Ostatnio
coraz częściej typowy wieczór mój i męża wygląda następująco; zamykamy laptopy,
wyłączamy telewizor, ścielimy łóżko – spokojnie,
nie będzie niczego zdrożnego! – i każde bierze do ręki swoją ukochaną
aktualnie książkę i czytamy. Prędzej czy później dostrzegamy, że jest północ,
rano trzeba wstać, więc z żalem licytujemy się kto pierwszy idzie myć zęby (ten kto idzie później może jeszcze kilka
linijek poczytać) i gasimy światło. Kiedy
powiedziałam o tym jednej koleżance, to zapytała ze zgrozą czy tym sposobem
oszczędzamy na rachunkach za prąd. Postanowiłam więc stworzyć listę
maruderów książkowych, bo ostatnio spotkałam ich na swojej drodze dość sporo.
„Ale
po co wam książki?” – Co trzecia
osoba przestępująca próg mojego domu zadaje mi to pytanie. Niektórzy pytają
wręcz czy to prawdziwe książki, czy same okładki; ale temu nawet się nie
dziwię, bo kilka tygodni temu jakaś pani pochwaliła się na facebooku swoim
salonem, gdzie miała zrobioną tapetę, która wyglądała jak piękna biblioteczka.
Kilka lat temu, kiedy kolekcja nie
była aż tak spora, sąsiad zalał nam mieszkanie i całą półkę z książkami. Gdy
przyszedł ocenić szkody, rzucił okiem na półkę i z wielką ulgą stwierdził, że
dobrze, że książki zalał a nie telewizor.
„Ja
to czytam tylko to, co wcześniej zekranizują” – taka osoba zna „Gwiazd naszych wina”, „Dziewczynę z
pociągu”, „Zanim się pojawiłeś”, czasami „Igrzyska śmierci”, bo jednak trzy
części odstraszają. Kiedy proponuję nowy tytuł, który – o zgrozo! – nie ma
swojej ekranizacji, osoba taka zapiera się rękami i nogami, bo jak to tak
czytać coś, czego później nie można obejrzeć? Intryguje mnie zawsze wtedy, czy
taki delikwent przeczytał „Potop”, bo przecież jest i film dla chętnych.
„Tak bardzo chciałabym czytać, ale
nie mam na to czasu! Kompletnie.”
– w swojej blogowej karierze spotkałam z kilkoma tuzinami takich osób. One
bardzo chciałyby czytać, ja nawet nie mam pojęcia jak bardzo, ale nie mogą, bo
nie mają kiedy. Raz napisałam do takiej dziewczyny – lat 17, nie pracowała
dorywczo, chodziła do normalnej szkoły – i zapytałam czy tyle czasu poświęca
nauce, że nie ma dla siebie wolnego czasu. Odparła, że nawet nie, ale są
jeszcze spotkania ze znajomymi, wyjścia do kina, imprezy w weekendy, zabawy,
takie fajne seriale do obejrzenia, że ona nie ma czasu. A tak bardzo by chciała! EDIT: Żeby nie było wątpliwości: jak ktoś chcę czytać, ale faktycznie nie ma na to czasu, to to jest zrozumiałe. Chodziło mi raczej o przykład opisany powyżej.
„Przecież gazeta też się liczy” – tak, szczególnie jeżeli jest to „Pani domu” czy
inny „Poradnik domowy”, gdzie więcej jest reklam i zdjęć niż treści.
„Znam Grey’a, znam wszystko” – uwielbiam! Niektórzy są przekonani, że skoro
przeczytali Grey’a, który przecież wielkim dziełem jest, to znają się na
literaturze w ogóle. Raz jedna fanka tegoż literackiego gniota stwierdziła, że
nie znam się w ogóle na książkach, bo tytuł ten nazwałam kiczem, który nie
wiadomo jakim cudem trafił na księgarskie półki. Ale spokojnie, dzięki Grey’owi
jestem pewna, że jak napiszę powieść z rodzaju grafomańskich – byleby z dużą
dawką seksu i wewnętrznej bogini – będę pisarką. I to bogatą!
„Czytam zawsze, gdy czuję się królem” - inaczej mówiąc, w toalecie. Czyli spora część
społeczeństwa, która ma mało czasu na czytanie i wykorzystuje ku temu każdą
okazję. Nawet śmierdzącą. Tą metodę powinny wykorzystać osoby, które tak bardzo
chciałyby czytać a nie mają kiedy!
"Chcę wygrać konkurs!" - nie wiem jak u was, ale u mnie w miejskiej bibliotece, corocznie najlepsi czytelnicy otrzymują nagrody książkowe za ilość przeczytanych książek. Pewnego roku wygrała kobieta, która w ciągu 365 dni przeczytała - chociaż adekwatnym słowem byłoby "wypożyczyła" - 556 książek. Dodam, że w swojej mowie zaznaczyła, że pracuje, opiekuje się chorą mamą, ma dwójkę dzieci i męża i uwielbia im gotować. Pytam: jak? Musiałaby czytać jedną książkę w ciągu półtora dnia, żeby osiągnąć taki efekt, a to byłoby możliwe chyba tylko w sytuacji, kiedy ktoś by siedział i nie robił nic innego oprócz czytania...
„Przeczytam, choćby mnie krwią
zalewało i oczy wypływały na wierzch od tych głupot” - tej grupy nie rozumiem i chyba już nigdy nie
zrozumiem. Jak książka jest słaba/głupia/denerwująca, to ją odkładam i spokój,
widać nie moja liga. Czytanie na siłę, bo czytać się zaczęło jakoś do mnie nie
przemawia. To jak być z kimś na siłę, kogo nawet nie lubimy, bo się z kimś
zaczęło być przez przypadek. Nie ogarniam.
„Przepraszam, ja tylko słucham” – fani audiobooków, którzy znają tylko to, co wyszło
w wersji czytanej. Ale w sumie nie jest źle, grunt, że w ogóle nie są z
literaturą na bakier.
Na koniec kategoria specjalna, o
której już kiedyś wspominałam. MOJA MAMA - „Najpierw zakończenie, potem fabuła” - moja mama, kiedy zaczyna czytać książkę, zawsze
najpierw patrzy, jak się skończy. I nie, nie wiem jaki jest w tym sens i co ma
się potem z czytania, ale jak sama mówi, czyta jej się później spokojniej, bo
nie musi martwić się, że coś ją zakończy na końcu.
Jak
widzicie, nie mogę być do końca zrównoważona. Takie geny.
Łapy opadają. Nawet kotom. |