posiniaczona lub połamana i to powoduje, że modelka decyduje się odnaleźć swoją towarzyszkę z podróży i dopytać o co jej chodziło. A gdy już uzyska odpowiedź, to rozwiązanie zagadki stanie się bardziej odległe niż kiedykolwiek...

"Niekiedy żeby dotrzeć do dobra, należy się posłużyć złem." 

   Autorka, Clara Sanchez, nazywana jest damą kryminału i thrillera i coś w tym jest, gdyż jej książka nie jest pełna brutalności i przemocy, a mimo to wywołuje niepokój w czytelniku. Potrafi tak zmyślnie zasiać ziarnko niepewności i strachu, że nie musi opisywać brutalnych scen, by osiągnąć ten efekt. Brak tu psychopatycznego mordercy, ale zamiast niego mamy coś o wiele gorszego – jakąś nieczystą siłę, która kierowana przez kogoś z otoczenia młodej modelki próbuje zrobić jej krzywdę.

   Nie ulega wątpliwości, że czytając „Widok z nieba” trzeba mieć otwarty umysł i dać się porwać dziwom, które stworzyła autorka. Ale oprócz tego, że jest to thriller skupiający się raczej na duszy niż na cielesnej powłoce, to jest to też po części książka obyczajowa; życie Patricii, jej relacje z rodziną i mężem stanowią miłą odskocznię od głównego wątku książki. A zatrzymując się na chwilę przy jej małżeństwie, to ciężko mi zrozumieć jak młoda, inteligentna, zdolna dziewczyna mogła godzić się dobrowolnie na związek z takim gburem! Jeśli chciała mu opowiedzieć, że coś jej się nie udało, to musiała się powstrzymywać, bo jego to zasmucało i później miał przez cały wieczór zły humor. Jeśli była zmęczona a on chciał gdzieś wyjść, to musiała iść z nim, bo – zgadnijcie co? - miałby później zły humor! Trzeba dodać, że był malarzem, który nigdy nie sprzedał żadnego obrazu i to żona go utrzymywała. Istny anty-bohater, osoba, która zalazła mi za skórę, mimo że istnieje tylko na kartach książki. 

   „Widok z nieba” czyta się bardzo przyjemnie, autorka ma lekkie pióro i świetnie spisuje się w opisywaniu wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki. Używa też wielu retrospekcji, które zgrabnie wplata w fabułę, nie zaburzając jej rytmu.
   Reasumując – polecam „Widok z nieba” każdemu kto lubi książki psychologiczne i kryminały, chociaż tutaj mamy go w trochę innym wydaniu. Ale w końcu trochę odmiany jest w życiu potrzebne. 

Za książkę dziękuje portalowi 



 PS - Dziękuję bardzo za wszystkie zgłoszenia na konkurs "Pod kloszem". W piątek powinny się pojawić wyniki, po jutrzejszych obradach czcigodnego jury. Przypominam o trwającym konkursie  i zaglądajcie tu w piątek, bo mam dla Was kolejną niespodziankę ^^